niedziela, 24 marca 2019

Rozdział 14

Louis

Wchodzę do kuchni i pierwsze co robię chwytam butelkę wody. Ten cholerny kac nie daje o sobie zapomnieć nawet na chwilę. Biorę duże łyki i chociaż opróżniam prawie połowę zawartości to nadal czuję się okropnie.
- Suszy co? - słyszę uszczypliwy komentarz.
Dopiero wtedy dostrzegam Nialla i Liama siedzących przy wyspie kuchennej. Przewraca oczami widząc ich naganę w oczach.
- Nie muszę wam się tłumaczyć.
- Jesteś tego taki pewien? - zapytał Liam.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Pamiętasz co wczoraj wygadywałeś?
Chwilę mi zajęło zanim skupiłem myśli na tyle, aby przypomnieć sobie wczorajszy wieczór. Ból głowy wcale w tym nie pomagał. Udało mi się jednak przywołać wspomnienia i szybko zrozumiałem o co im chodzi.
- Dziecko jest moje - powiedziałem bez żadnych emocji, chociaż w środku targały mną jak oszalałe - I nie pozwolę Stylesowi zabrać również jego.
Po czym opuściłem kuchnię.

Nie pojawiłem się na śniadaniu. Nie byłem w stanie nic zjeść. Mój żołądek nadal odmawiał mi posłuszeństwa. Zgarnąłem butelkę wody i zamknąłem się w pokoju. Nie nacieszyłem się jednak zbyt długo samotnością. Tobias, jeszcze nie dawno osobisty ochroniarz Alex przyszedł po mnie, bo udało im się rozszyfrować nagranie. Nie ukrywam, że nie mogłem się tego doczekać. Chciałem zobaczyć twarz skurwysyna, który zamordował mojego przyjaciela.
Poszedłem bez słowa za Tobiasem do pokoju głównego ochroniarzy. Tam zostałem już Horana trzymającego rękę na ramieniu Holly. Po chwili pojawił się również Payne. Zastanawiali mnie tylko gdzie do cholery jest Colin. Postanowiłem jednak o to nie pytać.
- Chodźcie, postaram się to maksymalnie powiększyć.
Ustawiliśmy się przed monitorem. Każdy był mocno skupiony i poważny. Żarty się skończyły. Zginął nasz brat.
Komputer stopniowo powiększał obraz i łapał ostrość. Jak dla mnie trwało to zdecydowanie za długo. Powoli puszczały mi nerwy. Mimo to czekałem. Musiałem się dowiedzieć, kto zagraża życiu mojej Aly.
Już nie twojej.
Gniew zalewa moje ciało, gdy sobie to uświadamiam. Mimo to czuje przymus. Ona może mnie nie chcieć. Ale nadal łączy nas dziecko. I nic tego nie zmieni.
Nagle obraz zaczyna się wyostrzać na tyle, że dostrzegam pierwsze szczegóły w twarzy. Jeszcze chwila i będę go widział. Czekam kilka sekund i... Nie mam pojęcia kto to.
- Niemożliwe- słyszę zaskoczony głos Tobiasa. Wygląda jakby zobaczył ducha.
- Co? - pytam zniecierpliwiony- Co jest niemożliwe?
- To Miles O'Conner. - przyznał Tobias który z wrażenia musiał aż usiąść.
- No i? Co z tego?
- To - zaczęła równie zaskoczona Holly - Że on nie żyje. To ten ochroniarz który został zabity po wybuchu bomby w sypialni Alex.
Patrzę jeszcze raz na ekran. Faktycznie zobaczyliśmy ducha.
O co tu, kurwa, chodzi?

Alex

- Vicky o co tu, kurwa, chodzi? - pytam po trzech godzinach jazdy w ciszy. Można zwariować.
Vicky patrzy na mnie przez chwilę i wraca do drogi. Mam wrażenie, że jest trochę zestresowana.
- Musisz mi zaufać Alex. Wiem, że to nie łatwe po tym co ci zrobiłam i ile musiałaś wycierpieć. Ale na pewno lepsze od wierzenia naszej matce.
Akurat w to jestem w stanie uwierzyć. Elizabeth jest ostatnia osobą, której mogłabym zaufać. A mimo to prawie zgodziłam się aby mnie zabrała ze szpitala. Sama już się w tym gubię.
- Ona nie powiedziała ci wszystkiego. A właściwie przedstawiła wszystkie fakty w taki sposób, aby zdobyć twoje zaufanie.
- Typowe zagranie Elizabeth. - mówię cicho.
- No właśnie. Jakby się tak zastanowić to zawsze tak robiła.
Uśmiecham się lekko. Miło, że chociaż z tej sprawie zgadzam się z siostrą.
- Wytłumaczę ci wszystko już na miejscu. Zaraz będziemy.
Przyglądam się przez chwile siostrze. Może faktycznie za długo ją winię za błędy z przeszłości. Jakbym zrobiła rachunek sumienia to wypadłabym o wiele gorzej od niej. Robiłam jej naprawdę wiele przykrości. Mniejszych i większych. Byłam zaślepiona gniewem i żalem za to ze wpuściła Jamesa do naszego domu. Ale skąd miała wiedzieć co mi zrobił? Zbyt pochopnie ja posadziłam. Uważałam za wroga. A ona zawsze stała po mojej stronie. Może uda mi się jeszcze to naprawić.
- Jesteśmy - głos siostry wyrywa mnie z zamyśleń.
Patrzę za okno i widzę zwykły piętrowy dom w stylu angielskim. Taki sam jak tysiące innych na tym osiedlu ustawiony w równej linii do pozostałych. Nie jest to willa chłopaków, ale mi jak najbardziej odpowiada.
Vicky zaparkowała samochód na podjedzie. Wysiadłysmy i zabierając rzeczy z tylnego siedzenia ruszyłyśmy do drzwi. Wszystko wyglądało całkowicie zwyczajnie. Jakby ostatnie wydarzenia nie miały w ogóle miejsca.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- W Surrey.
Patrzę na Vicky jak na idiotkę. Wiedziałam, że kojarzę to osiedle.
Siostra wzruszyła ramionami.
- Colin jest wielkim fanem Harry'ego Pottera.
- Nie wiem czy ta informacja nie przebija wszystkich z ostatniej doby.
Vicky śmieje się cicho i wciska dzwonek do drzwi. Czekamy chwilę, słysząc niepewne kroki.
- Czeka cię dzisiaj jeszcze kilka niespodzianek. - mówi tajemniczo, lecz zanim zdążę dowiedzieć się czegoś więcej drzwi otwierają się, a ja nie mogę uwierzyć własnym oczom.
- Drina?

Louis

Meg nie czuje się dobrze. Właściwie jest z nią naprawdę źle. Nie może pogodzić się ze śmiercią Zayna. Każdego z nas traktuje jak syna. To był dla niej okrutny cios. Zupełnie nie poznaję tej kobiety. Wcześniej było jej wszędzie pełno, zawsze uśmiechnięta i radosna. Dom żył energią jaką w niego przelewała. Teraz dawała sobie radę wyłącznie na środkach uspokajających. Do nikogo nie chciała się odzywać i straciła swój dawny blask.
Siedzę z nią w kuchni od prawie godziny próbując wciągnąć do rozmowy. Co bym jednak nie zrobił, kobieta mnie ignoruje. Czuje się bezsilny. Nie wiem jak jej pomóc.
- Meg wiem, że jest ci ciężko. Tak jak nam wszystkim. Ale jemu już w żaden sposób nie pomożemy. Musimy się skupić na tym, co można jeszcze naprawić. On naprawdę jest teraz w lepszym miejscu. Skończył swoją wędrówkę na ziemi o wiele za wcześnie. Ale na pewno jest teraz szczęśliwy.
Pierwszy raz odkąd tu siedzę kobieta na mnie spojrzała. Przeraził mnie ból w jej oczach.
- Wiadomo coś o Harrym? - zapytała bardzo słabym głosem.
Poczułem lekkie ukłucie złości słysząc jego imię, ale szybko je stłumiłem. Ja tez martwię się o przyjaciela.
- Nic nowego. Wciąż go szukają.
Kiwnęła głowa.
- A Alex? Jak się czuje?
- Lepiej. Jest w szpitalu, ale dochodzi do siebie. Jej i dziecku nic nie grozi.
Oprócz szaleńca, który próbuje ją zamordować. Tego jednak nie mówię na głos, aby nie dobijać kobiety. Czuję jednak, że ona sama się tego domyśla.
- Będziesz dobrym ojcem Louis.
Uśmiecham się widząc jej zatroskaną minę. Mam wrażenie, że mała cząstka Meg wraca do siebie.
- To nie jest takie proste. Alex nie chce mnie znać.
- To mądra dziewczyna. Nie pozwoli aby jej dziecko nie miało tak wspaniałego taty. Ale ty tez się musisz postarać. Nie strać ich.
Gdyby to było takie łatwe, myślę. Mam jakiś pieprzony talent do zjebania wszystkiego na czym mi zależy.
- Już ich straciłem.
Meg prostuje się z łagodny uśmiechem na ustach.
- W życiu nie ma nic za darmo skarbie. Jak nie włożysz odpowiedniej ilości pracy w naprawę waszej relacji to nigdy ich nie odzyskasz. Alex musi zobaczyć, że zależy ci na waszym dziecku. Bo tak jest, prawda?
- Oczywiście. Kocham ich.
Meg spojrzała na mnie w ten jej ciepły sposób.
- Więc się nie poddawaj. Zaufaj mi, warto.
Oczywiście, że warto. Dla Alex i naszego dziecka jestem w stanie zapłacić każda cenę. Mogę zrobić wszystko. Jestem jednak świadomy, że zawiodłem już tyle razy, że mogę nie być w stanie odbudować tego co było. Mimo to będę próbował. Dla naszego dziecka. Alex zrobi, co będzie uważała za słuszne. Ale Meg ma racje. Ona nie pozwoli, aby nasze dziecko wychowało się bez ojca.
Czuję, że rośnie we mnie nadzieja. Może jeszcze się ułoży. Jest szansa, że wszystko wróci do normalności.
Nagle do kuchni wbiega Holly cala rozgorączkowana.
- Alex zniknęła ze szpitala.
I cała nadzieja prysła, zastąpił ją jedynie strach o ukochaną.

Alex

Patrzę oniemiała na blondynkę. Wszystkich spodziewałam się spotkać w tym domu, ale nie moją Drinę. Skąd u licha ona się tu wzięła?
- Nie stójmy tak w progu, chodźcie do środka - odezwała się Vicky. - Trzeba wszystko wyjaśnić Alex.
Drina przepuszcza nas w drzwiach, ale kiedy tylko je za nami zamyka, rzuca mi się na szyję piszcząc jak nastolatka. Mimowolnie śmieję się głośno widząc jej ekscytację. Dopiero teraz dociera do mnie jak bardzo za nią tęskniłam.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że widzę cię w jednym kawałku. - mówi, a ja śmieję się jeszcze głośniej.
- Wiesz, bywało rożnie - uwalniam się z jej uścisków - Ale skąd ty tutaj? O boże jaki masz duży brzuszek!
- Tylko nie mów, że wygląda jak piłka, bo dostaje szału. Wiem z autopsji.
Odwracam się i niemal skacze z radości.
- Jack!
Rzucam się mu na szyję zanim zdarzy powiedzieć coś jeszcze.
- Spokojnie, bo moja narzeczona będzie zazdrosna.
Patrzę na nich zaskoczona.
- Narze... Co? - Drina pomachała mi pierścionkiem przed twarzą - O mój boże to wspaniałe!
Przytulam ich oboje. Teraz wszystkie troski odeszły w niepamięć. Mam swoich przyjaciół obok siebie. Znowu. Dawno nie czułam się tak szczęśliwa.
- Ciszej tam! Jest dopiero siódma rano, ludzie próbują spać!
Wszędzie poznałabym ten głos. Podchodzę do schodów i patrzę na ich szczyt.
- Tom?
- Alex? - chłopak od razu zbiega na dół i biorąc mnie w objęcia kręci się kilka razy wokół osi. - Cudownie, że żyjesz!
- Tez się cieszę - śmieje się - A teraz mnie puść, bo zaraz puszcze pawia.
Chłopak odstawia mnie na ziemie i odskakuje jak poparzony.
- No tak bo ty jesteś w ciąży! Zapomniałem! Nadal masz poranne mdłości? Przynieść ci miskę? Chociaż nie, szkoda miski. Tu po lewo jest toaleta a na piętrze druga. Korzystaj z której chcesz tylko błagam, nie każ mi tego sprzątać.
Mówił tak szybko, że ledwo go zrozumiałam. To sprawiło, że śmieję się jeszcze bardziej. Nic się nie zmienił.
- Nawet nie wiecie jak się cieszę, że was widzę.
- Też miło cię widzieć.
Dreszcz przeszywa moje ciało, gdy słyszę jego głos. Odwracam się i widzę go. Stoi w drzwiach do salonu oparty o futrynę. Olśniewający jak zawsze z tymi małymi iskierkami tańczącymi w jego oczach. Moje serce przyśpieszyło. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się w jego ramionach. Na pewno nie zamierzam ich opuszczać. Tak długo na to czekałam.
- Martwiłam się o ciebie - wyszeptałam w jego tors.
- Przepraszam, uprzedziłbym cię gdybym wiedział, że twoi przyjaciele zamierzają mnie porwać. - przyznał z uśmiechem.
Spojrzałam z zaskoczeniem najpierw na niego, a potem na pozostałych.
- To byliście wy? Myślałam, że dopadł cię Maretti, że cię torturuje!
- Nie spoko, to tylko ja i Jack - Tom uśmiechnął się łobuzersko - Ale na pomysł z torturami nie wpadliśmy. Szkoda, widziałem kiedyś fajny film...
- Tom! - upominał go Drina.
- Oj no żartuje. Harry'emu głos by z głowy nie spadł, to równy gość.
Nie rozumiem o co tu chodzi i jakim cudem moi znajomi są w to zamieszani. Jednak teraz ma to małe znaczenie. Odwracam się z powrotem do Harry'ego. Nie potrafię opisać radości, gdy widzę że nic mu nie jest.
- Dobra koniec tego sterczenia w holu - odzywa się nagle Vicky. - Harry pokaż Alex jej pokój a my w tym czasie przygotujemy śniadanie. Obgadamy wszystko przy stole.
- Z miłą chęcią-  stwierdził Styles i chwycił mnie za rękę.

