wtorek, 16 sierpnia 2016

Rozdział 9

Leżę na łóżku w pokoju Harry'ego. Spędzam tu całą noc. Prawie w ogóle nie śpię dręczona koszmarem wczorajszego dnia. Nigdy nie zostałam tak oszukana i zraniona. Z przerażeniem stwierdzam, że znów sprawcą mojego bólu jest jedna z najbliższych mi osób. Jak mogłam się tak pomylić co do Louisa?
Wspomnienia same pojawiły się w mojej pamięci. Zupełnie jakby ktoś podsuwał mi je, żebym czuła się jeszcze gorzej. Nic jednak nie mogę na to poradzić. Nie mogę ich powstrzymać.
  
Wbiegłam do salonu z torbą w ręku. Z prędkością światła zaczęłam pakować ołówki, przyborniki, szkicowniki i inne tego typu rzeczy porozrzucane na stoliku. Widziałam jednak, że nie ma tu wszystkiego. Rozgorączkowana zaczęłam rozglądać się po salonie.
- Alex...
- Mamo! - Przerywam jej. Nie mam teraz czasu na głupoty, jestem już i tak spóźniona. - Wiesz może gadzie jest projekt witrażu do kościoła?  
- Ten? 
Zamarłam. To nie był głos mojej mamy. Odwracam się i w progu kuchni widzę naprawdę przystojnego bruneta o szaro-niebieskich oczach. Uśmiechał się do mnie w tak niesamowity sposób, że uginały się pode mną kolana. W ręku trzymał mój szkic. 
- Tak - wydukałam. Nagle zrobiłam się bardzo nieśmiała. 
- Jest... naprawdę niezły - mówi z uznaniem - Masz talent. 
Czuję, że robię się czerwona. 
- Dzięki - mruczę - Gdybyś mógł mi go już dać. Ksiądz na mnie czeka. 
Chłopak kiwa głową i podaje mi szkic.
- Może cię podwiozę? Będzie na pewno szybciej.
Już miałam zaprzeczać, gdy z podziemi wyrosła moja mama.
- To świetny pomysł! Ostatnio też przyszłaś piętnaście minut za późno, a tak zjawisz się na czas.
Przewróciłam oczami i ostatecznie się zgodziłam. Nie chciałam z nim jechać, bo obecność bruneta strasznie mnie onieśmielała. Zupełnie jednak nie rozumiałam dlaczego. Był przystojny, ale już nie raz miałam do czynienia z przystojnymi chłopakami i zachowywałam się zupełnie inaczej.  
- Jestem Louis - usłyszałam nagle. 
Zlustrowałam chłopaka wzrokiem. Podobał mi się, wyglądał na miłego, a nasze mamy się przyjaźniły. Pomyślałam, że powinnam dać mu szansę.
- A ja Alex.

Nowe łzy spływają mi na policzki. Spędziłam z tym człowiekiem tyle pięknych chwil. I nie mam pojęcia, które z nich były prawdziwe. Czuję się, jakbym nie mogła odróżnić snów od jawy. Co się działo na prawdę, a co było jedynie złudzeniem. Czy on mnie naprawdę kochał? Tak mówił. Jak dużo innych rzeczy. Ale zapomniał wspomnieć, że moja matka płaci mu za nasz związek.
Wycieram policzki dłonią. Nie ma sensu płakać. Tu i tak nie ma czego ratować. Wszystko jest skończone. Nigdy mu tego nie zapomnę.
Spoglądam na Harry'ego siedzącego w fotelu. Jego klatka piersiowa spokojnie się podnosi i opada. Czuwał przy mnie całą noc, nic dziwnego, że zasnął. Spoglądam na jego twarz i fioletowo-szary obszar pod okiem. Dlaczego Tomlinson go uderzył? Bał się, że Harry pozbawi do dochodów. Czuję jak rośnie we mnie fala gniewu. Nie przepuszczę Louisowi tego co zrobił. Nie ma mowy.
Czuję jednak, że nadal nie jestem w stanie zmierzyć się z Tomlinsonem. Stanę z nim twarzą w twarz i nie będę potrafiła nic powiedzieć. Boję się tej konfrontacji. Chociaż wiem, że jest ona nieunikniona. Muszę to wszystko zakończyć. A potem wyjechać. Daleko, bardzo daleko stąd.
Nadchodzi kolejna fala mdłości. Biegnę do toalety i od razu wymiotuję do muszli. To nie jest pierwszy raz. Ostatnio zdarza się to niemal codziennie. I wiem, co to zwiastuje. Ale na razie nie dopuszczam tego do wiadomości. Po prostu nie.
- Alex? - W głowie Harry'ego słyszę przejęcie. - Wszystko w porządku?
Wycieram usta wierchem dłoni.
- Tak - kłamię - Źle się poczułam. To... chyba z tych nerwów.
Chciałabym, aby to była prawda.
- W szafce pod umywalką powinny być ręczniki, a w szufladzie czyste szczoteczki do zębów. Weź prysznic, lepiej się poczujesz.
- Dzięki.
Szybko odnajduję potrzebne mi rzeczy, po czym zdejmuję przepocone ubrania i wchodzę pod prysznic. Harry miał rację, od razu gdy moja skóra spotyka się z ciepłą wodą czuję się lepiej. Jakbym zmywała z siebie brud poprzedniego dnia. Moczę włosy, wiedząc, że już naprawdę źle wyglądały. Harry by mi tego nie powiedział, ale wiem, że w nocy przypominałam zjawę. Mało mnie to jednak obchodziło, wygląd był ostatnią rzeczą jaką się przejmowałam. Dzisiaj jest jednak nowy dzień i trzeba się wziąć w garść. Tak jak mówiłam wcześniej. Nie będę płakała nad rozlanym mlekiem. Postawiłam sobie cel, jakim jest wydostanie się stąd. I będę do niego dążyć.