Sypialnia nie była duża. Przypominała trochę mój pokój w Doncaster. Najzwyklejsza w świecie sypialnia w najzwyklejszym w świecie domu. Idealna kryjówka. Usiadłam na niedużym łóżku. Może to głupie, ale w takich warunkach czuje się dużo bezpieczniej niż w willi chłopaków. Zupełnie jakbym była w domu.
- Jak się czujesz? - zapytał Harry siadając obok. Słyszałam troskę w jego głosie.
- Jest lepiej - przyznaję szczerze - choć może nie wyglądam.
Harry uśmiecha się łagodnie. Zdaje sobie sprawę, że przypominam siedem nieszczęść.
- Wszystko wróci do normy. Już nie długo.
Nie potrafię mu nie uwierzyć. Harry stał się czymś w rodzaju kotwicy mojego bezpieczeństwa. Zawsze gdy jest obok wiem, że nic mi się nie stanie.
Nie potrafię nie zapytać.
- Uważasz, że dobrze zrobiłam, ufając Vicky? Wczoraj była u mnie moja matka i...
- O wszystkim wiem - przerwał mi - I uważam, że podjęłaś bardzo dobrą decyzję.
Patrzę na niego zaskoczona. W mojej głowie rodzi się coraz więcej pytań. Skąd on to wszystko wie? W jakim właściwie celu ci wszyscy ludzie się tutaj znajdują?
- Wszystkiego dowiesz się przy śniadaniu - mówi jakby czytał mi w myślach - Jesteś bardzo zmęczona?
- Trochę, ale to nic. Wezmę tylko szybki prysznic i będę gotowa.
Kiwa głową. Coś mi się tu nie podoba.
- Łazienka jest na korytarzu po prawej stronie. Jak skończysz to zejdź na dół - wstaje i kieruje się do drzwi- Nie musisz się śmieszyć - dodaje z uśmiechem.
- Harry?
Chłopak zatrzymuję się a ja do niego podchodzę. Patrzę na niego badawczo.
- Coś nie tak? - pyta.
Zastanawiam się czy znowu sobie czegoś nie uroiłam. Decyduję się jednak zaryzykować widząc przerwę miedzy nami.
- Mam wrażenie, że podchodzisz do mnie z dystansem - mowię nieśmiało.
Początkowo boje się na niego spojrzeć, ale widząc jego uśmiech łączę nasze spojrzenia. Ciepło jakie bije z jego oczu zapiera mi dech w piersiach. Harry unosi rękę i wkłada mi koszyk włosów za ucho. W naprawdę delikatny i przyjemny sposób.
- Dałaś mi szansę Al - mówi - Ale wiem, że teraz potrzebujesz czasu, aby sobie wszystko poukładać. Nie chcę abyś była nieobiektywna w swojej decyzji.
Zastanawiam się, kiedy sobie zasłużyłam na takie dobro w postaci tego człowieka. Czasami mam wrażenie, że to aż nierealne aby mężczyzna aż tak dobrze rozumiał kobietę. I darzył ja tak ogromnym szacunkiem.
- A co z twoją decyzją?
Nie musiał właściwie odpowiadać. Jego oczy zdradziły wszystko. A mimo to serce mi przyspiesza słysząc jego słowa.
- Nigdy nie byłem tak nikogo pewny.
I w tym momencie każda normalna dziewczyna cieszyłaby się jak wariatka. W końcu taki facet to naprawdę skarb. Ale nie Alex. Ja jak zwykle widzę kolejne przeciwności.
- Ale - zaczynam i mam ochotę dać sobie w twarz za to, że psuję tak piękną chwilę - Nie możesz być tego pewny. Za kilka miesięcy urodzę dziecko. Moje i Louisa. Nie wiesz co wtedy zrobisz.
- Zrobię to, co robię przez cały czas odkąd się poznaliśmy. Będę przy tobie Alex. Będę cię wspierał i pomagał. Niezależnie co postanowisz. Zawsze.
Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy. Nie mogę już się powstrzymać i wtulam się w jego ciepłe ciało. Harry zamyka mnie w mocnym uścisku. Czuję jego oddech w moich włosach. Nie potrafię opisać uczuć jakimi go darzę. Wiem, że naprawdę mocno mi na nim zależy. I czuję, że z czasem może to się przerodzić w coś naprawdę wielkiego.


Po dwudziestu minutach schodzę na dół w dobrym nastroju. Zmieniam ubrania na świeże i umyłam włosy. Nareszcie zmyłam z siebie ten szpitalny zapach. Czuję się o wiele lepiej. Możliwe, że to za sprawą moich przyjaciół. Niewiarygodnie za nimi tęskniłam, a widząc ich tu wszystkich bezpiecznych jestem zmotywowana do dalszej walki z Marettim.
Kiedy wchodzę do salonu połączonego z jadalnią wszystko jest już gotowe. Każdy zajął już swoje miejsce przy stole. Brakowało wyłącznie mnie.
- Może to nie jest pałacowe jedzenie do jakiego ostatnio przywykłaś - zaczyna Drina, gdy zajmuję miejsce obok niej - Ale jest naprawdę dobre.
- Jest świetne, umieram z głodu.
Jemy jajka na bekonie i popijamy sokiem pomarańczowym. Każdy jest w świetnym nastroju. Drina i Jack opowiadają mi o swoich zaręczynach i przygotowaniach do narodzin dziecka. Tom jak zwykle robi z siebie błazna, tym razem demonstrując wszystkim swoja sztuczkę z przyklejeniem łyżeczki do nosa. Towarzyszy nam mnóstwo śmiechu i żartów. Jest tak jak było kiedyś. Zanim rozpętało się to piekło. Spoglądam przez stół na Harry'ego. On rozumie mnie bez słów. Właśnie taka chwila beztroski była mi potrzebna.
- Po południu przyjedzie Colin. Chce się z tobą widzieć - zwraca się do mnie Vicky.
Patrzę na nią dłuższą chwilę. Colin? On tez jest w to zamieszany? W tym momencie przypominam sobie słowa siostry zanim weszłyśmy do tego domu. Colin jest wielkim fanem Harry'ego Pottera. No tak. To jego dom.
- Śniadanie było genialne, ale chciałabym w końcu wiedzieć o co tu chodzi. To sprawka Colina?
Drina patrzy znacząco na Vicky. Nagle wszyscy poważnieją.
- Colina i Victorii.
Odwracam się do siostry, która cicho wzdycha.
- Colin okazał się naprawdę w porządku, biorąc pod uwagę, że to brat naszej matki.
- Zebrał nas tu bojąc się o nasze bezpieczeństwo - dodał Jack - Zaraz po strzelaninie w Paryżu.
- Zapewnił Jackowi opiekę medyczną po wypadku i dał pieniądze, abyśmy tu spokojnie żyli przez jakiś czas - przyznała Drina z uśmiechem - To bardzo miły facet. I naprawdę zależy mu na twoim dobru Alex.
Zdążyłam to zauważyć. Colin stał po mojej stronie od samego początku. Mimo, że znaliśmy się krótko, wiedziałam, że mogę na niego liczyć. Nie sądziłam jednak, że okaże się moim wujkiem. Sądziłam, że nie mam już rodziny oprócz mojej matki i Victorii. A tu proszę, miła niespodzianka.
- O tym domu wiemy wyłącznie my i Colin - kontynuuje moja siostra - Wszystko po to, aby chronić nas przed Morettim i naszą matką.
- Chociaż Colin zamierza niedługo wtajemniczyć więcej osób - dodaje Harry - Potrzebujemy pomocy Holly i Tobiasa, są najlepsi.
- Zaraz - przerywam, marszcząc brwi - Chowamy się przed Elizabeth?
Wszyscy cicho potakują widocznie zmieszani. Jedynie Victoria uśmiecha się smutno. No tak, dla pozostałych nie ufanie własnej mamie było czymś okropnym. Dla mnie i Vicky stało się już normalnością.
- Nie mamy pewności, czy Elizabeth nie współpracuje z Morettim - mówi Jack.
Mimo, że mogłam się tego spodziewać poczułam ból. Nawet nie próbowałam się kłócić i jej usprawiedliwiać. Po prostu przyjęłam to do wiadomości, bo wiedziałam do czego jest zdolna. I to dopiero było okropne.
- Miło wiedzieć, że własna matka chce się mnie pozbyć - mówię bez rama emocji w głosie.
Czuję na sobie wzrok innych. Nie chce jednak widzieć litości, bo to tylko pogorszyło by sytuację. Ja już po prostu nie mam matki. To obca osoba. Koniec tematu.
Daję Vicky znak aby kontynuowała.
- Elizabeth kłamała z tą całą historią o swoim pierwszym mężu - westchnęła - Znaczy miała męża, ale on wcale nie umarł.
Podnoszę głowę i patrzę na nią zaskoczona. Wszystko w mojej głowie zaczyna się układać, ale nie chcę tego dopuścić do wiadomości. To po prostu niemożliwe.
- Nie było żadnego Roberta. Jej mężem był Brian i prawdopodobnie również on jest moim biologicznym ojcem. Elizabeth uciekła od niego razem z naszym tatą, który swoją drogą był ich szoferem.
- To dlatego tak cię nienawidzi - dodała łagodnie Drina.
- Nie chodzi wcale o pieniądze, tylko zemstę - mruczę, gdy to wszystko do mnie dociera.
- Zemstę na dziecku, które zabrało mu ukochaną. Elizabeth uciekła, bo była wtedy z tobą w ciąży. Brian już wtedy był mocno stuknięty i zobaczyła szansę normalnego życia u boku naszego taty.
Dotknęło mnie jak mocno Vicky trzymała się terminu: ,,naszego taty''. Wiem, że trudno jej się pogodzić z faktem, że jej ojcem jest jakiś psychol. I cieszę się, że potrafi zaakceptować swojego przebranego tatę, tak samo jak za życia on akceptował ją. Zupełnie nie dawał znać, że nie są spokrewnieni. Była jego córeczką i kochał ją całym sercem. To był naprawdę dobry człowiek.
- I co teraz? - pytam, bo jedynie to przychodzi mi do głowy.
- Czekamy - mówi Vicky - Colin przyjedzie wieczorem i powie co się dzieje. Podobno Holly odszyfrowała nagranie.
Kiwnęłam głową na znak, że wszystko rozumiem. Zdziwiło mnie, że przyjęłam wszystko z takim spokojem. Myślałam, że będzie o wiele gorzej.
- To wszystko? - pytam, aby się upewnić.
Jednak widząc twarz mojej siostry wiedziałam, że jest coś jeszcze. Coś, co zdecydowanie może mnie zdenerwować.
Rozejrzałam się po pozostałych. Byli widocznie zmieszani i tylko spoglądali ponaglająco na Victorię, która spuściła głowę. Miałam złe przeczucia.
- Jest jeszcze jedna osoba, która o wszystkim wie - powiedział w końcu Harry, najwidoczniej nie chcąc trzymać mnie w niepewności - I jest naszym łącznikiem z willą One Direction.
Marszczę brwi.
- Kto?
Pierwsza moja myśl to Louis, ale tak szybko jak pojawił się w mojej głowie tak szybko ją opuścił. Miał układy z moją matką, niemożliwe, że mianowali go najbardziej zaufaną osobą, żeby przekazywać nam informację. Holly, Niall i Tobias odpadają, nie wierzę, że tak by się bali mi o tym powiedzieć. Meg również nie widzę w roli tajnego agenta. Pozostaje jedynie...
- Liam - mówi w końcu moja siostra, a mi opada szczęka.







niedziela, 9 grudnia 2018

Rozdział 13

Louis

Dzisiaj był pogrzeb Zayna. Bardzo skromny. Byliśmy my - jako przyjaciele i jego rodzina. Żadnych kwiatów i zniczy jak nakazuje jego wiara. Ceremonia była krótka. Mam wrażenie, że zbyt krótka, aby pożegnać przyjaciela. Albo pogodzić się z jego śmiercią. Nie wiem czy kiedykolwiek przyjmę to do wiadomości. Zayn miał całe życie przed sobą. Razem z Perrie, z którą planowali ślub. Był sławny i bogaty, nie musiał się martwić o pieniądze. Zdecydowanie zbyt szybko śmierć zapukała do jego drzwi.
Biorę kolejny łyk wódki. Na początku je liczyłem, ale teraz straciłem już rachubę. Wiem, że mimo tego, że siedzę to świat zaczyna wirować. W dupie mam jednak to, że się upiłem. Teraz łatwiej jest mi o tym wszystkim myśleć. Świat wydaje się prostszy.
Mijają dwa dni odkąd Harry został porwany i nie mamy żadnej nowej informacji. Kompletne nic. Zero. Równie dobrze może już nie żyć, a my nic o tym nie wiemy. W ciągu paru dni mogą zamordować mi drugiego przyjaciela. Znów przykładam butelkę do ust.
Alex będzie strasznie wkurwiona gdy mnie zobaczy w takim stanie - myślę.
Dopiero po chwili dociera do mnie, że przecież nie jestem już z Collins. A ona ma serdecznie wyjebane na to czy piję, czy nie. Prycham rozbawiony, a butelka wypada mi z ręki. Jej zawartość wylewa się na podłogę. No i chuj, mam kolejne.
Próbuje odkręcić kolejna flaszkę, co jest nie lada wyczynem, gdy ktoś puka do moich drzwi.
- Nie ma nikogo w domu! - język okropnie mi się plącze.
Mimo mojego sprzeciwu drzwi się otwierają. Zapomniałem zamknąć się na klucz. Ja pierdole. Dostrzegam rozmyte postacie, zajmuje mi dłuższą chwilę, aby odgadnąć kim są.
- Liam! Horanek! Jak się cieszę, że chociaż wy żyjecie! - próbuje wstać, lecz grawitacja mnie pokonuje i ląduje plackiem na łóżku. To również wydaje mi się strasznie komiczne i zaczynam się śmiać jak pojebany.
- O stary... - słyszę głos Nialla i dostrzegam jak patrzy na puste butelki po piwach i połówkę wódki, która dopiero zamierzałem wypić.
- Ale sobie znalazłeś moment na picie - burczy Liam.
- Na to zawsze jest moment - mamroczę, chyba bardziej do siebie niż do chłopaków.
- Alex nie będzie zadowolona - zauważa Horan.
Znów wybucham niepohamowanym śmiechem.
- Alex? Ma to w dupie, ona teraz jest ze Stylesem - mamroczę niewyraźnie, ale sens słów dociera do chłopaków.
- Ale to z tobą spodziewa się dziecka i jestem pewien, ze nie tego oczekuje od ojca.
Prycham głośno.
- Chuj wie czy to moje dziecko.
Chłopaki marszczą brwi zdziwieni.
- Jak to? - pyta Liam.
Wzruszam ramionami wciąż bardzo rozbawiony.
- Zdradzała mnie z Harrym - śmieję się jakby to był najśmieszniejszy żart świata - Może to on jest ojcem?
- Zaczynasz pierdolić głupoty, Lou. Idź spać.  - słyszę głos Nialla. A może to był Liam. Z reszta wszystko jedno.
- A podacie mi jeszcze butelkę?
- Nie! - odpowiadają razem.
No nie, to mają być przyjaciele. Patrzę na nich obrażony, pokazuję środkowy palec i kładę się posłusznie do łóżka. Ziemia wokół nie przestaje wirować jak pojebana. Chłopaki jeszcze coś tam do mnie mówią, ale już ich nie słyszę. Gdy tylko moja głowa styka się z poduszka momentalnie ogarnia mnie sen.