Wychodzę z kabiny i owijam się szczelnie ręcznikiem. Moja ubrania niestety już nieprzyjemnie pachną, więc wrzucam je do kosza. Meg i tak potem wszystko zbiera. Opuszczam łazienkę i wtedy orientuję się, że nie wytarłam włosów. Pozwalam jednak spokojnie kapać wodzie z moich - idealnie ściętych przez przeklętych stylistów - końcówek.
- Przyniosłem ci świeże ubrania - słyszę.
Harry podaje mi stosik ładnie poskładanych ciuchów. Dziękuję mu z uśmiechem i wracam do łazienki. Chłopak naprawdę mi pomaga. Dba, abym jakoś wyszła z tego dołka. Chociaż zdaje sobie sprawę, że jest na to za wcześnie. O wiele. To się nie poddaje. Jest przy mnie i stara się jak może. A ja nie potrafię opisać, jak jestem mu wdzięczna. Nie zapomniał nawet o bieliźnie. Na mojej twarzy pojawiają się rumieńce, gdy pomyślę, że przebierał w szufladzie z majtkami lub stanikami.
Ubieram się szybko i rozczesuję mokre włosy. W zasadzie nie wyglądam wcale tak źle. Może nie licząc zapuchniętych od płaczu oczu.
- Gdzie ona jest?! - Krzyk wydobył się zza drzwi, bez problemu rozpoznałam znajomy głos. - Wiem, że tu jest!
- O czym ty znowu mówisz? - pyta Harry. Wiem, że broniłby mnie nawet, gdybym go o to nie prosiła. I chociaż mam ochotę schować się w tej łazience, to nie mogę go znów narażać. Nie zniozłabym kolejnego siniaka na jego ciele.
- Posłuchaj, nie wiem gdzie schowałeś Alex, ale przysięgam, że cię...
- Tutaj jestem - mówię, wchodząc do pokoju.
Od razu mój wzrok spotyka Louisa. Jest wściekły. Widzę jak zaciska pięści, co utwierdza mnie, że dobrze zrobiłam, wychodząc z kryjówki. Harry znów by oberwał.
- Myślałem, że się pogodziliśmy - Louis idzie w moją stronę - Że zrozumiałaś... Jak ja mam ci do cholery zaufać, skoro znowu spędziłaś noc u tego idioty?
Milczę. Wpatruję się w niego i wspomnienia znów we mnie uderzają.

Niespodziewanie Louis unosi głowę. Patrzę na niego zaskoczona. Piosenka się jeszcze nie skończyła. Wszystkie moje wątpliwości, zostają przez niego rozwiane, gdy łączy nasze wargi w bardzo subtelnym i osobistym pocałunku. Chciałam tego, naprawdę tego chciałam. On również. Czułam, że się uśmiecha, przez co ja również nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Był niesamowity.
- Nie psujmy nic Aly - wyszeptał, kiedy się od siebie oderwaliśmy - Nigdy więcej.
Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi zaraz z piersi. Znów byłam Aly. Zwracał się do mnie, a nie do swojej udawanej dziewczyny.
Przyłożyłam dłoń, do jego policzka.
- Nie zepsujemy tego - mówię - Już nie.
I nasze usta znów się spotkały.

Zepsuł wszystko. A właściwie nic nie było naprawione. Już dawno powinnam sobie uświadomić, że tu nie ma czego naprawiać i zapomnieć o Louisie. Ułożyć sobie życie na nowo. O ile byłoby teraz łatwiej.
- Nie zamierzasz nic powiedzieć? - słyszę gniew w głosie Tomlinsona.
Ja jedynie wzruszam ramionami.
- Alex co się z tobą dzieje?! - krzyczy - Najpierw oskarżasz mnie o zdradę, a teraz to ty sypiasz u mojego przyjaciela! Przyjęłaś pierścionek, jesteśmy zaręczeni a mimo to przyszłaś do niego. Kocham cię, ale widzę, że się ode mnie oddalasz. Gubię się w tym wszystkim a ty tak po prostu milczysz?!
Jego słowa mnie bolą, bo tak bardzo chciałabym w nie wierzyć. Jednak to kolejne kłamstwa. Czuję rosnącą nienawiść do tego człowieka.
- Ty przemilczałeś to, że jesteś sponsorowany przez moją matkę.
Oczy Tomlinsona otwierają się szerzej, gdy docierają do niego moje słowa. A ja widząc jego minę odczuwam niesamowitą satysfakcję.
- Co? Myślałeś, że się nie dowiem? - prycham, mój głos jest lodowaty - Jesteś żałosny Tomlinson.
Chłopak patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. Zbyt wiele razy się na to nabierałam. Nigdy więcej.
- Aly to nie tak, ja od pewnego czasu nie biorę tych pieniędzy.
Kręcę głową.
- I myślisz, że to ma jakiekolwiek znaczenie? Wykorzystałeś mnie. Byłam tylko jednym z warunków umowy. Miałeś mnie gdzieś, oszukiwałeś i grałeś zakochanego. A ja głupia ci wierzyłam. Wierzyłam w każde słowo i w to, że naprawdę planujesz ze mną przyszłość. Od lat cię kochałam i mogłam zrobić dla ciebie wszystko... ale to jest koniec.
- Ty nie rozumiesz - podchodzi bliżej, ale ja się odsuwam - Po to pojechałem do twojej matki. Zrezygnowałem z tej pieprzonej umowy. Naprawdę chcę się z tobą ożenić.
Jest szczery. Widzę, że naprawdę to wszystko go boli, a oczy się szklą. Przecież on nigdy nie płacze. To sprawia, że i mi trudno powstrzymać łzy. Jestem jednak nieugięta.
- Jak mogłabym wyjść za człowieka, na którym się tyle razy zawiodłam? Wiele ci wybaczyłam Louis, ale to... po prostu nie potrafię. Zrobiłeś dokładnie to samo co trzy lata temu. Ze mnie czynisz tę złą, kiedy tak naprawdę to ty jesteś wszystkiemu winny.
Mimo wszystko w mojej głowie pojawia się tamten ciemny pokój i James, robiący mi krzywdę. Wzdrygam się na samą myśl. Za to nie mogę obwiniać Louisa. O niczym nie wiedział. Ale fakt, że zostawił mnie nie dając szansy na obronę. To mam mu za złe.
- Nie wierzę, że nie zrobisz tego po raz kolejny - szepczę.
Ciało chłopaka jest napięte. Wpatruje się we mnie wzrokiem, jakbym zabijała go od środka. Ma mocno zaciśniętą szczękę i widzę, że z trudem powstrzymuje łzy. Tak żałosny widok Louisa sprawia, że się rozklejam. Nie potrafię inaczej. Chociaż nie wiem jakbym się okłamywała, to jednak dalej go kocham. Nie da się zapomnieć o kimś w jeden dzień.
Mam ochotę go przytulić. Objąć jego kark i zatopić twarz w koszulce. Poczuć ręce na talii. Usłyszeć bicie serca. Wdychać niepowtarzalny zapach.
Ale tego nie zrobię.
- Wyjdź - łkam.
Chłopak jednak ani drga. Patrzy na mnie i chyba chce coś jeszcze powiedzieć. Jednak tego nie robi. Przygryza dolną wargę, a mi serce bije szybciej. Uwielbiałam jak tak robił.
- Nie mogę cię stracić Aly.
Czuję, że zaraz znów wpadnę w histerię. Coraz więcej łez wylewa mi się na policzki.
- Już straciłeś.
Louis wygląda jakby dostał w twarz. Oboje byliśmy na skraju wytrzymałości. Jednocześnie chciałam go zwyzywać od najgorszych i znów znaleźć się w jego ramionach. Musiałam to skończyć.
- Wyjdź stąd - mówię.
Louis wysyła mi ostatnie zrozpaczone spojrzenie i wychodzi trzaskając drzwiami. Czuję się, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Upadam na kolana i zaczynam gwałtownie płakać. Nie mogę tego już dłużej powstrzymywać. Właśnie straciłam kogoś ważnego. Potrzebuję czasu aby się z tym pogodzić, nawet jeżeli była to jego wina.
Harry klęka przy mnie i łapie w ramiona. Zapomniałam o jego obecności.
- Cii, już dobrze - szepcze mi we włosy - Jestem tutaj z tobą.
Wtulam się mocniej w ciało Harry'ego. Chyba nigdy go tak nie potrzebowałam, jak w tej chwili.

Płaczę bardzo długo. Właściwie dopóki, dopóty nie zasypiam, wyczerpana z jakichkolwiek sił. Kiedy się budzę jest przy mnie Harry i zabiera mnie do kuchni. Upiera się, że muszę coś zjeść. Nie mam na to kompletnie ochoty, ale ostatecznie się zgadzam. Nie chcę się z nim kłócić.
Chłopak robi mi kanapki z szynką i pomidorem oraz ciepłą herbatę, idealną w lutowy dzień. Ja jadłam, a on siedział, mówiąc, że nie jest głodny. Po długich namowach wcisnęłam mu jedną kanapkę.
Dzięki Harry'emu łatwiej mi przez to wszystko przejść. Jest przy mnie i wspiera. Nie naciska, nie ponagla do żadnej decyzji. Pozwala mi samej dojść do siebie. A on jest w tym czasie obok. To wspaniałe z jego strony.
Zastanawiam się tylko, czy on zdaje sobie sprawę, że skoro mój związek z Louisem się skończył, będę musiała odejść. Nie mam pojęcia co się dzieje w jego głowie. To mnie intryguje.
- Ziemia do Alex, znów odpływasz.
Widzę uśmiech na jego twarzy.
- Jak to ostatnio mam w zwyczaju.
Chyba posiadam do tego prawo, zważywszy na wszystko co się dzieje. Jestem zwyczajnie zmęczona. Szczególnie dzisiejszą sytuacją. Niecodziennie człowiek dowiaduje się, że był okłamywany przez najważniejszą dla siebie osobę.
Niespodziewanie Harry łapie mnie za rękę. Ma ciepłe palce.
- Chcę, żebyś wiedziała... - zawahał się - Że jestem przy tobie. Zawsze będę.
Zatapiam się w jego zielonych tęczówkach. Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy.
- Dziękuję ci. Nie poradziłabym sobie z tym, gdyby nie ty.
- Poradziłabyś - zapewnia - Jesteś o wiele silniejsza niż ci się wydaje.
Mówi bardzo poważnie, a ja czuję miłe ciepło rozchodzące się w okolicach klatki piersiowej. Harry często prawi mi komplementy, a kiedy ja proszę aby nie przesadzał on odpiera, że jest to sama prawda. Ale czy ja jestem silna? Dotrwałam aż tutaj, wiele osób na moim miejscu już dawno by się poddało. Ja miałam dla kogo walczyć, a przynajmniej do niedawna. Straciłam Louisa a na nikim bardziej mi nie zależało. I może to też jest jeden z powodów przez które tak się podłamałam. Nie mam dla kogo być silna. Przeżywać to piekło. A przynajmniej tak mi się wydawało. Aż znów nie zobaczyłam iskierek tańczących w zielonych tęczówkach. Byłam głupia, że wcześniej nie dostrzegłam sposobu w jaki Harry na mnie patrzy. Wierzy we mnie. W to, że sobie poradzę. I nie zawiodę go. Nie potrafię. Jest dla mnie zbyt ważny.