Victoria

Budzi mnie wibracja telefonu. Przecieram zmęczone oczy i spoglądam na ekran. Uśmiech sam wpływa mi na twarz.
- Cześć Liam - witam się łagodnie.
- Nadal jesteś w szpitalu? - pyta, a w jego głosie słyszę troskę.
- Nie zostawię Alex samej.
To było oczywiste. Alex to moja młodsza siostra. Nie pozwolę, aby stało jej się coś złego. I Liam dobrze o tym wie. A ja wiem, że się o mnie martwi. I słysząc tą troskę czuję miłe ciepło w okolicach żołądka.
- Ktoś powinien cię zmienić. Z chęcią bym to zrobił, ale Alex dostaje kurwicy na sam mój widok. Może Niall się zgodzi zostawić na chwile Holly...
- A co z Louisem? - przerywam mu.
- Louis jest jakby... Niedysponowany.
Marszczę brwi.
- Co to znaczy, że jest niedysponowany?
Przez dłuższą chwilę trwa cisza.
- Znaleźliśmy go wczoraj z Niallem trochę wstawionego.
Czuję jak narasta we mnie złość.
- Jak bardzo?
- Sądzę ze prześpię cały dzień.
- No to świetnie. - mruczę z irytacja.
Wybrał sobie do tego idealny moment. Powinien być tutaj i wspierać Alex. Taki właśnie z niego bohater.
- Vicki? Musisz zrobić to dzisiaj.
Kręcę głową i dopiero po chwili przypominam sobie, że Liam przecież mnie nie widzi.
- Ona mi jeszcze nie ufa.
- Jesteś jej siostra. Posłucha cię.
Niemal prycham śmiechem.
- To Alex. Nigdy nie wiadomo co zrobi.
- Dasz rade, wiem o tym.
Gdyby to było takie proste. Wzdycham głośno.
- Nie mam wyjścia.
Już sobie wyobrażam minę Alex, gdy mówię jej o tym wszystkim. Nie mam pojęcia jak zareaguje. Wiem, że nie może się teraz denerwować i to sprawia, że boję się jeszcze bardziej.
Nagle słyszę stukot obcasów. Odwracam głowę i omal nie wypuszczam telefonu na podłogę.
- Mój boże-  szybko kończę połączenie.
Patrzę na kobietę idąca obok Colina i nie wierzę własnym oczom. Bardzo długo jej nie widziałam. Zmieniła się. Jej zawsze ulizane kasztanowe włosy, są teraz dłuższe i ułożone w modną potarganą fryzurę w kolorze blondu. Cera jakby się wygładziła i ma mniej zmarszczek niż wcześniej. Może to z powodu perfekcyjnego makijażu. Wysokie obcasy i dopasowany kolorowy kombinezon od projektanta sprawia że kobieta wygląda na dużo wyższą. Ogólnie Elizabeth przypomina teraz bardziej moją siostrę niż matkę. Jeszcze ta jej dumna mina, nie dziwię się Alex, że ją znienawidziła. W ogóle nie przypomina naszej dawnej mamy.
- To nie jest dobry pomysł - mówię od razu - Ona nie może się denerwować.
Elizabeth patrzy na mnie z naganą.
- Mi też cię miło widzieć, córeczko.
- Ja mowie poważnie. Nie chcę, aby coś stało się jej i dziecku.
- Jakbyś nie zauważyła to ktoś próbuje ich zabić. Jestem tu, żeby pomóc, w końcu to moja córka. Mam prawo ją zobaczyć. Szczególnie, że minęło mnóstwo czasu od naszego ostatniego spotkania.
- Ciekawe czyja to wina - mówię uszczypliwie.
Teraz widzę już złość na jej twarzy.
- To nie jest pora na wyrzuty. Teraz musimy się zjednoczyć, aby powstrzymać tego szaleńca. Więc odsuń się Victorio, chcę porozmawiać z Alexandrą.
- Naprawdę łudzisz się że będzie chciała z tobą rozmawiać?
- Jestem wasza matką. - mówi z przekonaniem i wchodzi do sali, w której leży Alex.

Alex
Spoglądam w lustro. Jestem przerażona tym jak wyglądam. Wiedziałam, że przez ostatnie wydarzenia strasznie schudłam, ale nie sądziłam, że aż tak. Wystające kości, zniszczona cera, sińce. Wyglądałam koszmarnie. Ale to wszystko wina nerwów. Bardzo wszystko przeżywam i to niestety odbiło się na moim zdrowiu. Lekarz powiedział, że dla dobra dziecka muszę się wyciszyć i zacząć normalnie jeść. Gdyby to tylko było takie proste... Ale dla mojego maluszka zrobię wszystko.
- Alex? - Za drzwiami słyszę głos Colina. Co on tu robi tak wcześnie? Może dowiedział się gdzie porwano Harry'ego? Albo w końcu rozszyfrowano nagranie? Na pewno coś wie, skoro tu jest.
- Już wychodzę - wołam.
Przemywam jeszcze twarz zimną wodą i wychodzę z łazienki.
Od razu napotykam zatroskany wzrok Colina. Uśmiecham się do niego łagodnie. Wtedy dostrzegam . Z początku jej nie poznałam. Dopiero po chwili dotarło do mnie kim jest.
- Co ty tu robisz? - pytam zaskoczona.
Elizabeth uśmiecha się i wyciąga w moją stronę ręce.
- Nie przywitasz się ze mną?
Czuję rosnąca we mnie złość. Staram się jak mogę kontrolować emocje ze względu na ciążę, ale to silniejsze ode mnie. Jak ona może się tu pojawiać i zachowywać jakby nigdy nic?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, sama nas tak uczyłaś - mówię chłodno.
Mina Elizabeth zrzedła. Opuszcza ręce zirytowana.
- Uczyłam was tez szacunku do matki.
Przewracam oczami po czym odwracam się do Colina.
- Co ona tu robi? - ponawiam pytanie.
- Wspomniałem ci, że Elizabeth jest jedyną osobą, która odpowie na wszystkie twoje pytania.
- Od kiedy braciszku mówisz o mnie Elizabeth a nie Lizz?
Co? Co ona powiedziała?
Otwieram szerzej oczy i patrzę zszokowana na Colina.
- Braciszku? - powtarzam zaskoczona. Vicky też wygląda na zbitą z tropu.
- Nie powiedziałeś jej? - dziwi się - Przepraszam cię skarbie,  Colin zawsze lubił mieć tajemnice. Tak jesteśmy rodzeństwem. W prawdzie przybranym, ale jesteśmy. Myślisz ze wysłałabym cię do obcych ludzi?
Patrzę na nią oniemiała.
Co tu się dzieje?

Z trudem okiełznałam emocje. Sam widok mojej matki sprawia, że mam ochotę ją rozszarpać. Ale cały czas myślę o dziecku, dzięki niemu jestem spokojniejsza.
Wróciłam do łóżka i wsunęłam nogi pod kołdrę. Spojrzałam na Colina. Pozornie emanował spokojem, ale znałam go na tyle długo, aby widzieć jego zmieszanie. Ciekawy widok.
Za to po Elizabeth nie było widać nawet cienia niepewności. Zajęła pewnie miejsce obok mojego łóżka, rzucając co chwilę złośliwe uwagi na temat tego szpitala. Pod tym względem niewiele się zmieniła.
- Warunki tutaj są nie do przyjęcia. Te łóżka są okropne, nie wspominając już o oknach, które wyglądają jak z czasów wojny. Osobiście zajmę się, aby przenieść ćię córeczko do prywatnej kliniki, bo to miejsce cię wykończy - mówi, gestykulując przy tym rękami.
Przewracam oczami.
- Po co tu przyjechałaś?
Patrzy na mnie ze zdziwieniem. Widzę jednak, że udaje. Dobrze, wie, że nie chcę z nią przebywać.
- Martwiłam się o swoją córkę i wnuczka. To przestępstwo?
- Wcześniej nie interesowało cię co dzieje się ze mną i Victorią.
- Mylisz się skarbie. Cały czas miałam was na oku - aby podkreślić te słowa puścila mi oczko. Wydawało mi się to tak bardzo żenujące ze aż nie miałam ochoty tego komentować. Właściwie jak wszystko to, co Elizabeth tu wygaduje.
Nastała cisza, której nie zamierzałam przerywać. Zbywałam nic nie wnoszące pytania Elizabeth wzruszeniem ramion. Bo czy gadanie o moim nowym fryzjerze zwróci życie Zaynowi? Albo pomoże odnaleźć Harry'ego? Wątpię, dlatego nie zamierzałam dać się wciągnąć w jej paplaninę.
W końcu Elizabeth chyba zrozumiała o co mi chodzi. Westchnęła i splotła palce na swoich kolanach. Utkwiła we mnie twardy wzrok.
- Chcesz wiedzieć skąd te ataki prawda? - zapytała bardzo poważnym tonem.
- Tylko dlatego z tobą rozmawiam.
Elizabeth westchnęła. Widać, że liczyła na coś innego.
- To wszystko jest bardziej skomplikowane niż ci się wydaje Alexandro. Wiele lat starałam się kryć prawdę przed tobą i twoja siostra. Wyłącznie dla waszego dobra. Jednak zważywszy na ostatnie wydarzenia, wspólnie z Colinem doszliśmy do wniosku, że czas abyście dowiedziały się o wszystkim.
Patrzę na nią wyczekująco. Mam złe przeczucia, ale mimo to się nie odzywam.
- Zacznę może od tego, że twój ojciec nie był moim pierwszym mężem. Nie był również biologicznym ojcem Victorii.
Otwieram szerzej oczy i patrzę oniemiała na siostrę. Widzę jednak, ze ta informacja nie zrobiła na nie tak dużego wrażenia jak na mnie. Wiedziała o tym? A może się tylko domyślała? Faktycznie nie była zupełnie podobna do ojca, zarówno z wyglądu jak i z charakteru. Ale on zawsze traktował ja jak swoja córeczkę.
Elizabeth nie zważała na moje zaskoczenie tylko kontynuowała swoją opowieść.
- Mój pierwszy mąż nazywał się Robert Maretti. Możesz kojarzyć jego sławną ciotkę, Meride Belzo Maretti.
- Tą miliarderkę?
- Ach tak, zawsze mnie bardzo lubiła. Dlatego postanowiła nam pomóc po nagłej śmierci Roberta.
- Ale co to ma wspólnego z nami?
- Merida nie miała dzieci, jedynym jej spadkobiercą był brat Roberta - Brian. Jednak nie zamierzała oddać mu swoich pieniędzy. Niezbyt go lubiła. Mówiła, że jest czarną owcą w rodzinie. A ze dażyła mnie ogromna sympatią postanowiła przepisać cały swój dorobek na moje córki.
- Chcesz powiedzieć, że ja i Victoria jesteśmy milionerkami?
- Nie - uśmiechnęła się - Tylko ty. Victoria zrzekła się majątku w dniu w którym od was odeszłam. To były jej osiemnaste urodziny. Ty jako, że byłaś nieletnia, wedle życzenia Meridy nie mogłaś się o niczym dowiedzieć.
- Dalej nie rozumiem jaki to ma związek z tymi atakami.
- Brian oczywiście nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Nie mógł znieść myśli, że jego rodzinne pieniądze wpadną w ręce kogoś kto nawet nie jest z nim spokrewniony. To szaleniec. Uważa, że w ten sposób znieważyłyście z Meridą jego ród.
- Chcesz mi powiedzieć, że za tym wszystkim stoi twój były szwagier psychopata?
- Tak, faktycznie to sprawka Briana. Jednak musisz wiedzieć, że robiłam wszystko, aby was uchronić. Z pomocą Colina usunęłam wszystkie informacje o waszym ojcu i naszym ślubie. Wróciłem do panieńskiego nazwiska. Wyjechałam z wami do Doncaster. Wychowywałam was chociaż wiedziałam, że pewnego dnia będę musiała zniknąć. Wszystko po to, aby ten człowiek was nie dopadł.
- Kłamiesz. Odeszłaś, bo poznałaś bogatego mężczyznę.
- To prawda poznałam bardzo wpływowego biznesmena. Ale pomyśl skarbie. Łatwiej było mi was pilnować, kiedy miałam niezliczoną ilość zer na koncie, prawda? Miałam was cały czas na oku.
- Co z tego skoro zostawiłaś nas z niczym? Nawet nie wiesz jak cierpiałyśmy, ledwo dawałyśmy sobie radę.
- Myślisz, że Brian szukałby spadkobiercy Meridy na liście dłużników podatkowych?
- Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś to żeby nas chronić?
- Oczywiście - przyznała z dumą - W końcu jednak troska matki wygrała, nie mogłam już patrzeć jak się zamęczacie. Postanowiłam z Colinem, że umieszczę cię u niego. Pamiętałam jak byłaś zakochana w Lousie. Miałam nadzieję, że on się tobą zaopiekuje. Nie spodziewałam się tylko takiego obrotu spraw.
- Naprawdę nie wpadłaś na to, że świat obiegnie informacja o nowej dziewczynie Tomlinsona? Poważnie?
- Tego akurat się spodziewałam. Chodzi mi o to, że Brian zniknął. Sądziliśmy, że nie żyje. Poczuliśmy się bezpiecznie i to był nasz błąd.
- I co teraz? Zamierzasz nas dalej ukrywać?
- Tymczasowo. Jednak konfrontacja z Brianem jest nieunikniona, wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Jutro zabiorę cię do mojej rezydencji. Tam zadecydujemy co dalej.
Zastanawiam się nad tym dłuższą chwilę. Właściwie jej opowieść w jakiś sposób ma sens. Jednak w głowie cały czas mam pytanie, które ciśnie mi się na usta od samego początku rozmowy.
- Co z Harrym?
- Prawdopodobnie Brian go przytrzymuje jako kartę przetargową.
Czuję ukłucie bólu. Mówi o nim jak o rzeczy.
- Musimy go uratować.
- Najpierw musimy zapewnić bezpieczeństwo tobie i dziecku.
- Czy nie wystarczy ze zrzeknę się tego majątku? Przecież o to właśnie chodzi.
Elizabeth kręci głową.
- Obawiamy się ze tu nie chodzi tylko o pieniądze. Brian chce zemsty. I zrobi wszystko, aby osiągnąć swój cel.
- Dlaczego zabił Zayna?
- Nie mam pojęcia. Jest nieobliczalny.
O nic więcej nie pytam. Mam dosyć. Jedyne czego chcę w tej chwili to być sama i chyba to po mnie widać, bo Elizabeth wstaje.
- Bądź gotowa jutro rano. Ktoś z moich ludzi po ciebie przyjedzie. A teraz odpoczywaj.
I wychodzi jakby nigdy nic.


Tej nocy prawie w ogóle nie śpię. Cały czas analizuję dzisiejszą sytuację. Nie potrafię uwierzyć w słowa mojej matki. Wydają się tak mało realistyczne. Jakby opowiadała mi jakaś bajkę. A jednak. To rzeczywistość.
Oprócz tego martwię się o Harry'ego. Boję się, co ten cały Maretti może mu zrobić. Jednego jestem pewna. Trafił w mój czuły punkt. To cholernie niesprawiedliwe, że człowiek, który nie zrobił nic złego musi cierpieć. Wiele bym dała, aby znów móc spojrzeć w jego zielone oczy. Tak bardzo bym chciała, żeby był bezpieczny. Bardzo się o niego boję. Gdyby ten psychol zrobił mu to samo, co Zaynowi... Mogłabym sobie z tym nie poradzić.
Kładę rękę na brzuchu. Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy. Muszę przestać się zamartwiać. Z Harrym na pewno wszystko będzie dobrze. On mnie nie opuści. To wspaniały człowiek. I kto wie. Może kiedyś będzie wspaniałym ojcem dla mojego dziecka. Wiem, że wybiegam za daleko w przyszłość. Jednak nic nie mogę na to poradzić, takie myśli same pojawią się w mojej głowie.
- Nie śpisz? To dobrze.
Patrzę zdziwiona w kierunku drzwi do sali i dostrzegam Victorię. Marszczę brwi.
- Jest środek nocy. Co ty tu robisz?
Victoria patrzy na mnie bardzo poważnie.
- Zabieram cie stąd. Nie pozwolę aby nasza matka namieszała ci w głowie.
Siadam na łóżku nic nie rozumiejąc.
- Co? O czym ty mówisz?
- Zabieram cię w bezpieczne miejsce. Z dala od tej wariatki i jej psychicznego eks.
Zaczęła odłączać aparaturę i rurki przyczepione do mojego ciała.
- Skąd pomysł, że gdzieś z tobą pójdę?
Vicky westchnęła. Chyba się tego spodziewała.
- ufasz jej?
Fonyskam się ze chodzi o nasz matkę.
- Nie.
- A mi?
- Mniej więcej.
- Więc tyle musi ci na razie wystarczyć. No ruszaj się, Harry na ciebie czeka.
Ruszyła do drzwi zostawiając mnie zaskoczona. Harry?
Nie potrzebowałam innych argumentów. Ruszyłam za siostra.