I to chyba te jego oczy budzą we mnie ducha walki. Wydostanę się z tego domu. I to szybko.
- Muszę pójść do Colina.
Teraz to Harry szeroko się uśmiecha.
- I to rozumiem.


Chłopak odprowadza mnie pod sam gabinet. Muszę przyznać, że się boję. Nie wiem jak przekonam Colina aby powiedział mi wszystko odnośnie matki. Harry caly czas trzyma mnie za dłoń, chcąc pokazać, że jest przy mnie. Chociaż uzgodniliśmy, że do środka wchodzę sama. Biorę głęboki wdech. Raz kozie śmierć. Pukam. Moje serce zaczyna bić mocniej kiedy męski głos każe mi wejść. Przełykam głośno ślinę i robię co mi każe.
W pomieszczeniu jest bardzo jasno i o wiele czyściej niż przy mojej ostatniej wizycie. Może już wie, że tu byliśmy? Nie mam pojęcia co kryje się w głowie mężczyzny. Podnoszę na niego wzrok i zauważam, że bacznie mi się przygląda. Jakby starał się coś wyczytać z mojego zachowania.
- Dzień dobry Alexandro.
Siadam na krześle przed biurkiem Colina.
- Dzień dobry.
Cały czas patrzy na mnie badawczo. Poprawiam się nerwowo.
- Chyba domyślam się co cię do mnie sprowadza.
Marszczę brwi.
- Naprawdę?
Kiwa głową.
- Był u mnie Louis. Niewiele udało mi się zrozumieć z tego, co mówił, ale dobitnie przekazał mi, że znasz już prawdę o jego umowie z Elizabeth.
Coś ściska mnie w środku gdy słyszę jego słowa. Boli mnie to, co się wydarzyło. Nie chcę jednak pokazywać tego Colinowi. Chociaż wiem, że on się wszystkiego domyśla.
- Jego umowie? To znaczy, że ciebie ona nie obowiązuje?
Colin śmieje się cicho.
- Nie pobieram żadnych opłat za opiekę nad tobą Alexandro.
- Skąd mogę wiedzieć, że mówisz prawdę?
- A po co miałbym kłamać?
Powiedział to tak, jakby to było oczywiste. Ale nie jest. Przynajmniej na mnie. Mrużę oczy podejrzliwie.
- Więc dlaczego to robisz? Jaki masz z tego zysk?
- Powiedzmy, że mam własne powody.
Nie podoba mi się to. Kolejne tajemnice. Wiem jednak, że chociaż nie wiem jakbym naciskała, to mężczyzna niczego mi nie powie. Zaczynam mieć dość tej rozmowy. Inaczej układałam sobie to w głowie. Postanawiam więc byś bezpośrednia.
- Chcę się wyprowadzić.
Colin nie wygląda na zaskoczonego. Spodziewał się, że takie będzie moje posunięcie. Wkurza mnie, że w jego mniemaniu jestem strasznie przewidywalna.
- Nie.
Wiedziałam, że tak będzie. Mimo to się nie poddaję.
- Dlaczego? Nie jestem wam już potrzebna, skoro mój związek z Louisem się rozpadł.
Mężczyzna kręci głową.
- W oczach fanów wciąż jesteście parą.
- To podaj do prasy informację o zerwaniu i po sprawie.
- Wcale nie. Pozostaje jeszcze kwestia szaleńca, który stara się ciebie pozbyć.
Marszczę brwi.
- Przecież jedno jest powiązane z drugim. Sam mówiłeś, że chodzi mu o nasz związek... - przerywa mi.
- Myliłem się. Uważamy, że nie to jest przyczyna ataków.
Patrzę na niego jak na idiotę. O czym on mówi? Przez cały czas wmawiał mi, że to moja relacja z Tomlinsonem sprowadza te wszystkie nieszczęścia. A teraz gdy się skończyła... nagle pojawia się inny powód? Czuję irytację, ale staram się nie dawać tego po sobie poznać. Ciekawość jest o wiele większa.
- Więc co nią jest?
Colin przygląda mi się dłuższą chwilę. Znam ten wyraz jego twarzy. Stawia w głowie granicę, do której może mi wyjawić prawdę. Tworzy niewidzialną ścianę.
Niestety zderzam się z nią o wiele szybciej niż się spodziewam.
- Nie ja powinienem cię w to wszystko wtajemniczać.
Teraz jestem już mocno poirytowana.
- A kto? - pytam.
Mam wrażenie, że przez twarz Colina przemyka współczucie. To sprawia, że domyślam się odpowiedzi.
- Twoja matka.

.

środa, 3 sierpnia 2016

Rozdział 8

Obracam mały, gładki przedmiot w palcach. Jest piękny. Zawsze o takim marzyłam. Jednak teraz nie mogę powstrzymać łez. Pozwalam im płynąć. Wszystko mi jedno. Nikt mnie nie widzi.
Słyszę pukanie do drzwi. Ja jednak się nie ruszam. Wiem, kto tam stoi. Victoria dobija się do mnie od dobrej godziny. Nie chcę jej widzieć - z resztą jak każdego. Moim jedynym marzeniem jest samotność. Chować się w tym pokoju jak najdłużej się da. Wtedy nikogo nie zranię.
- Alex proszę, chcę ci pomóc - słyszę.
Pomoc? To nie mnie jest ona potrzebna. Ja zadałam ból. Uderzyłam w czuły punkt osoby, na której najbardziej mi zależy. Z którą łączy mnie miłość. Jak mogłam być tak lekkomyślna? I podła? Kręcę głową. Jestem idiotką, głupią idiotką.
Zamykam oczy. Uderzenia w drzwi nie ustają. Wiem, że Vicky sobie nie pójdzie dopóki jej nie otworzę. Nieraz to przerabiałyśmy przed moim wyjazdem. Wzdycham i wstaję. Chowam pierścionek do kieszeni dżinsów - czuję, że muszę mieć go przy sobie. Otwieram drzwi i ukazuje mi się moja siostra. Jak zwykle wygląda obłędnie.
- Nareszcie - mówi, a w jej głosie słychać ulgę - Chodź, porozmawiajmy.
Spoglądam na zegarek i kręcę głową.
- Już jest pora kolacji - zauważam.
Vicky podąża za moim wzrokiem i po chwili się zgadza. Idziemy w ciszy. Ja nie mam ochoty na rozmowy, a ona chyba nie wie co ma powiedzieć. Czuję kłucie bólu w sercu. Siostrzana relacja nie powinna tak wyglądać. Nie potrafię jej jednak wybaczyć. Za dużo się wydarzyło.
- Alex...
Spoglądam na nią.
- Co?
Dziewczyna wygląda na zmieszaną.
- Ja trochę widzę co tu się dzieje i chociaż wiem, że będziesz miała moją radę gdzieś, to... zastanów się, kto jest warty twojego cierpienia.
Patrzę na nią marszcząc brwi. Vicky kładzie mi jeszcze rękę na ramieniu, po czym wchodzi do jadalni. Zdezorientowana robię to samo.  W głowie caly czas nam słowa siostry.
Większość domowników siedzi już przy stole. Moje serce zaczyna szybciej bić, gdy widzę Tomlinsona. Staram się jednak przyjąć obojętny wyraz twarzy. On również mnie ignoruje. Zajmuję swoje miejsce witając się z Niallem i Zaynem. Nie widzieliśmy się dzisiaj, bo cały dzień przesiedziałam w mojej sypialni.
Wszyscy jedzą i rozmawiają. Niall cały czas rozśmiesza czymś Holly i mam wrażenie, że co jakiś czas jego ręką spoczywa na jej kolanie. No ładnie. Szykuje się chyba coś większego. Moja siostra zawzięcie dyskutuje o czymś z Liamem. Nie podoba mi się to połączenie. Jedno gorsze od drugiego. Zayn rozmawia z Meg, lecz cały czas ma w dłoniach telefon. Jestem pewna, że pisze z Perrie. Oni naprawdę są nierozłączni. Nawet gdy dziewczyna jest w trasie, muszą być cały czas w kontakcie.
Czuję na sobie wzrok Louisa. Nie chcę na niego patrzeć, bo wiem, że zaleje mnie kolejna fala wyrzutów sumienia. Pierścionek zaczyna uwierać mnie w kieszeni. Szukam rozpaczliwie czegoś, co odwróci moją uwagę. I wtedy orientuję się, że kogoś mi tu brakuje.
- Gdzie jest Harry? - pytam Zayna.
Pokój Malika i Harry'ego są niemal na przeciwko. Pomyślałam, że może on coś wie.
Zanim jednak Mulat mi odpowiada słyszę głośne prychniecie. Podnoszę wzrok na Louisa.
Jest zdenerwowany. Wskazuje na to zaciśnięta mocno szczęka i spojrzenie zdolne zabić. Dlaczego on się tak złości? Naprawdę jest aż tak zazdrosny o Harry'ego? Wystarczyło, że wymówiłam jego imię i już jest zły jak osa.
Zayn przypatruje nam się z zainteresowaniem.
- Jest w pokoju. Nie zejdzie na kolację - mówi.
- Świetnie. - Nie przestaję patrzeć na Louisa. - Więc idę do niego.
Czuję satysfakcję, gdy widzę jak Tomlinson się napina. Wiem, że igram z ogniem, ale nie mogę znieść tego, co robi Louis. Stara się mną manipulować, tak abym przestała zadawać się ze Stylesem. Nie pozwolę mu na to.
Wstaję od stołu i opuszczam pomieszczenie zanim ktokolwiek zdąży zadać mi jakieś pytanie. Każdy jest jednak tak zajęty, że nawet nie zauważa, że wychodzę. Wyjątkiem jest Louis, który już po chwili podąża za mną.
Słyszę, że mnie woła, ale ja uparcie idę do przodu. Nie chcę się z nim konfrontować. Jeszcze nie czuję się na siłach.
Chłopak mnie dogania i chwytając za ramiona pcha na ścianę, a nastpnie przygnata swoim ciałem abym nie uciekła. Czyli nie mam wyjścia, muszę z nim rozmawiać. Spuszczam wzrok w dół. Oddech Louisa łaskocze mnie przyjemnie w policzek przez co jest mi jeszcze trudniej.
- Nie uciekaj - szepcze.
Czuję jak serce gwałtownie przyśpiesza mi na dźwięk jego głosu. Zdaję sobie sprawę, że mimo rozpaczy i złości ja naprawdę... tęsknię. Za jego dotykiem, ciepłym spojrzeniem, pocałunkami. Za nim całym.
Ale nie mogę być z nim teraz blisko.
- Puść mnie - mówię, wciąż na niego nie patrząc.
Chłopak chwilę się waha, ale potem się odsuwa. Teraz najchętniej bym odeszła, ale wiem, że Louis znów mnie chwyci i do siebie przyciągnie.
- Robisz to specjalnie - słyszę nagle.
Kręcę głową.
- Nieprawda.
- A gdzie teraz szłaś? - pyta zaczepne - Alex spójrz na mnie!
Niechętnie, ale robię to, co każe. Jest zdenerwowany, ale nie tak bardzo jak wcześniej. Wiem, że tak naprawdę on też nie chce tej kłótni.