Jeśli przeczytałeś - skomentuj, a pojawi się kolejny rozdział.

środa, 9 sierpnia 2017

Rozdział 12


Rozdział jest dedykowany Patrycji Wójcik 

Dałaś mi kochana kopa do pisania


Harry

Gdy wracam nad ranem ze szpitala, na drogach jest już niemal pusto. To pozwala jechać mi z dużą prędkością. Jedynie samochód, asfalt i ja. Chwila oderwania od rzeczywistości. Tego potrzebuję. Mam wiele do przemyślenia. Przede wszystkim sytuację z Alex. Wciąż nie potrafię uwierzyć w to, co się wydarzyło w szpitalnej sali. Wydaje mi się to tak nierealne i nieosiągalne. Właściwie Alex zawsze była poza moim zasięgiem. Okazuje się, że aż do teraz.
Nie jesteśmy razem, to oczywiste. Minęło zbyt mało czasu od jej rozstania z Louisem, aby chciała się ponowie wiązać. Zupełnie mi to jednak nie przeszkadza. Aly dała mi dzisiaj coś, na co czekałem w zasadzie od początku naszej znajomości.
Szansę.
Naprawdę mam szansę u tej dziewczyny. Czuję jak kolejna fala radości zalewa mnie od środka, a noga automatycznie mocniej wciska pedał gazu. Przyspieszam, a obraz za szybami zaczyna się rozmywać. Znam te drogi na pamięć, więc wiem, że nic mi nie będzie.
Nagle słyszę dzwonek mojego telefonu. Spoglądam na ekran. Holly. Kobieta wydzwania do mnie już od dłuższego czasu. W zasadzie to nic dziwnego zważając na późną porę. Martwi się. Mimo to nie mam zamiaru odbierać. Nie chcę na razie wracać do rzeczywistości pełnej problemów. Wolę trwać w błogim wyobrażeniu spokoju i wolności. Ja i pusta droga. Oraz Alex.
Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy, gdy przypomnę sobie sposób w jaki dzisiaj na mnie patrzyła. Jej zazwyczaj rozbiegane, niebieskie tęczówki dzisiaj były skupione wyłącznie na mojej osobie.
Śmiała się.
Ale nie tak jak wciągu ostatnich tygodni. Nie zmuszała się, nie próbowała na siłę rozładować napięcia. To był prawdziwy śmiech. Udało mi się sprawić, że poczuła radość. Widziałem to po niej całej. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem z siebie tak dumny.
Naprawdę zakochałem się w tej dziewczynie.
Nagle czuję uderzenie.
Spoglądam w lusterko i dostrzegam parę świateł za moim samochodem. Marszczę brwi i wtedy uderzenie się powtarza. Kierowca za mną za wszelką cenę stara się zniszczyć mi błotnik. Ale nie ze mną te numery. Wciskam pedał gazu i jadę jeszcze szybciej niż wcześniej. Na chwilę udaje mi się zgubić mój ,,ogon''. Właśnie, tylko na chwilę.
Znów się pojawia i to w towarzystwie jeszcze jednego samochodu, który bez problemu mnie wyprzedza, zmuszając mnie do hamowania. Zaczyna do mnie docierać co się dzieje. Czyżby po Zaynie teraz była moja kolej? Na samą myśl cały sztywnieje. Nie mogę dać się zabić. Ale może to tylko moja wyobraźnia. Możliwe, że to po prostu zwykli piraci drogowi. Szybko jednak przekonują mnie, że nimi nie są.
A właściwie wtedy, kiedy zaczynają ostrzeliwać mój samochód.
Kurwa.
Skręcam gwałtownie w jakąś mniejszą ulice. Samochód, który mnie hamował dał się nabrać i pojechał dalej, lecz ten z tyłu nadal podąża za mną jak cień. W dodatku rozlegają się kolejne strzały. Do diabła, co tu się dzieje? Czy to naprawdę mój koniec?
Znów w moich myślach pojawia się Alex. Jak zareaguje jeżeli dowie się, że mnie już nie ma? Wyciągam gwałtownie powietrze. Nie mogę jej tego zrobić. Nie teraz, gdy wiem, że naprawdę jej na mnie zależy.
Nieoczekiwanie robię drift obracając auto o sto osiemdziesiąt stopni. Kierowca za mną zupełnie się tego nie spodziewał. To jest moja szansa. Wciskam gaz do dechy i zwiększam odległość między nami. Uda mi się. Wierzę w to. Wracam na ulice, którą jechałem wcześniej. Za paręnaście kilometrów będę znów w mieście. Lecz wtedy kolejne strzały rozrywają mi tylną oponę i tracę kontrolę nad pojazdem. Wypadam z drogi, a potem nastaje już tylko ciemność.

Louis
Uderzenie, uderzenie, kopnięcie, uderzenie.
Krople potu skapują mi z czoła, a mięśnie błagają o chwilę odpoczynku. Mimo to nie przerywam i dalej uderzam w ciemny worek treningowy. Odczuwam ból już niemal w całym ciele. To mój sposób na nie myślenie o problemach. Jestem skupiony jedynie na jednym punkcie. Znów uderzam w niego z całej siły. Odreagowuję wszystkie ostatnie wydarzenia.
Nagle jednak ktoś przerywa moją świętą ceremonię, wpadając gwałtownie do pomieszczenia.
Spoglądam na Liama.
- Co do kur... - nie daje mi dokończyć.
- Holly znalazła coś ważnego. Musisz to zobaczyć.

Gdy przychodzę do gabinetu Holly, zastaję już tam Nialla i Milesa. Kobiety początkowo nie widzę, dopiero po chwili dostrzegam ją pochylona nad klawiatura komputera.
- Świetnie, że już wszyscy jesteście. Podejdźcie bliżej.
Robię to co kazała i od razu uderza we mnie, jak Holly strasznie wygląda. Z jej zawsze perfekcyjnie upiętych włosów wystają kosmyki sterczące w każdą stronę świata. Miała na sobie te same ubrania co dzień wcześniej, a pod oczami okropne cienie. Musiała spędzić tu co najmniej cała noc. Widać, że jest wykończona. Robi mi się jej naprawdę żal.
- Jak wiecie przez ostatnie kilka dni moi ludzie badali nagrania z kamer w całym domu.
- Trochę tego było - zauważył Miles.
- Tak - przyznaje mu rację Holly - Jednak okazało się, że większość kamer albo została wyłączona, albo zasłonięta.
- No to świetnie - burczę - Czyli stoimy dalej w miejscu.
- Niezupełnie. Tak jak mówiłam wcześniej, ktoś pozasłaniał wszystkie kamery na korytarzach - zaczęła Holly, klikając coś w komputerze - Nie mógł jednak pamiętać o jednej, bo sami o niej nie zapomnieliśmy. Jest oddalona o jeden korytarz od sypialni Zayna. Tuż przy schodach.
- Jak mogliście zapomnieć o kamerze? - pytam oburzony.
- Nie ma jej na planie. Nie powinno tam być żadnej kamery... - Mieles marszczy brwi.
- Znalazła się tam przypadkiem. Ktoś się pomylił, gdy je montował. - wyjaśniła Holly.
- Bogu dzięki, że się pomylił.
- Patrzcie.
Holly włącza mam nagranie z kamer. Widzę pusty korytarz. Przez kilkanaście sekund obraz nie ulega zmianie. Jednak gdy dostrzegam wysoką sylwetkę, czuje narastające podniecenie. To musi być ten człowiek. Morderca Zayna. Nie mogę jednak dostrzec twarzy, bo zlewa się wielka plamę.
- Zidentyfikowanie twarzy zajmie nam jeszcze chwilę. Myślę, że do jutra się wyrobimy.
- Najważniejsze, że macie sprawcę. - mówię.
Uśmiech sam napływa mi na twarz. W końcu coś się dzieje.

Alex
- Mogę?
Podnoszę wzrok na stojącą w drzwiach Vicktorię. Naprawdę nie mam ochoty na jej towarzystwo, ale po namowach Harry'ego postanawiam się zgodzić.
- Jeśli musisz.
Vicky wchodzi niepewnie do środka i zajmuje miejsce na krześle przysuniętym do mojego łóżka. Widzę, że jej jest tak samo niezręcznie jak mi.
- Jak się czujesz? - pyta.
Wzruszam ramionami.
- Jak gówno - wzdycham - Ale jest już lepiej. Najważniejsze, że z maluszkiem wszystko w porządku.
Kiwa głową ze zrozumieniem. Nagle uśmiech pojawia się na jej twarzy.
- Wciąż nie wierzę, że zostanę ciocią. To wspaniałe.
Sile się na sztuczny uśmiech.
- Szkoda, że w takich okolicznościach - mówię.
Niespodziewanie Vicky łapie mnie za rękę i o dziwo jej nie wyrywam.
- Już niedługo, złapią tego drania i wszystko będzie w porządku. Będziecie bezpieczni, oboje.
Patrzę na nią ze zwątpieniem w oczach. Mam wrażenie, że to nigdy się nie skończy.
- Skąd ta pewność?
- Dzwonił do mnie Liam. Znaleźli jedno nagranie na którym widać sprawcę. Jest jednak strasznie rozmazane i muszą nad nim trochę popracować, aby rozpoznać twarz. Do jutra powinni się z tym uporać.
Czuję ogromną ulgę. Czyli jest szansa, że to wszystko się skończy. Liczne ataki, śmierć i ból najbliższych. Moje dziecko będzie bezpieczne.
- To bardzo dobra wiadomość - przyznaje, a moje usta rozciągają się w szczerym uśmiechu.


Budzę się w nocy cała zlana potem. Miałam okropne koszmary. Śnił mi się Zayn cały we krwi. I to ja miałam nóż w ręce. Ja go zamordowałam bez żadnych skrupułów. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki. Coś musiało się stać.
- Alex? Wszystko w porządku?
Aż podskakuję na dźwięk głosu Louisa. Nie wiedziałam, że tu jest. Właściwie co on tu robi? Jest środek nocy. Jestem pewna, że to nie jest pora odwiedzin. Ale co go to właściwie obchodzi? To pieprzony Louis Tomlinson, może robić co chce.
- Tak - mówię przecierając zmęczone oczy - Miałam zły sen.
Kiwa głową ze zrozumieniem. Spoglądam na niego i wtedy do mnie dociera jak on wygląda. Jest w okropnym stanie. Mam złe przeczucia.
- Louis, coś się stało?
Patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. Taka odpowiedź mi wystarcza.
- Co się dzieje?
Chłopak chowa na chwilę twarz w dłoniach. Z każdą sekundą jestem coraz bardziej zdenerwowałam. Wyobraźnia podsuwa mi coraz czarniejsze scenariusze. Niech on nie trzyma mnie dłużej w niepewności. To jak tortura.
- Louis, powiedz mi! - wołam niemal błagając.
W końcu chłopak się podnosi. Mam wrażenie, że jego oczy się szklą. O nie, przecież Louis nigdy nie płacze.
- Colin uważa, że nie powinnaś o tym wiedzieć ze względu na twój stan - zaczyna niepewnie - Ale pierdolić go, musisz się dowiedzieć.
- Do sedna - mówię z naciskiem.
Niemal widzę jak układa sobie w głowie, to co chce powiedzieć. Przełykam głośno ślinę, cała w nerwach.
-Znaleziono rozbity samochód Harry'ego za miastem - mówi w końcu - Potem dostaliśmy wiadomość.
Czuję się jakbym dostała pięścią w brzuch tak mocno, że nie mogę nabrać oddechu. Nie mogę stracić Harry'ego. Jest dla mnie zbyt ważny. Tylu rzeczy nie zdążyliśmy sobie powiedzieć. On nie może podzielić losu Zayna. Czuję jak rośnie mi gula w gardle. Mój Harry.
- Jaką wiadomość? - w końcu się zdobywam na to pytanie, chociaż kurewsko boję się odpowiedzi.
Louis patrzy na mnie pustym wzrokiem i teraz już jestem pewna, że jego oczy się szklą. Jemu też jest ciężko. Mimo ostatnich wydarzeń, to wciąż jego przyjaciel.
- Harry został porwany.


piątek, 23 grudnia 2016

Rozdział 11

Louis 
Mam ochotę przypierdolić w ścianę.
Jestem tak zdenerwowany i przerażony, że z chęcią rozpieprzyłbym sobie rękę, aby tylko poczuć się lepiej. Śmieję się w duchu. Co za paradoks, ból sprawiłby u mnie lepsze samopoczucie. Ale w tej sytuacji nie mam już innych pomysłów. Reszta nie zależy ode mnie. Jestem, kurwa, bezsilny i niepotrzebny. Nie mam wpływu na to, co dzieje się teraz z Alex i doprowadza mnie to do szału.
Z Alex i dzieckiem.
Moim dzieckiem.
Początkowo, gdy siedziałem na tym pieprzonym szpitalnym korytarzu nie wierzyłem, że będę ojcem. Po kilku godzinach namysłu zaczyna to do mnie docierać. Byłem też rozczarowany postawą Alex. Powinna mi od razu powiedzieć, że jest w ciąży. Ciekawe ile o tym wiedziała. I czy gdyby nie bała się o życie naszego dziecka  w ogóle by mi o nim powiedziała. A może wiedziała o nim już przed zerwaniem i chciała oznajmić to w uroczysty sposób, ale nie zdążyła. Na samą myśl ściska mi się serce.
Nie mogę mieć do niej pretensji. Jest zagubiona, tyle rzeczy dzieje się na raz. A teraz jeszcze śmierć Zayna. Znam Alex na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że się za nią obwinia. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić w jakim stanie jest dziewczyna.
- Louis?
Podnoszę niechętnie głowę i spoglądam na Vicky. Widzę cienie pod jej oczami. Dziewczyna jest tu od samego początku, tak jak ja. Widać po niej już ogromne zmęczenie.
- Wyglądasz okropnie, proszę wróć do domu. Jak coś będzie wiadomo zadzwonię po ciebie.
Od razu kręcę głową. Nie ma możliwości, abym się stąd ruszył dopóki Alex się nie przebudzi. Muszę się upewnić, że wszystko z nią i dzieckiem jest w porządku.
- Zostaję - mówię twardo.
Vicky widząc, że nic nie zdziała, albo zwyczajnie nie mając sił na dalszą kłótnie, odwraca się na pięcie i wraca na swoje miejsce pod drzwiami sali. Przyglądam się jak siada na krześle, chowając twarz w dłoniach. Jest tak bardzo niepodobna do Alex. Co prawda mają takie same ciemnobrązowe włosy i błękitne oczy, ale gesty, ruchy albo nawet pojedyncze reakcje są zupełnie różne. Nie mówiąc już o charakterze i temperamencie. Victoria jest bardzo spokojna, opanowana, uprzejma i trochę wycofana. Za to Alex wszędzie jest pełno, nigdy nie wiesz, czego się po niej spodziewać. Równocześnie nieokrzesana, niezależna i lojalna. A za osoby, które kocha oddałaby życie.
I za to ją kocham.
Opieram głowę o zimną ścianę. Nienawidzę szpitali. Kojarzą mi się z samym cierpieniem i bezradnością. Pamiętam, gdy ostatni raz w nim byłem. Wtedy przywiozłem tutaj Alex, po tym jak jakiś facet pobił ją na ulicy. Nigdy tego nie zapomnę. Spędziłem wtedy prawie cały tydzień w szpitalu z niewielkimi przerwami. Nie potrafiłem zostawić jej samej, ale równocześnie nie umiałem się zmusić, aby wejść do jej sali. Byłem tam raz. I powiedziałem, żeby nawet nie marzyła, że kiedykolwiek znów coś nas będzie łączyć. Pamiętam swoją złość, pomieszaną z ulgą, gdy się przebudziła. Byłem wtedy przekonany, że mnie zdradziła, kompletnie zaślepiony egoizmem i chorą dumą. Może gdybym wysłuchał jej wyjaśnień na samym początku, to wszystko potoczyłoby się zupełnie innym torem. Nie byłoby żadnych ataków, ofiar, cierpienia, a my już dawno bylibyśmy małżeństwem.
Przymykam zmęczone powieki. Nie ma co gdybać. Prawda jest taka, że teraz to ja ją zdradziłem i w pełni zasługuję na nienawiść z jej strony. Przez cały czas ją okłamywałem, zniszczyłem nasz związek. Czuję ukłucie bólu w okolicy piersi. Jestem odpowiedzialny za wszystko, co się między nami popsuło.
Chciałbym jej to jakoś wynagrodzić. Pokazać, że zrozumiałem swoje błędy, lecz nie mam pojęcia jak to zrobić, nie pogarszając sytuacji jeszcze bardziej. Nie chcę już nigdy więcej ranić Alex, szczególnie teraz, gdy jest w ciąży. Ona i dziecko zasługują na wszystko co najlepsze. Koniec z łzami i cierpieniem.

Harry
Schodzę schodami, a echo moich kroków niesie się po całym domu. Zupełnie jakby nie było tu żywej duszy. A tak naprawdę jest tu jeszcze więcej ochroniarzy niż kiedykolwiek. Od śmierci Zayna minęły dwa dni, ale cały czas panuje to samo zamieszanie. Colin gorączkowo szuka wyjaśnienia, nie rozumie jak to możliwe, że w naszym domu - który był naszym azylem - doszło do morderstwa. Mnie raczej zastanawia, dlaczego ofiarą został własnie Malik, skoro na celowniku od razu była Alex i Louis. Chcą odwrócić naszą uwagę? To wydaje się najbardziej prawdopodobne...
Nagle moje przemyślenia przerywają dźwięki, biegnące z końca korytarza. Marszczę brwi. Myślałem, że jestem tutaj sam.
Idę więc w kierunku, z którego dochodzi hałas. Z każdym krokiem słyszę go coraz wyraźniej, aż w końcu rozpoznaję znajome głosy. Zbliżam się do kuchni i przez lekko uchylone drzwi dostrzegam Holly i Nialla.
Dziewczyna płacze.
- Nie możemy im teraz powiedzieć... - szlocha.
Widzę jak Niall obejmuje ją w pasie.
- Musimy być z nimi szczerzy.
- Ale jeszcze nie teraz. Dopiero co umarł Zayn, Alex jest w szpitalu, a ja mam im powiedzieć, żeby szykowali się na ślub? Nie ma mowy.
Na wzmiankę o ślubie niemal przewracam się na dzielące nas drzwi. Ślub? Nawet nie wiedziałem, że Niall spotyka się z Holly. Znaczy podejrzewałem coś. A raczej to Alex podejrzewała i opowiadała mi jaką piękną się parą. Tyle, że ja na to wszystko patrzyłem przez palce. Wiem jakie są dziewczyny i jaką mają tendencję do wyolbrzymiania rzeczywistości. Już widzę spojrzenie wyższości u Collins, gdy się o tym dowie.
Jeżeli w końcu zdobędę się na odwagę, żeby pójść do tego pieprzonego szpitala.
- Musimy przełożyć uroczystość - słyszę głos Holly - Nie chcę przeżywać tego dnia w smutku. Mamy mnóstwo czasu, możemy poczekać.
- W porządku - głos Horana jest łagodny - Ale gdy tylko to wszystko się skończy, nie będzie już żadnych wymówek. Od razu prowadzę cię do kościoła.
Holly śmieje się cicho.
- Mam taką nadzieję.

Louis
- Panie Tomlinson?
Czuję jak ktoś szturcha mnie w ramię. Otwieram w końcu oczy, wciąż zaspany. To pielęgniarka. Uśmiecha się życzliwie.
- Pana narzeczona się wybudziła. Chciała pana widzieć.
Marszczę brwi. Narzeczona? Dopiero po chwili dociera do mnie, że chodzi o Alex. Powiedziała pielęgniarce, że jesteśmy narzeczeństwem? Może jestem szczeniacki, ale to sprawia, że buduje się we mnie nadzieja.
- A co z dzieckiem?
- Jest już dużo lepiej. Wszystko powinno wkrótce wrócić do normy. A teraz niech pan do niej szybko idzie.
Kiwam głową i zrywam się szybko z krzesła. Dopiero teraz czuję ból w plecach i karku. Szpitalne krzesła są strasznie niewygodne. Koło drzwi do sali widzę śpiącą Victorię. Zdejmuję z siebie kurtkę i okrywam dziewczynę. Wiem, co czuje i jak się martwi. Współczuję jej. Zachowywałbym się tak samo, gdyby coś takiego przydarzyło się którejś z moich sióstr.
Wchodzę do sali Alex i niemal od razu napotykam błękit jej oczu. Jest potwornie blada i jakby chudsza, co wydaje się dziwne, bo leży tu zaledwie dwa dni. Na jej twarzy widać cienie od zmęczenia, ale i bólu. Wygląda naprawdę mizernie.
- Jak się czujesz? - pytam, zajmując miejsce obok jej łóżka.
- Jest lepiej, mam jeszcze podwyższoną temperaturę, ale to nic poważnego - zapewnia z uśmiechem. Mam wrażenie, że nawet uśmiech wymaga od niej ogromnych nakładów sił.
- Rozmawiałem przed chwilą z pielęgniarką o stanie dziecka...
- Właściwie po to cię zawołałam. Chce ci coś pokazać.
Wolno, ale z determinacją sięga do szafki obok łóżka i coś z niej wyciąga. Wręcza mi jakąś podłużną kartkę. Szybko domyślam się co to jest, więc biorę od niej USG. Po chwili patrzę już na nasze małe dziecko. Naprawdę malutkie. Moja kruszyna. Nie potrafię powstrzymać uśmiechu.
- Wiadomo jakiej będzie płci? - pytam.
Alex kręci głową.
- Jest jeszcze za wcześnie.
- Czuję, że to będzie dziewczynka - mówię radośnie.
Dziewczyna uśmiecha się w lekko zadziorny sposób.
- A ja, że chłopiec.
- Myślisz? Tobie łatwiej to wyczuć, jesteście jak na razie... jednością.
Teraz już wybucha śmiechem. Co ja wygaduję?
- To może mały zakładzik? - proponuję.
- Mamy się zakładać o nasze dziecko? - pyta, a ja wyczuwam łagodną naganę w jej tonie.
- O jego płeć. Zwycięzca wybiera imię.
Dziewczyna zastanawia się dłuższą chwilę. Potem kiwa głową.
- Zgoda.
Znów wracam do zdjęcia USG. Naprawdę czuję, że to będzie córka. Niemal widzę jej malutkie rączki i ciemne włoski. I to jak będę się martwił i denerwował, gdy zacznie interesować się chłopcami. Widzę jej niebieskie oczy po Alex. Nie potrafię powstrzymać uśmiechu.
- Nawet nie wiesz jak mi ulżyło - słyszę.
Patrzę zaskoczony na Alex. Wygląda na lekko zmieszaną.
- Nie wiedziałam... jak zareagujesz na wieść o dziecku. Bałam się, że...
- Że co?
- Że się wkurzysz. Wiem to głupie, ale to było silniejsze ode mnie. Oboje wiemy jak ważny jest ojciec i jak ciężko jest bez niego. Nie chcę, żeby i nasze dziecko się o tym przekonało.
Odkładam zdjęcie z powrotem na szafkę. Patrzę dziewczynie prosto w oczy.
- Nie zostawię was Aly. Tworzymy rodzinę.
W tym momencie próbuję splątać nasze palce, ale niemal natychmiast Alex zabiera rękę.
- Chodzi mi wyłącznie o dobro dziecka - chłód w jej głosie mrozi do szpiku kości.
Zrozumiałem przekaz. Nadal czuje się zraniona, a rozmawia ze mną jedynie ze względu na ciążę. Muszę przyznać, że to i tak wspaniałomyślne z jej strony.
Zażenowany opadam na oparcie krzesła. Niemal widzę jak rośnie między nami mur, który bardzo trudno będzie obejść.
- A co z nami? - pytam i równocześnie zdaję sobie sprawę, jak żałośnie to zabrzmiało.
Alex kręci głową.
- Proszę cię przestań. Nie ma już żadnych nas.
Boli. Cholernie boli.
A jeszcze gorsza jest świadomość, że nie mogę mieć do niej o to pretensji.
- Rozumiem - mówię i wstaję, chcąc jak najszybciej opuścić salę - Ale nie skreślaj mnie tak szybko.
Widzę, że ona też cierpi. I to sprawia, że jest mi jeszcze gorzej.
- Louis to nie tak... nie skreślam cię. Po prostu myślę, że będzie lepiej jeżeli będziemy się przyjaźnić - mówi, a mi aż ręce opadają.
Patrzę na nią jak na głupią.
- Przyjaźnić? Do diabła, kocham cię nad życie, mieliśmy się pobrać, będziemy mieli dziecko, a ty chcesz, żebym o tym wszystkim zapomniał i tylko się z tobą kolegował?
- A jak inaczej ty sobie to wyobrażasz? - widzę, że zaczynają puszczać jej nerwy.
- Dobrze wiesz, czego chcę - przypominam.
- Ale ja nie chcę - mówi cicho - Louis, nie będziemy już razem. Już i tak za długo to ciągnęliśmy.
Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu to mówi.
- Żałujesz?
Mruga zdziwiona.
- Czego?
- Wszystkiego. Tego, że próbowaliśmy albo, że jesteś w ciąży?
- Nigdy nie będę żałowała ani jednego ani drugiego. Po prostu nie chcę już żyć w kłamstwie Louis. Po tym jak dowiedziałam się, że moja matka od początku ci płaciła... Nie jestem w stanie ci tego wybaczyć. Dla mnie to najgorsza zdrada jakiej mogłeś się dopuścić.
Patrzę na nią oniemiały. Wydaje się taka pewna w tym wszystkim. Dlaczego ona zaakceptowała już nasze rozstanie, mimo że ja nadal jestem w rozsypce?
Nie mogę dać za wygraną.
- Przeżyliśmy wiele dobrego. Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny nawet Sty...
I nagle mnie olśniewa. To przecież bardzo proste. Byłem idiotą, że wcześniej o tym nie pomyślałem.
- Chodzi o niego, prawda? - pytam ściszonym głosem.
Mina Alex mówi sama za siebie. Czuję jak rośnie we mnie złość i zazdrość. Mój najlepszy przyjaciel odebrał mi narzeczoną.
- Jak długo to trwa?
Teraz już wygląda na zbitą z tropu.
- Co trwa?
- Jak długo mnie z nim zdradzasz?
Jej oczy szerzej się otwierają.
- Zwariowałeś? Nigdy nie zniżyłam się do twojego poziomu!
Jej słowa sprawiają, że aż cały się gotuje. Wiem, że powiedziała to specjalnie, żeby zadać mi ból. I chociaż nie chce się z nią kłócić to słowa same lecą z moich ust.
- A może to dziecko nie jest moje - mówię.
Widzę, że Alex słowa grzęzną w gardle. Sam nie wierzę, że to powiedziałem. Obiecałem sobie, że więcej jej nie zranię, ale emocje wzięły górę. Przecież wiem, że nie zdradzała mnie z Stylesem. Znam ją. Chociaż kto wie, jak bardzo ten dupek nią zmanipulował.
- Wyjdź stąd - syczy.
- Dlaczego go tu nie ma, co? Tak bardzo mu na tobie zależy, a nawet nie raczył tu przyjechać.
- Przestań!
- Może jednak mu nie zależy. Alex ja znam go lepiej niż ty. Pobawi się tobą jak zabawką, a następnie zostawi.
- Wynoś się stąd Louis! - krzyczy - Nie wierzę w żadne twoje słowo!
Zaciskam ręce na oparciu w nogach jej łóżka. Mam ochotę w coś przywalić, ale staram się nad sobą panować.
- Nie wierzę, że niszczysz wszystko co nas łączy dla tego skurwysyna! - krzyczę.
Jednak nie za bardzo wychodzi mi panowanie nad sobą.
- To ty wszystko zniszczyłeś! Swoimi ciągłymi kłamstwami i tajemnicami. Jak mogę być z kimś, komu nie mogę zaufać?
Już chcę jej odpowiedzieć, gdy nagle drzwi sali otwierają się gwałtownie. Staje w nich Victoria.
- Uspokójcie się, słychać was na całym oddziale - gani nas - Louis, chyba lepiej będzie jak już pójdziesz.
Nie zamierzam nigdzie iść. Muszę wszystko wyjaśnić z Alex.
- Vicky ma rację - mówi Alex, a ja piorunuję ją wzrokiem - Idź już.
Chcę protestować, ale widząc uparte spojrzenie brunetki, ostatecznie kiwam głową. Opuszczam salę, głośno trzaskając drzwiami.
Jestem zdenerwowany, ale i zdeterminowany. Alex może sobie mówić co chce, nie odpuszczę.
Ta dziewczyna jeszcze będzie moja.

Harry
Zamykam oczy. Rzeczywistość wokół znika, w moich myślach jest tylko ona. Olśniewająca jak zawsze. Skanująca mnie tymi niespokojnymi niebieskimi oczami.
Potem spoglądam na wyświetlacz telefonu.

Odbiorca: Harry
Nadawca: Vicky 
Ona cię potrzebuje, przyjedź jak najszybciej do szpitala.  