- Harry jest naszym przyjacielem. Jak możesz być o niego zazdrosny? - pytam.
- Po prostu widzę co się dzieje.
- Louis nic się nie dzieje! Uroiłeś coś sobie i próbujesz mnie o to oskarżać!
Chłopak chce coś powiedzieć, ale potem rezygnuje. Nastaje długa cisza, która w tym momencie jest jak kat. W końcu ja ją przerywam.
- Jestem twoją dziewczyną, powinieneś mi ufać - szepczę.
Louis łapie mnie za dłoń.
- I ufam.
Na jego twarzy niema już nawet śladu po złości. Zupełnie jakby wcześniejszych wydarzeń w ogóle nie było. Chłopak przyciąga mnie do siebie obejmując w pasie. Pozwalam mu na to, ja też jestem spragniona jego dotyku, zapachu.
- Przepraszam, masz rację. Przesadzam - przyznaje.
- Ja też przepraszam. To co wczoraj powiedziałam było...
Właśnie, jakie? Podłe? Z pewnością. Szczere? Oczywiście, byłam wściekła, a on wie jak było. Czy żałuję, że mu to wszystko powiedziałam? Sama nie wiem. Wcześniej, kiedy się do siebie nie odzywaliśmy, wydawało mi się, ze tak. Ale teraz nie mam pojęcia.
- Nie mówmy już o tym - proponuje, na co ja od razu przystaję.
To oczywiste, że nie chcę się z nim kłócić. To mój chłopak, kocham go. I wiem, że on czuje do mnie to samo. Widzę uśmiech na jego twarzy, zupełnie jakby słyszał moje myśli. Również się uśmiecham i wtedy Lou łączy nasze usta. Jest to wytęskniony, spragniony siebie nawzajem pocałunek. Louis opiera mnie o ścianę, a ja oplatam go nogami i wsuwam palce w jego ciemne włosy. Nasze usta dalej toczą zażartą walkę. Czuję jak ręce Louisa suną po moim tyłku. Wkłada rękę do kieszeni i... stawia mnie na ziemi.
Patrzę na niego zdziwiona. W korytarzu słychać nasze przyśpieszone oddechy. Po chwili wiem już co znalazł. W dłoni trzyma pierścionek.
- Powiedz mi szczerze - zaczyna patrząc mi w oczy - Chcesz tego?
Zatyka mnie. Nie mam pojęcia co mu odpowiedzieć. Czy chcę? Chcę. Ale nie jestem pewna, czy on wie co mi deklaruje. Kręcę głową.
- Louis to nie jest takie proste. Nie jesteśmy chyba na to gotowi, z resztą teraz nie jest odpowiedni moment...
- Nie o to pytałem - przerywa mi.
Pokazuje znów na pierścionek.
- Chcesz tego? - pyta.
- Oczywiście, że chcę.
Na jego twarzy pojawia się uśmiech. Wypuszcza mnie z uścisku. Po czym klęka na jedno kolano.
- Alexandro Emily Collins, wiem, że to nie jest wymarzony moment i sytuacja, ale... czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i zgodzisz się zostać moją żoną?
Zakrywam usta dłonią.
- Wariat - śmieję się.
Louis nadal patrzy na mnie wyczekująco. Uśmiech nie znika z jego twarzy. Zdaję sobie sprawę, że naprawdę kocham tego człowieka i nawet jeśli coś będzie szło nie tak jak powinno, to razem możemy to naprawić. Wybudujemy sobie wspólną przyszłość. Małymi kroczkami, cegiełka po cegiełce. Damy radę, wiem o tym. Jestem gotowa podjąć ryzyko.
- Tak - mówię - Wyjdę za ciebie.

Przyglądam się jak Louis miarowo oddycha. Jest taki spokojny gdy śpi. Zupełnie inny niż na co dzień. Uśmiecham się lekko. Mój narzeczony nie potrafi wysiedzieć w miejscu.
Narzeczony. Chyba jeszcze do mnie nie dotarło, że naprawdę mi się oświadczył. Nie wyobrażam sobie, żebym za jakiś czas była panią Tomlinson. Mam wrażenie, że to toczy się trochę za szybko.
I może dlatego nie sprawia mi to radości. Znaczy cieszę się z zaręczyn. Ale nie tak jak myślałam,że będę się cieszyć. Nie mam ochoty skakać i obwieszczać światu, że Louis Tomlinson mi się oświadczył. Mam wrażenie, że ja po prostu to zaakceptowałam. I to mnie przeraża, tak nie powinno być.
Zdejmuję z siebie rękę Louisa i zsuwam się po cichu z łóżka. Zbieram swoje ubrania z podłogi i zakładam na nagie ciało. Potem opuszczam jego sypialnie, starając się nie robić przy tym żadnego hałasu. Nie chcę, aby się obudził.
Na korytarzu jak zwykle napotykam kilku ochroniarzy. Staram się ich ignorować i iść pewnym krokiem przed siebie. W domu panuje cisza - nic dziwnego, jest dosyć późno. Każdy raczej przebywa w swoim pokoju. Chłopaki opowiadali mi, że kiedyś gdy Colin wyjeżdżał ta willa stawała się jedną wielką imprezownią. Melanże trwały średnio tydzień, czasami dłużej. Boję się nawet wyobrazić w jakim stanie musiał być później dom.
Schodzę na dół, chcąc napić się wody. Albo nawet coś zjeść. Mam gdzieś późną porę, umieram z głodu. Nic nie zjadłam na kolacji.
Wchodzę do kuchni, ale nie jestem w niej sama. Widzę ciemną czuprynę buszującą w lodówce. Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy.
- Powinny być jeszcze naleśniki - mówię, podchodząc bliżej Harry'ego - Meg jak zawsze zrobiła trochę na zapas.