Wiem, że mnie potrzebuje. Ale nie mogę zdobyć się na to, żeby tam pojechać. Alex i Louis będą mieli dziecko. Jestem przekonany, że to tylko kwestia czasu aby znów się nie zeszli, chociażby dla dobra maluszka. Nie wiem czy będę potrafił na to patrzeć. Szczególnie, że pamiętam jak dziewczyna cierpiała. Przychodziła do mnie się wyżalić i wypłakać. Mi to pasowało, bo miałem ją blisko siebie i w dodatku mogłem pomóc. Jestem pewien, że teraz będzie inaczej. I to mnie przeraża. Nie wyobrażam sobie przyszłości bez niej. Nie wyobrażam sobie też aby tworzyła z Louisem kochająca się rodzinę. Nie po tym, co się wydarzyło.
Ale wiem, że to jest jej decyzja. I będę musiał ją zaakceptować. W końcu się przyjaźnimy.
Spoglądam znów na wyświetlacz. Pamiętam moment, gdy pierwszy raz zobaczyłem Alex. Była kelnerką w jakimś tanim barze dla pijaków. Wtedy kupiła jedzenie dwóm dzieciakom, mimo, że sama nie miała grosza przy duszy. Zrobiło to na mnie wrażenie. Widziałem w niej kogoś bardzo wartościowego. Z czasem tylko się w tym utwierdzałem. Aż w końcu mój zachwyt zamienił się w uzależnienie.
Tak, uzależniłem się od Alexandry Collins. Jest moim własnym narkotykiem. I wcale nie chcę wychodzić z tego nałogu. Jest mi w nim dobrze.
Zrywam się z łóżka. Muszę odwiedzić ją w szpitalu i zobaczyć czy jest już lepiej. Muszę się z nią widzieć nawet jeżeli zamierza wyjść za tego głupka.
Nie zostawię jej. W końcu uzależniony człowiek nie może żyć bez swojego narkotyku.

Alex
Gdy w końcu się budzę, widzę go. Siedzi obok mnie. A jego ciepłe palce są splątane z moimi. Wpatruje się we mnie, lecz myślami jest gdzieś bardzo daleko. Chyba nawet nie zauważył, że już nie śpię.
- Czekałam na ciebie - szepczę zachrypniętym głosem.
Harry wraca na ziemie i uśmiecha się łagodnie.
- Wiem skarbie - Jego głos też jest zachrypnięty, ale w o wiele seksowniejszy sposób. - Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej. Nie chciałem po prostu przeszkadzać tobie i Louisowi.
Na dźwięk tego imienia krzywię się mimowolnie. Harry od razu to wychwytuje i zaciska mocniej moją rękę.
- Jesteś na mnie zły?
Chłopak marszczy brwi.
- Dlaczego miałbym być?
Spuszczam speszona wzrok. Może to głupie, ale muszę wiedzieć.
- Przez ciążę.
To serio głupio brzmi.
- Alex żartujesz sobie? Cieszę się, że będziecie mieli dziecko. To wspaniałe.
On nawet teraz gra dobrego przyjaciela. I w zasadzie uwierzyłabym w ten jego szeroki, filmowy uśmiech gdyby nie oczy, które zdradzają wszystko.
- Powiedziałam mu, że to nic nie zmienia.
Teraz nic nie mogę już rozszyfrować z jego twarzy. Wpatruje się we mnie dłuższą chwilę i kreśli kółka na mojej dłoni.
W końcu się odzywa.
- To są wasze sprawy.
Znów jest tym pieprzonym przyjacielem.
Kręcę głową.
- Harry... - zaczynam niepewnie - Ja też chcę czegoś więcej. Może nie od razu, bo jest dużo za wcześnie. Ale jeżeli będzie to szło powoli i jeśli będziesz oczywiście chciał... - zaczynam się plątać we własnych słowach.
Harry patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Widzę, że nie rozumie o co mi chodzi. Uśmiecham się do niego.
- Mówiłeś, że całowanie pijanej dziewczyny się nie liczy - przypominam - A dziewczyny z gorączką?
Dopiero teraz chłopak załapuje o co mi chodzi. Początkowo jest zaskoczony, ale po chwili na jego twarzy pojawia się ten piękny uśmiech.
- Muszę spróbować.
Nachyla się nade mną, wciąż nie puszczając mojej dłoni. Drugą rękę kładzie na moim policzku. Uwielbiam jego dotyk, jest taki delikatny. A jeszcze wspanialsze są te zielone oczy. Wpatrujące się we mnie w taki sposób, że... Nie wytrzymuję i to ja łączę nasze usta. To bardzo czuły, ale i pełen pożądania pocałunek. Oboje jesteśmy siebie spragnieni. Zdecydowanie za długo nie wiedziałam, czego chcę. Błądziłam w wyobrażeniach o perfekcyjnym Louisie. Mówiłam sobie, że to jedyny mężczyzna w moim życiu. Ale to nieprawda. Kocham go, ale tak, jak kocha się piękne wspomnienia. Louis jest moją przeszłością. Za to Harry.
Harry Styles to moja teraźniejszość.
Czas pokaże czy będzie również przyszłością.


***
Dawno nie było rozdziału przez co zmieniłam trochę koncepcję na fabułę. Jak widać Louis trochę sfiksował, a Harry został narkomanem. A tak poważnie, to trochę się pozmieniało. Mam nadzieję, że wszystko przypadnie wam do gustu :)
Pozdrawiam! xoxo





wtorek, 1 listopada 2016

Rozdział 10

Opuszczam gabinet Colina głośno trzaskając drzwiami i wracam do kuchni zła niczym osa. Mimo moich wielu próśb Ralphy uparł się, że jedyną osobą, która odpowie na moje pytania jest moja matka. Wolałabym przejść trzy razy z rzędu leczenie kanałowe niż z nią rozmawiać. Muszę jednak poznać prawdę, więc jestem na nią skazana.
Wzdycham. Dobrze Alex, nie denerwuj się. Nie warto.
Wchodzę do kuchni i natychmiast zatrzymuję się zaskoczona tym, co tam zastaję. Na wyspie kuchennej leży Niall, cały wymazany jakąś białą mazią. Obok niego stoi roześmiany Zayn z wielką paczką pianek w rękach. Wszystkiemu przygląda się rozbawiony Harry.
- Co wy robicie? - pytam podchodząc bliżej.
Niall podnosi głowę i chce mi chyba wszystko wytłumaczyć. Ma jednak tak czymś wypchane policzki, że nie rozumiem ani słowa. Marszczę brwi, ale mimo to na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
- Kobieto, tutaj rozgrywają się sprawy życia i śmierci - mówi niezwykle poważnie Zayn.
Patrzę na niego z politowaniem.
- Czy ty aby nie wpychasz Niallowi maksymalnej liczny pianek do buzi?
Zayn wzrusza ramionami.
- Może - przyznaje - Ale czy to coś zmienia?
Śmieję się cicho.
- Nie, oczywiście, że nie - spoglądam na blondyna - Wytłumacz mi tylko dlaczego on jest cały w bitej śmietanie?
Niall znów się podrywa, chcąc coś powiedzieć, ale wychodzi z tego tylko bełkot.
- Siedź cicho blondasku - karci go Zayn - Za każdą próbę oszustwa Niall dostaje porcję bitej śmietany.
To tłumaczy dlaczego jest w niej cały umorusany, myślę. Kiwam głową ze zrozumieniem i podchodzę do Harry'ego. Zayn w tym czasie kontynuuje swoją zabawę.
- No dzióbasku - mówi - Otwieramy buzię!
Spoglądamy na siebie z Harrym i wybuchamy śmiechem.
- Tylko dlaczego oni to robią? - pytam.
- Założyli się, że Niall włoży na raz pół paczki pianek do ust - mówi Harry - Tyle, że cały czas je zjada.
- Styles rzuć mi śmietanę! - krzyczy Zayn - Ten frajer znów je połknął!
Harry odwraca się i sięga po puszkę, po czym rzuca ją Mulatowi.
- Mało co w niej zostało - zauważa Harry.
Kiedy jednak widzę górę bitej śmietany na czole Nialla, stwierdzam, że zostało wystarczająco. Znów się śmieję.
- Świry - mówię cicho.
Niespodziewanie Harry podchodzi do Nialla i zabiera trochę mazi z jego twarzy. Zanim się zdążę zorientować w sytuacji, już bita śmietana kapie mi z brody.
- Osz ty! - krzyczę i rzucam się do kontrataku.
Też nabieram trochę śmietany i chcę oddać Harry'emu mu należne, ten jednak zaczyna uciekać. W rezultacie biegamy po kuchni jak małe dzieci, jedynie nasz śmiech niesie się po pomieszczeniu.
- Chodź tutaj mięczaku! - drażnię się.
O dziwo to działa.
- Mięczaku?
W oczach Harry'ego widzę niepokojący błysk. Już po chwili biegnie do mnie i chwyta w pasie kręcą wokół własnej osi.
- I co teraz powiesz?
- Puszczaj mnie! - śmieję się.
Harry jednak nawet o tym nie myśli, tylko jeszcze mocniej mnie do siebie przyciska. Czuję jego oddech na moim karku. Robi mi się gorąco, a serce przyspiesza. Harry też coś poczuł, bo zaczyna jeździć palcami po mojej dłoni. Wstrzymuję oddech a moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz. Ma taki przyjemny dotyk...
Szybko wracam na ziemię i wykorzystując chwilę nieuwagi przyjaciela odwracam się i walę go śmietaną prosto w twarz. Jest tak zaskoczony, że natychmiast mnie puszcza.
- Mięczak! - wrzeszczę i zaczynam uciekać w głąb domu.
Na te parę minut udaje mi się zapomnieć o wszystkich troskach.

Harry
Zasnęła. Widzę jak jej klatka piersiowa miarowo unosi się i opada. Czuję ulgę. Alex cały czas ma problemy z zasypianiem, nie radzi sobie. Widziałem jak dzisiaj przeżywała rozmowę z Colinem. Nie chciałam mi powiedzieć, czego się dowiedziała, ale z pewnością to nią wstrząsnęło. Mimo, że w życiu by się do tego nie przyznała.
Chciałbym jej jakoś pomóc. Sprawić, że wszystkie problemy znikną, ale nie potrafię. Jestem bezsilny, nie wiem, co kryje się w jej głowie. I to napawa mnie jeszcze większa złością. Czego bym nie zrobił dla tej dziewczyny, czuję, że to nadal nie wystarcza. Ona zasługuje na więcej. Na wszystkie dobra tego świata. Nawet za sam błękit jej oczu, który jest absolutnie doskonały. Albo za sposób w jaki przygryza dolną wargę. Lub za zapach jej długich ciemnych włosów. O nie, muszę się uspokoić.
Zrywam się gwałtownie z kanapy i po cichu wychodzę z sypialni, tak aby nie obudzić dziewczyny. Idę żywym krokiem ciemnym korytarzem. Muszę ochłonąć, bo mogę zrobić coś głupiego. Ostatnio gdy Alex zapanowała nad moim umysłem, pocałowałem ją. I chociaż nigdy nie będę tego żałował, to wolę nie dodawać jej problemów. Jest wystarczająco zagubiona. Trzeba pomóc jej odnaleźć drogę, a ja wiem, że sam nie mogę tego zrobić. Zatrzymuję się przed drzwiami z ciemnego drewna. Nikt jej nie może bardziej pomoc.
Wchodzę do pokoju i od razu uderza mnie okropny smród papierosów. Wiem, że Louis pali, kiedy ma gorszy humor, ale tutaj jest dosłownie siwo. Mimo wszystko współczuję mu.
- Mógłbyś chociaż uchylić okno - mówię trochę głośniej, bo kompletnie nie wiem, gdzie jest chłopak, a słabe światło wcale nie ułatwia mi zadania.
- To sobie uchyl - słyszę.
W końcu go dostrzegam rozwalonego na kanapie. Jednak bardziej od niego mój wzrok przyciągają walizki stojące obok.
- Wybierasz się gdzieś? - pytam.
Kiwa głową.
- Gdzie?
- Nie mam pojęcia - przyznaje bezbarwnym tonem.
Patrzę na niego zdziwiony. Wiedziałem, że jest z nim źle, lecz całą swoją uwagę skupiłem na Alex. Teraz widzę, że popełniłem błąd. On tak samo potrzebuje wsparcia.
Siadam obok niego na kanapie.
- Jesteś ostatnią osobą, po której spodziewałbym się ucieczki - mówię.
Louis się napina.
- Nie jestem tchórzem.
- To jak chcesz to nazwać?
Spogląda na mnie spode łba. Nie zniechęca mnie to, on potrzebuje rozmowy. Byłem idiotą sądząc, że Alex cierpi bardziej od niego. Czują tak samo mocny ból. Wystarczy spojrzeć na chłopaka.
- Po prostu wiem, kiedy mam się wycofać.
- Wtedy też wiedziałeś i nie było cię, gdy ona najbardziej cię potrzebowała.
- To nie jest twoja sprawa.
- Jest - mówię z naciskiem - Jesteście moimi przyjaciółmi, a widzę, że sami sobie z tym nie radzicie.
Prycha głośno.
- Gówno prawda.
- Louis kurwa, nie zaczynaj znowu...
- Nie o to mi chodzi.
- Tak? Więc o co?
Nie odpowiada mi od razu. Widzę, jak się nad czymś dłużej zastanawia. Po chwili sięga po paczkę papierosów leżących na stoliku obok. Odpala jednego i mocno się zaciąga. Dopiero wtedy patrzy na mnie poważnym wzrokiem.
- Kochasz ją - mówi, a z jego ust ulatnia się dym - I nie pierdol, że tak nie jest. Nie jestem ślepy.
Cały drętwieję. Nie wiem co mam powiedzieć. Chciałbym zaprzeczyć. Wyśmiać go. Powiedzieć, że to nieprawda i jedyne, co łączy mnie z Alex to przyjaźń.
Ale nie potrafię.
Zdałem sobie z tego sprawę niedawno. W zasadzie wtedy, gdy zobaczyłem jak Liam się do niej dobiera. Wpadłem w szał. Chciałem, żeby cierpiał, za to co próbował jej zrobić. Nigdy czegoś takiego nie czułem. A wszystko minęło, gdy tylko spojrzała na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Wszystko prysło jednej sekundzie. Liczyła się jedynie ona. Chciałem ją wtedy zamknąć w swoich ramionach i nigdy nie puszczać. Ochronić przed całym światem.
- Problem polega na tym - kontynuuje Louis - Że ja też ją kocham. I jedyne na czym mi zależy, to jej szczęście. Nie mogę już jej tego zapewnić.
- Teraz to ty zaczynasz pierdolić. Alex cię kocha, jeżeli wyjedziesz zranisz ja jeszcze bardziej.
- Już ją zraniłem. Nie chce mnie znać. Lepiej będzie, jeżeli wyjadę.
Zaciskam mocniej szczękę.
- Louis, kurwa, ona cię potrzebuje.
Chłopak kręci głową.
- Ma ciebie. Wiem, że niezależnie co się stanie, będziesz przy niej. Nie zostawiam jej samej.
Nie mogę uwierzyć w to co się dzieje. On naprawdę chce odejść.
- A co z tobą?
- Poradzę sobie. Jestem już duży.
Wiem, że to był żart, ale nie jest mi do śmiechu.
- Przemyśl to dobrze.
Wzdycha głośno.
- Myślę o tym cały czas. I coraz bardziej utwierdzam się w tym, że to właściwa decyzja.
Zastanawiam się czy ja potrafiłbym odejść, aby ukochana osoba przestała cierpieć. Wydaje mi się, że nie. Szukałbym innego rozwiązania. Tak, żeby nam obojgu było dobrze. Mam wrażenie, że Louis po prostu się poddaje. To wszystko go przerasta.
Myślę, że robi głupotę, ale widzę upór w jego oczach. Wiem, że nie dam rady go przekonać. Louis jest naprawdę upartą osobą, jak sobie coś postanowi, to tego nie zmieni.
- Colin się wkurzy, że robisz sobie niezapowiedziane wakacje - żartuję.
Na szczęście na twarzy przyjaciela pojawia się uśmiech.
- Obiecaj mi coś - wyrzuca peta do popielniczki zrobionej z kryształowej miski i znów patrzy na mnie z powagę - Zaopiekujesz się Alex.
Nie muszę mu tego obiecywać. Zrobiłbym to tak czy inaczej. I on o tym wie. Prosi mnie o to, bo chce pokazać jak bardzo mu na tym zależy. Tyle, że ja o tym wiem.
- Obiecuję.
Nagle słychać okropny krzyk. Początkowo mylę, że się przesłyszałem, ale po chwili to się powtarza, Ktoś przeraźliwie krzyczy. Jakaś kobieta.
Louis gwałtownie zrywa się z kanapy. Patrzę jak wybiega z pokoju, gdy dochodzi do mnie co się dzieje.
Alex.
Biegnę jak najszybciej mogę. Potykam się po ciemku o stopnie, ale zupełnie na to nie zwracam uwagi. Muszę się upewnić, że nic nie stało się dziewczynie. Na pewno jest cała i zdrowa. Zostawiłem ją dosłownie na chwilę. Nic nie mogło się stać.
Mijają mnie uzbrojeni ochroniarze i jak na złość biegną w tym samym kierunku co ja. Nie, na pewno nic nie jest Alex. Dom jest dobrze strzeżony, Nikt nie mógł się tu dostać.
Jestem w połowie korytarza do mojego pokoju, gdy widzę tłum ludzi zgromadzony w drzwiach. Ale nie moich, tylko Zayna. Przeciskam się przez mężczyzn w ciemnych strojach, muszę znaleźć Alex. Jednak kiedy tylko staję w progu sypialni Malika, dostrzegam ją wtuloną mocno w ciało Tomlinsona. Na ten widok czuję lekkie ukłucie zazdrości, za co szybko się karcę, widząc w jakim stanie jest Alex. Histeria to zbyt słabe słowo, aby opisać co się z nią dzieje. Jest cała roztrzęsiona i mam wrażenie, że nie wie co się z nią dzieje. Chcę do niech podejść, ale zatrzymuję się w pół kroku, gdy dostrzegam dwie postacie na podłodze. Od razu rozpoznaję rozpłakaną Holly. Próbuje oderwać Nialla od czegoś leżącego na podłodze. Chłopak zupełnie nie zwraca na nią uwagi. Zaczynam rozumieć co się stało, ale nie chcę tego do siebie dopuszczać. Wchodzę powoli do sypialni. Słychać tylko łkanie. W rogu pokoju dostrzegam Victorie, która stara się wytłumaczyć coś Colinowi, lecz uniemożliwia jej to płacz. Czuję rosnącą gulę w gardle. Prawie wpadam na Liama, wyprowadzającego przeraźliwie bladą Meg z pomieszczenia. Chyba zasłabła. Jestem już praktycznie przy Niallu, ale wciąż jego ciało zasłania mi osobę leżącą na podłodze. Widzę za to krew. Moje serce zamiera.
Klękam obok Nialla. Czuję jak tracę wszystkie siły, a w mojej głowie jest pustka. Nic nie słyszę. To nie może dziać się naprawdę. Nie, na pewno nie. Jednak cały czas patrzę na dowód realności tej zasranej rzeczywistości. Czuję pieczenie pod powiekami. Patrzę na osobę leżącą na podłodze w kałuży krwi.
To Zayn.
Ktoś poderżnął mu gardło.

Alex
To koszmar. To straszny, piekielnie okropny, nieprawdziwy koszmar. Na miłość boską Zayn musi żyć. Nie może odejść. To nie może być prawda.
Wtulam się mocniej w Louisa. Nie chciałam na początku, aby do mnie podchodził, ale gdy zobaczyłam kto jest ofiarą... Potrzebowałam jego bliskości. A on mojej. Widzę, że jest w szoku, po tym co się stało. Jak to w ogóle możliwe, że do tego doszło? W tym domu nawet każdy pająk jest stale monitorowany, niemożliwe aby ktoś tu wszedł niezauważony. Mój Boże Malik nie żyje. Ten śliczny ciemnoskóry wariat właśnie zasnął na wieki. Więcej nie usłyszę jego żartów o fryzurze Meg. Nie będę waliła w środku nocy w jego drzwi prosząc aby ściszył muzykę. Nie spojrzy na mnie więcej tymi swoimi czekoladowymi oczami. Boże jeszcze kilka godzin temu wciskał Niallowi pół paczki pianek do buzi...
Nasz przyjaciel odszedł. Na zawsze. Czuję jak kolejna fala płaczu zalewa moje policzki.
- Muszę go zobaczyć - łkam w koszulkę Louisa.
On od razu kręci głową.
- To nie jest dobry pomysł.
Mam gdzieś dobre pomysły.
Wstaję i chwiejnym krokiem wchodzę do sypialni. Czuję się jak w transie. Nic do mnie nie dociera. Po prostu idę przed siebie. Nagle czuję czyjeś ręce na mojej talii. Wiem, że to Louis. Coś do mnie mówi, ale nie rozumiem ani słowa. Wyrywam się z krzykiem i podbiegam do ciała Zayna.
Jego skóra nie jest już karmelowa, tylko szara. Oczy puste, opuszczone przez życie. Jest cały we krwi. A rana na szyi wygląda...
Czuję jak robi mi się słabo. Upadam na podłogę, w ostatniej chwili chwytają mnie czyjeś silne ręce. Nie mam pojęcia do kogo należą. Ogarnia mnie ciemność.

Świadomość zaczyna do mnie wracać, ale otworzenie oczu to zbyt wielki wysiłek. Czuję, że leżę na czymś miękkim. Chyba na łóżku.
- Zabrali już ciało? - słyszę, ale nie potrafię zidentyfikować głosu.
- Tak. Colin rozmawia właśnie z matką Zayna - to jakaś kobieta - Co z Victorią? Jak ona się czuje?
Z Victorią? Jej też się coś stało? Ogarnia mnie panika.
- To ta dziewczyna, która go znalazła? - chwila ciszy - Wszystko z nią w porządku. Jest w szoku, ale dostała leki uspokajające.
Mówi coś więcej, ale znów czuję, że odlatuję gdzieś bardzo daleko.

Budzę się z okropnym bólem podbrzusza. Od razu zginam się w pół, nie rozumiejąc co się dzieje. Cichy krzyk wyrywa mi się z ust.
- Doktorze coś jest nie tak!
Louis.
Otwieram oczy i widzę Tomlinsona biegnącego z jakimś człowiekiem, którego pierwszy raz widzę. Za nim wchodzi Colin z Holly.
- Co wy mi zrobiliście - mówię.
Ból jest straszny, jakby ktoś rozcinał mnie od środka.
- Pokaż mi dokładnie, gdzie cię boli - słyszę niski, głęboki głos.
Chcę już pokazać na brzuch, gdy nagle dochodzi do mnie co się dzieje.
Boże.
Moje dziecko.
Zaczynam płakać. Spoglądam na przerażonego Louisa. On nawet o niczym nie wie.
Wracam do lekarza.
- Ratuj moje dziecko.
Widzę jak cały sztywnieje a oczy powiększają się dwukrotnie. To sprawia, że zalewam się jeszcze większym płaczem. Dociera do mnie, że jest źle. Jeżeli lekarz zamiera, to jest naprawdę źle. Niech on do jasnej cholery powie, że wszystko będzie dobrze. Dlaczego mnie nie pociesza? Powinien to robić. Zamiast tego patrzy na mnie z otwartą buzią i z każdą chwilą staje się coraz bledszy.
- Musimy jak najszybciej przetransportować ją do szpitala - mówi lodowatym tonem. Czuję jak serce mi przyspiesza.
Moje dzieciątko...
- Czy to na pewno niezbędne? - pyta Colin, mam wrażenie, że on w ogóle nie dostrzegł powagi sytuacji - Rozumie pan, że nie możemy...
Doktor przerywa mu tak groźnym spojrzeniem, jakiego w życiu nie spodziewałabym się po lekarzu.
- Jeżeli natychmiast nie zabierzemy jej do szpitala i ona i dziecko będą martwe. Czy to wystarczający powód?
Potem już nic do mnie nie dociera. Colin odwraca się do mnie tyłem i wydaje jakieś polecenia. Lekarz stale coś do mnie mówi, ale ja skupiam się jedynie na bólu nie do zniesienia. Oraz na moim malutkim dziecku, któremu grozi krzywda. I na przerażonych oczach Louisa, którego dopiero czterech ochroniarzy zdołało oderwać od mojego łóżka.




***
Wracam po bardzo długiej przerwie. Mam nadzieję, że teraz rozdziały będą się częściej pojawiać. Postaram się, abyście nie musiały już tyle czekać kochane!
Pozdrawiam xoxo

wtorek, 16 sierpnia 2016

Rozdział 9

Leżę na łóżku w pokoju Harry'ego. Spędzam tu całą noc. Prawie w ogóle nie śpię dręczona koszmarem wczorajszego dnia. Nigdy nie zostałam tak oszukana i zraniona. Z przerażeniem stwierdzam, że znów sprawcą mojego bólu jest jedna z najbliższych mi osób. Jak mogłam się tak pomylić co do Louisa?
Wspomnienia same pojawiły się w mojej pamięci. Zupełnie jakby ktoś podsuwał mi je, żebym czuła się jeszcze gorzej. Nic jednak nie mogę na to poradzić. Nie mogę ich powstrzymać.
  
Wbiegłam do salonu z torbą w ręku. Z prędkością światła zaczęłam pakować ołówki, przyborniki, szkicowniki i inne tego typu rzeczy porozrzucane na stoliku. Widziałam jednak, że nie ma tu wszystkiego. Rozgorączkowana zaczęłam rozglądać się po salonie.
- Alex...
- Mamo! - Przerywam jej. Nie mam teraz czasu na głupoty, jestem już i tak spóźniona. - Wiesz może gadzie jest projekt witrażu do kościoła?  
- Ten? 
Zamarłam. To nie był głos mojej mamy. Odwracam się i w progu kuchni widzę naprawdę przystojnego bruneta o szaro-niebieskich oczach. Uśmiechał się do mnie w tak niesamowity sposób, że uginały się pode mną kolana. W ręku trzymał mój szkic. 
- Tak - wydukałam. Nagle zrobiłam się bardzo nieśmiała. 
- Jest... naprawdę niezły - mówi z uznaniem - Masz talent. 
Czuję, że robię się czerwona. 
- Dzięki - mruczę - Gdybyś mógł mi go już dać. Ksiądz na mnie czeka. 
Chłopak kiwa głową i podaje mi szkic.
- Może cię podwiozę? Będzie na pewno szybciej.
Już miałam zaprzeczać, gdy z podziemi wyrosła moja mama.
- To świetny pomysł! Ostatnio też przyszłaś piętnaście minut za późno, a tak zjawisz się na czas.
Przewróciłam oczami i ostatecznie się zgodziłam. Nie chciałam z nim jechać, bo obecność bruneta strasznie mnie onieśmielała. Zupełnie jednak nie rozumiałam dlaczego. Był przystojny, ale już nie raz miałam do czynienia z przystojnymi chłopakami i zachowywałam się zupełnie inaczej.  
- Jestem Louis - usłyszałam nagle. 
Zlustrowałam chłopaka wzrokiem. Podobał mi się, wyglądał na miłego, a nasze mamy się przyjaźniły. Pomyślałam, że powinnam dać mu szansę.
- A ja Alex.

Nowe łzy spływają mi na policzki. Spędziłam z tym człowiekiem tyle pięknych chwil. I nie mam pojęcia, które z nich były prawdziwe. Czuję się, jakbym nie mogła odróżnić snów od jawy. Co się działo na prawdę, a co było jedynie złudzeniem. Czy on mnie naprawdę kochał? Tak mówił. Jak dużo innych rzeczy. Ale zapomniał wspomnieć, że moja matka płaci mu za nasz związek.
Wycieram policzki dłonią. Nie ma sensu płakać. Tu i tak nie ma czego ratować. Wszystko jest skończone. Nigdy mu tego nie zapomnę.
Spoglądam na Harry'ego siedzącego w fotelu. Jego klatka piersiowa spokojnie się podnosi i opada. Czuwał przy mnie całą noc, nic dziwnego, że zasnął. Spoglądam na jego twarz i fioletowo-szary obszar pod okiem. Dlaczego Tomlinson go uderzył? Bał się, że Harry pozbawi do dochodów. Czuję jak rośnie we mnie fala gniewu. Nie przepuszczę Louisowi tego co zrobił. Nie ma mowy.
Czuję jednak, że nadal nie jestem w stanie zmierzyć się z Tomlinsonem. Stanę z nim twarzą w twarz i nie będę potrafiła nic powiedzieć. Boję się tej konfrontacji. Chociaż wiem, że jest ona nieunikniona. Muszę to wszystko zakończyć. A potem wyjechać. Daleko, bardzo daleko stąd.
Nadchodzi kolejna fala mdłości. Biegnę do toalety i od razu wymiotuję do muszli. To nie jest pierwszy raz. Ostatnio zdarza się to niemal codziennie. I wiem, co to zwiastuje. Ale na razie nie dopuszczam tego do wiadomości. Po prostu nie.
- Alex? - W głowie Harry'ego słyszę przejęcie. - Wszystko w porządku?
Wycieram usta wierchem dłoni.
- Tak - kłamię - Źle się poczułam. To... chyba z tych nerwów.
Chciałabym, aby to była prawda.
- W szafce pod umywalką powinny być ręczniki, a w szufladzie czyste szczoteczki do zębów. Weź prysznic, lepiej się poczujesz.
- Dzięki.
Szybko odnajduję potrzebne mi rzeczy, po czym zdejmuję przepocone ubrania i wchodzę pod prysznic. Harry miał rację, od razu gdy moja skóra spotyka się z ciepłą wodą czuję się lepiej. Jakbym zmywała z siebie brud poprzedniego dnia. Moczę włosy, wiedząc, że już naprawdę źle wyglądały. Harry by mi tego nie powiedział, ale wiem, że w nocy przypominałam zjawę. Mało mnie to jednak obchodziło, wygląd był ostatnią rzeczą jaką się przejmowałam. Dzisiaj jest jednak nowy dzień i trzeba się wziąć w garść. Tak jak mówiłam wcześniej. Nie będę płakała nad rozlanym mlekiem. Postawiłam sobie cel, jakim jest wydostanie się stąd. I będę do niego dążyć.
Wychodzę z kabiny i owijam się szczelnie ręcznikiem. Moja ubrania niestety już nieprzyjemnie pachną, więc wrzucam je do kosza. Meg i tak potem wszystko zbiera. Opuszczam łazienkę i wtedy orientuję się, że nie wytarłam włosów. Pozwalam jednak spokojnie kapać wodzie z moich - idealnie ściętych przez przeklętych stylistów - końcówek.
- Przyniosłem ci świeże ubrania - słyszę.
Harry podaje mi stosik ładnie poskładanych ciuchów. Dziękuję mu z uśmiechem i wracam do łazienki. Chłopak naprawdę mi pomaga. Dba, abym jakoś wyszła z tego dołka. Chociaż zdaje sobie sprawę, że jest na to za wcześnie. O wiele. To się nie poddaje. Jest przy mnie i stara się jak może. A ja nie potrafię opisać, jak jestem mu wdzięczna. Nie zapomniał nawet o bieliźnie. Na mojej twarzy pojawiają się rumieńce, gdy pomyślę, że przebierał w szufladzie z majtkami lub stanikami.
Ubieram się szybko i rozczesuję mokre włosy. W zasadzie nie wyglądam wcale tak źle. Może nie licząc zapuchniętych od płaczu oczu.
- Gdzie ona jest?! - Krzyk wydobył się zza drzwi, bez problemu rozpoznałam znajomy głos. - Wiem, że tu jest!
- O czym ty znowu mówisz? - pyta Harry. Wiem, że broniłby mnie nawet, gdybym go o to nie prosiła. I chociaż mam ochotę schować się w tej łazience, to nie mogę go znów narażać. Nie zniozłabym kolejnego siniaka na jego ciele.
- Posłuchaj, nie wiem gdzie schowałeś Alex, ale przysięgam, że cię...
- Tutaj jestem - mówię, wchodząc do pokoju.
Od razu mój wzrok spotyka Louisa. Jest wściekły. Widzę jak zaciska pięści, co utwierdza mnie, że dobrze zrobiłam, wychodząc z kryjówki. Harry znów by oberwał.
- Myślałem, że się pogodziliśmy - Louis idzie w moją stronę - Że zrozumiałaś... Jak ja mam ci do cholery zaufać, skoro znowu spędziłaś noc u tego idioty?
Milczę. Wpatruję się w niego i wspomnienia znów we mnie uderzają.