Teraz Harry powinien się szeroko uśmiechnąć i rzucić jakiś słaby żart o naleśnikach. Nie robi tego. Marszczę brwi, zdziwiona nagłą ciszą. Obraził się? Nie chce ze mną rozmawiać? Nic nie rozumiem. Staję obok niego, jednak ten nadal uparcie mnie ignoruje. Nie wytrzymuję i chwytam jego twarz w dłonie. Chcę aby na mnie spojrzał. Szybko tego żałuję.
Cały obszar pod jego lewym okiem jest szaro-fioletowy, co podkreśla jeszcze słabe światło lodówki. Wygląda to okropnie. Krzywię się, ale nie zabieram ręki. Jeżdżę delikatnie palcami po całym siniaku.
- Louis ci to zrobił?
Nie musi odpowiadać, znam odpowiedź. Czuję jak przepełnia mnie złość. Rozumiem jest zazdrosny, ale to nie jest powód aby się bić. Patrzę z współczuciem na twarz Harry'ego. Kolejny punkt na liście wyrzutów sumienia.
- Nie patrz tak na mnie - chrypi, a mnie przechodzą przyjemne ciarki - Nie jestem małym chłopcem, nie lituj się nade mną.
Bierze moją dłoń w swoją i zdejmuje z twarzy. Widzę jak cały sztywnieje, gdy dostrzega pierścionek na moim palcu. Nie jest głupi, wie co to. Nic nie mówi, ale podnosi na mnie wzrok. Wygląda jakby dostał właśnie w twarz i to sprawia mi ból.
- Gratulacje - szepcze, puszczając moją rękę.
- To... świeża sprawa.
Kiwa głową.
- Domyślam się. - Jego głos jest obojętny, mina tak samo. To mnie boli jeszcze bardziej, chociaż nie rozumiem dlaczego.
- O co ci chodzi?
Chłopak patrzy na mnie pustym wzrokiem.
- O nic.
Czego ja się spodziewałam? Że będzie skakał z radości? Przecież pamiętam co mi mówił zanim mnie pocałował. A właściwie ja pocałowałam jego. To wszystko jest strasznie zagmatwane.
- Chodź - słyszę nagle.
Robię zdziwioną minę.
- Gdzie?
- Do gabinetu Colina. Holly mówiła, że może jutro wrócić, a wtedy na pewno nie uda nam się tam dostać.
Boli mnie, że nagle zrobił się tak zimny, ale wiem, że nic na to nie poradzę. Znam dobrze Harry'ego i już się nauczyłam, że ta maska obojętności to jego tarcza do radzenia sobie z problemami.
- Więc chodźmy - mówię.
Wychodzimy na korytarz w ciszy. Jest pusty, co mnie dziwi. Gdzie podziali się ochroniarze? Patrzę pytająco na Harry'ego, ale ten jedynie wzrusza ramionami. W zasadzie do samego gabinetu nikogo nie spotykamy. Nie podoba mi się to. Wszystko rozgrywa się zbyt spokojnie i cicho. Zaczynam się nawet zastanawiać, czy to nie podstęp. Niemożliwe aby wszyscy ochroniarze naraz zniknęli.
- Coś musi się dziać - mówi Harry - Musimy się śpieszyć, nie wiem za ile wrócą.
Wyobrażam sobie jak kilku ochroniarzy przyłapuje nas w gabinecie. Grzebiących w jakiś papierach. Nie mam pojęcia co by później z nami zrobili i nie chcę się dowiedzieć, dlatego przyspieszam kroku.
Kątem oka przyglądam się Harry'emu. Mimo jego siniaka muszę przyznać, że w półmroku panującym na korytarzu wyglądał pięknie. Miałam wrażenie, że jego zielone tęczówki świecą w ciemności rzucają poświatę na twarz. Na ramiona opadały mu ciemne włosy. Czy to źle, że mam ochotę zatopić w nich palce?
Kręcę głową. Muszę się uspokoić. Wariuję.
Dochodzimy na miejsce, gdzie również zastajemy pustkę. Wiem, że tak ma być, lecz wciąż nie mogę zwalczyć niepokoju. Czuję, że stanie się coś złego.
Ciągnę za klamkę, ale czuję opór. Otwieram szerzej oczy i próbuję jeszcze raz.
Zamknięte.
Pięknie. Nie mamy przecież klucza. Odwracam się do Harry'ego.
- Co teraz?
- Patrz.
Podchodzi do wielkiego kwiatka stojącego w rogu. Wkłada rękę za doniczkę i już po chwili macha mi przed twarzą małym kluczykiem. Gapię się na niego będąc pod wrażeniem.
- Colin chowa klucze w donicy?
Dostrzegam słaby uśmiech na twarzy chłopaka.
- Nie - mówi, otwierając drzwi. - To kluczyk Meg. Używa go, gdy chce posprzątać gabinet.
Kiwam głową. Faktycznie taka skrytka bardziej pasuje mi do Meg.
Wchodzimy do środka. Byłam tu już kilka razy, więc wiem jak wszystko wygląda. Od razu podchodzę do biurka i przeglądam szuflady. Wyjmuję różne teczki i zaczynam czytać, szukając tego jednego nazwiska. Harry w tym czasie przetrząsa regał.
Po jakiś piętnastu minutach wciąż nic nie mamy, a mi już mieszają się literki. Mimo to nie przerywam. Muszę poznać prawdę.
- Sprawdź jeszcze na dole - proponuję brunetowi.
Chłopak posłusznie robi to, co powiedziałam. Nie mija minuta, gdy słyszę.
- Mam! To jest ta teczka i te papiery.
Idzie do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Tyle, że ja nie potrafię go odwzajemnić.