Niespodziewanie Louis unosi głowę. Patrzę na niego zaskoczona. Piosenka się jeszcze nie skończyła. Wszystkie moje wątpliwości, zostają przez niego rozwiane, gdy łączy nasze wargi w bardzo subtelnym i osobistym pocałunku. Chciałam tego, naprawdę tego chciałam. On również. Czułam, że się uśmiecha, przez co ja również nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Był niesamowity.
- Nie psujmy nic Aly - wyszeptał, kiedy się od siebie oderwaliśmy - Nigdy więcej.
Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi zaraz z piersi. Znów byłam Aly. Zwracał się do mnie, a nie do swojej udawanej dziewczyny.
Przyłożyłam dłoń, do jego policzka.
- Nie zepsujemy tego - mówię - Już nie.
I nasze usta znów się spotkały.

Zepsuł wszystko. A właściwie nic nie było naprawione. Już dawno powinnam sobie uświadomić, że tu nie ma czego naprawiać i zapomnieć o Louisie. Ułożyć sobie życie na nowo. O ile byłoby teraz łatwiej.
- Nie zamierzasz nic powiedzieć? - słyszę gniew w głosie Tomlinsona.
Ja jedynie wzruszam ramionami.
- Alex co się z tobą dzieje?! - krzyczy - Najpierw oskarżasz mnie o zdradę, a teraz to ty sypiasz u mojego przyjaciela! Przyjęłaś pierścionek, jesteśmy zaręczeni a mimo to przyszłaś do niego. Kocham cię, ale widzę, że się ode mnie oddalasz. Gubię się w tym wszystkim a ty tak po prostu milczysz?!
Jego słowa mnie bolą, bo tak bardzo chciałabym w nie wierzyć. Jednak to kolejne kłamstwa. Czuję rosnącą nienawiść do tego człowieka.
- Ty przemilczałeś to, że jesteś sponsorowany przez moją matkę.
Oczy Tomlinsona otwierają się szerzej, gdy docierają do niego moje słowa. A ja widząc jego minę odczuwam niesamowitą satysfakcję.
- Co? Myślałeś, że się nie dowiem? - prycham, mój głos jest lodowaty - Jesteś żałosny Tomlinson.
Chłopak patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. Zbyt wiele razy się na to nabierałam. Nigdy więcej.
- Aly to nie tak, ja od pewnego czasu nie biorę tych pieniędzy.
Kręcę głową.
- I myślisz, że to ma jakiekolwiek znaczenie? Wykorzystałeś mnie. Byłam tylko jednym z warunków umowy. Miałeś mnie gdzieś, oszukiwałeś i grałeś zakochanego. A ja głupia ci wierzyłam. Wierzyłam w każde słowo i w to, że naprawdę planujesz ze mną przyszłość. Od lat cię kochałam i mogłam zrobić dla ciebie wszystko... ale to jest koniec.
- Ty nie rozumiesz - podchodzi bliżej, ale ja się odsuwam - Po to pojechałem do twojej matki. Zrezygnowałem z tej pieprzonej umowy. Naprawdę chcę się z tobą ożenić.
Jest szczery. Widzę, że naprawdę to wszystko go boli, a oczy się szklą. Przecież on nigdy nie płacze. To sprawia, że i mi trudno powstrzymać łzy. Jestem jednak nieugięta.
- Jak mogłabym wyjść za człowieka, na którym się tyle razy zawiodłam? Wiele ci wybaczyłam Louis, ale to... po prostu nie potrafię. Zrobiłeś dokładnie to samo co trzy lata temu. Ze mnie czynisz tę złą, kiedy tak naprawdę to ty jesteś wszystkiemu winny.
Mimo wszystko w mojej głowie pojawia się tamten ciemny pokój i James, robiący mi krzywdę. Wzdrygam się na samą myśl. Za to nie mogę obwiniać Louisa. O niczym nie wiedział. Ale fakt, że zostawił mnie nie dając szansy na obronę. To mam mu za złe.
- Nie wierzę, że nie zrobisz tego po raz kolejny - szepczę.
Ciało chłopaka jest napięte. Wpatruje się we mnie wzrokiem, jakbym zabijała go od środka. Ma mocno zaciśniętą szczękę i widzę, że z trudem powstrzymuje łzy. Tak żałosny widok Louisa sprawia, że się rozklejam. Nie potrafię inaczej. Chociaż nie wiem jakbym się okłamywała, to jednak dalej go kocham. Nie da się zapomnieć o kimś w jeden dzień.
Mam ochotę go przytulić. Objąć jego kark i zatopić twarz w koszulce. Poczuć ręce na talii. Usłyszeć bicie serca. Wdychać niepowtarzalny zapach.
Ale tego nie zrobię.
- Wyjdź - łkam.
Chłopak jednak ani drga. Patrzy na mnie i chyba chce coś jeszcze powiedzieć. Jednak tego nie robi. Przygryza dolną wargę, a mi serce bije szybciej. Uwielbiałam jak tak robił.
- Nie mogę cię stracić Aly.
Czuję, że zaraz znów wpadnę w histerię. Coraz więcej łez wylewa mi się na policzki.
- Już straciłeś.
Louis wygląda jakby dostał w twarz. Oboje byliśmy na skraju wytrzymałości. Jednocześnie chciałam go zwyzywać od najgorszych i znów znaleźć się w jego ramionach. Musiałam to skończyć.
- Wyjdź stąd - mówię.
Louis wysyła mi ostatnie zrozpaczone spojrzenie i wychodzi trzaskając drzwiami. Czuję się, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Upadam na kolana i zaczynam gwałtownie płakać. Nie mogę tego już dłużej powstrzymywać. Właśnie straciłam kogoś ważnego. Potrzebuję czasu aby się z tym pogodzić, nawet jeżeli była to jego wina.
Harry klęka przy mnie i łapie w ramiona. Zapomniałam o jego obecności.
- Cii, już dobrze - szepcze mi we włosy - Jestem tutaj z tobą.
Wtulam się mocniej w ciało Harry'ego. Chyba nigdy go tak nie potrzebowałam, jak w tej chwili.

Płaczę bardzo długo. Właściwie dopóki, dopóty nie zasypiam, wyczerpana z jakichkolwiek sił. Kiedy się budzę jest przy mnie Harry i zabiera mnie do kuchni. Upiera się, że muszę coś zjeść. Nie mam na to kompletnie ochoty, ale ostatecznie się zgadzam. Nie chcę się z nim kłócić.
Chłopak robi mi kanapki z szynką i pomidorem oraz ciepłą herbatę, idealną w lutowy dzień. Ja jadłam, a on siedział, mówiąc, że nie jest głodny. Po długich namowach wcisnęłam mu jedną kanapkę.
Dzięki Harry'emu łatwiej mi przez to wszystko przejść. Jest przy mnie i wspiera. Nie naciska, nie ponagla do żadnej decyzji. Pozwala mi samej dojść do siebie. A on jest w tym czasie obok. To wspaniałe z jego strony.
Zastanawiam się tylko, czy on zdaje sobie sprawę, że skoro mój związek z Louisem się skończył, będę musiała odejść. Nie mam pojęcia co się dzieje w jego głowie. To mnie intryguje.
- Ziemia do Alex, znów odpływasz.
Widzę uśmiech na jego twarzy.
- Jak to ostatnio mam w zwyczaju.
Chyba posiadam do tego prawo, zważywszy na wszystko co się dzieje. Jestem zwyczajnie zmęczona. Szczególnie dzisiejszą sytuacją. Niecodziennie człowiek dowiaduje się, że był okłamywany przez najważniejszą dla siebie osobę.
Niespodziewanie Harry łapie mnie za rękę. Ma ciepłe palce.
- Chcę, żebyś wiedziała... - zawahał się - Że jestem przy tobie. Zawsze będę.
Zatapiam się w jego zielonych tęczówkach. Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy.
- Dziękuję ci. Nie poradziłabym sobie z tym, gdyby nie ty.
- Poradziłabyś - zapewnia - Jesteś o wiele silniejsza niż ci się wydaje.
Mówi bardzo poważnie, a ja czuję miłe ciepło rozchodzące się w okolicach klatki piersiowej. Harry często prawi mi komplementy, a kiedy ja proszę aby nie przesadzał on odpiera, że jest to sama prawda. Ale czy ja jestem silna? Dotrwałam aż tutaj, wiele osób na moim miejscu już dawno by się poddało. Ja miałam dla kogo walczyć, a przynajmniej do niedawna. Straciłam Louisa a na nikim bardziej mi nie zależało. I może to też jest jeden z powodów przez które tak się podłamałam. Nie mam dla kogo być silna. Przeżywać to piekło. A przynajmniej tak mi się wydawało. Aż znów nie zobaczyłam iskierek tańczących w zielonych tęczówkach. Byłam głupia, że wcześniej nie dostrzegłam sposobu w jaki Harry na mnie patrzy. Wierzy we mnie. W to, że sobie poradzę. I nie zawiodę go. Nie potrafię. Jest dla mnie zbyt ważny.
I to chyba te jego oczy budzą we mnie ducha walki. Wydostanę się z tego domu. I to szybko.
- Muszę pójść do Colina.
Teraz to Harry szeroko się uśmiecha.
- I to rozumiem.


Chłopak odprowadza mnie pod sam gabinet. Muszę przyznać, że się boję. Nie wiem jak przekonam Colina aby powiedział mi wszystko odnośnie matki. Harry caly czas trzyma mnie za dłoń, chcąc pokazać, że jest przy mnie. Chociaż uzgodniliśmy, że do środka wchodzę sama. Biorę głęboki wdech. Raz kozie śmierć. Pukam. Moje serce zaczyna bić mocniej kiedy męski głos każe mi wejść. Przełykam głośno ślinę i robię co mi każe.
W pomieszczeniu jest bardzo jasno i o wiele czyściej niż przy mojej ostatniej wizycie. Może już wie, że tu byliśmy? Nie mam pojęcia co kryje się w głowie mężczyzny. Podnoszę na niego wzrok i zauważam, że bacznie mi się przygląda. Jakby starał się coś wyczytać z mojego zachowania.
- Dzień dobry Alexandro.
Siadam na krześle przed biurkiem Colina.
- Dzień dobry.
Cały czas patrzy na mnie badawczo. Poprawiam się nerwowo.
- Chyba domyślam się co cię do mnie sprowadza.
Marszczę brwi.
- Naprawdę?
Kiwa głową.
- Był u mnie Louis. Niewiele udało mi się zrozumieć z tego, co mówił, ale dobitnie przekazał mi, że znasz już prawdę o jego umowie z Elizabeth.
Coś ściska mnie w środku gdy słyszę jego słowa. Boli mnie to, co się wydarzyło. Nie chcę jednak pokazywać tego Colinowi. Chociaż wiem, że on się wszystkiego domyśla.
- Jego umowie? To znaczy, że ciebie ona nie obowiązuje?
Colin śmieje się cicho.
- Nie pobieram żadnych opłat za opiekę nad tobą Alexandro.
- Skąd mogę wiedzieć, że mówisz prawdę?
- A po co miałbym kłamać?
Powiedział to tak, jakby to było oczywiste. Ale nie jest. Przynajmniej na mnie. Mrużę oczy podejrzliwie.
- Więc dlaczego to robisz? Jaki masz z tego zysk?
- Powiedzmy, że mam własne powody.
Nie podoba mi się to. Kolejne tajemnice. Wiem jednak, że chociaż nie wiem jakbym naciskała, to mężczyzna niczego mi nie powie. Zaczynam mieć dość tej rozmowy. Inaczej układałam sobie to w głowie. Postanawiam więc byś bezpośrednia.
- Chcę się wyprowadzić.
Colin nie wygląda na zaskoczonego. Spodziewał się, że takie będzie moje posunięcie. Wkurza mnie, że w jego mniemaniu jestem strasznie przewidywalna.
- Nie.
Wiedziałam, że tak będzie. Mimo to się nie poddaję.
- Dlaczego? Nie jestem wam już potrzebna, skoro mój związek z Louisem się rozpadł.
Mężczyzna kręci głową.
- W oczach fanów wciąż jesteście parą.
- To podaj do prasy informację o zerwaniu i po sprawie.
- Wcale nie. Pozostaje jeszcze kwestia szaleńca, który stara się ciebie pozbyć.
Marszczę brwi.
- Przecież jedno jest powiązane z drugim. Sam mówiłeś, że chodzi mu o nasz związek... - przerywa mi.
- Myliłem się. Uważamy, że nie to jest przyczyna ataków.
Patrzę na niego jak na idiotę. O czym on mówi? Przez cały czas wmawiał mi, że to moja relacja z Tomlinsonem sprowadza te wszystkie nieszczęścia. A teraz gdy się skończyła... nagle pojawia się inny powód? Czuję irytację, ale staram się nie dawać tego po sobie poznać. Ciekawość jest o wiele większa.
- Więc co nią jest?
Colin przygląda mi się dłuższą chwilę. Znam ten wyraz jego twarzy. Stawia w głowie granicę, do której może mi wyjawić prawdę. Tworzy niewidzialną ścianę.
Niestety zderzam się z nią o wiele szybciej niż się spodziewam.
- Nie ja powinienem cię w to wszystko wtajemniczać.
Teraz jestem już mocno poirytowana.
- A kto? - pytam.
Mam wrażenie, że przez twarz Colina przemyka współczucie. To sprawia, że domyślam się odpowiedzi.
- Twoja matka.

.