Też coś znalazłam. O wiele gorszego niż się spodziewałam. Czytam wszystko jeszcze raz mając nadzieję, że po prostu się pomyliłam. Że tam nie ma nazwiska mojego narzeczonego.
- Alex co się stało? - W głosie Harry'ego słyszę niepokój.
Podnoszę na niego wzrok i momentalnie moje oczy napełniają się łzami. Unoszę wyżej trzymaną przeze mnie umowę.
- Louis dostaje za nasz związek pieniądze. Moja matka mu płaci - mówię drżącym głosem.
Widzę zdziwienie na twarzy chłopaka. Po chwili podchodzi do mnie i bez słowa zamyka w swoich ramionach. Wtulam się w jego ciało popadając w coraz większą histerie. Coś w co wierzyłam po prostu się rozpadło. W jednej sekundzie. Zaufanie jakie budowałam przez długi czas do Louisa zniknęło. Ale najbardziej boli mnie to, że ja go naprawdę kocham. Jak on mógł mnie okłamywać tyle czasu? Jestem tutaj pół roku i nic nie wzbudziło moich podejrzeń. Jego pocałunki, słowa... wszystko wydawało się naprawdę szczere, a okazało się tylko kolejnym kłamstwem. Do cholery jasnej przecież my uprawialiśmy seks! Jak on mógł udawać? JAK?
W tym momencie dobrze, że Harry mnie trzyma, bo na pewno bym upadła. Nie mam kompletnie siły, zupełnie jakby ten kawałek papieru pozbawił mnie całkowicie chęci do życia. Mam ochotę zasnąć i więcej się nie budzić. Zniknąć. Tak po prostu. Zero bólu, złamanych serc i skończonych debili.
Jak ja mogłam być taką idiotką? Nie raz zawiodłam się na Louisie, dlaczego zawsze dawałam mu kolejną szansę? Bezgranicznie mu ufałam i uparcie wierzyłam, że się zmieni. Że to tylko kwestia czasu. Sama się się oszukiwałam i na pewno nie zamierzam tego ponawiać. To jest koniec.
Koniec z Tomlinsonem. Nie chcę go więcej widzieć. Nie chcę z nim rozmawiać. A już na pewno słuchać jego tłumaczeń. On chciał ślubu. Oświadczył mi się, co było też jedynie fikcją. Zniszczyłabym sobie życie. On zniszczyłby mi życie. Mam dosyć, tego jest zbyt dużo.
Nagle na korytarzu słychać podniesione głosy i zbliżające się kroki. Zamieram w bezruchu, patrząc w drzwi. Zaraz się otworzą i będziemy mieli przesrane. Oboje. Czuję jednak, że teraz jest mi wszystko obojętne. Co mogą mi zrobić? Wyrzucić z domu? Nawet chciałabym odejść. Niech mnie przyłapują. Bylebym już nie musiała widzieć Tomlinsona.
Niespodziewanie Harry łapie mnie w pasie i ciągnie gdzieś ze sobą. Nie wiem nawet kiedy znajdujemy się w szafie, nie mam jednak czasu o tym myśleć, bo w tym samym momencie drzwi gabinetu otwierają się na oścież. Przez szczelinę widzę Colina, jak zawsze w drogim garniturze. Później wchodzi kilku ochroniarzy, a na końcu... Louis.
Serce gwałtownie mi przyśpiesza, a moja dłoń odnajduje rękę Harry'ego. Splatam nasze palce.
- Wreszcie wróciłeś - mówi Tomlinson.
Ma na sobie dresy i białą koszulkę. Włosy ułożone w nieładzie. Dopiero co wstał z łóżka i wygląda zniewalająco. Czuję, że coś mnie ściska od środka. Przybieram bardziej plecami do klatki piersiowej Harry'ego, a na moich policzkach pojawiają się świeże łzy. Chłopak obejmuje mnie mocno w pasie.
- Sam prosiłeś, abym przyjechał parę dni po tobie.
Colin zajmuje swoje miejsce przy biurku, przez co mam na niego idealny widok. Louis podchodzi do niego i opiera ręce o blat.
- Co powiedziała Elizabeth?
Zamieram. Wytężam słuch najbardziej jak potrafię.
- To twoja decyzja. W Norwegii byłeś na tyle przekonujący, że pozwala ci zrobić, co uważasz za słuszne.
Louis kiwa głową.
Wzbiera się we mnie złość. On był w Norwegii z Colinem. Odwiedził moją matkę, a mi wcisnął bajeczkę o szukaniu idealnego pierścionka. Mam ochotę wyskoczyć z tej pieprzonej szafy i powiedzieć mu, co o nim myślę. Wygarnąć wszystko, co leży mi na sercu, a potem wyjechać. Daleko, nie oglądając się za siebie. Zapomnieć o Tomlinsonie, mojej matce i wszystkim, co się z nimi wiąże. Zacząć od początku, z nowymi ludźmi, którzy nie sprawią mi tyle bólu. Ściskam mocniej rękę Harry'ego. Takimi jak on.
Louis chyba chce już opuścić gabinet.
- Alexandra - głos Colina brzmi poważnie. - Nie może się o niczym dowiedzieć.
Louis patrzy na niego z kamiennym wyrazem twarzy.
- I się nie dowie.
To się chuju zdziwisz - myślę. Niech tylko Harry mnie puści.
- W porządku - mówi Colin, wzdychając - Jest już późno, trzeba udać się do swoich pokoi.
Wstaje od biurka i rozglądając się po pomieszczeniu, wychodzi. Reszta robi to samo, zostawiając nas samych w gabinecie. Czekamy chwile, upewniając się, że odeszli. Potem opuszczamy swoją kryjówkę. Harry nie puszcza mnie ani na moment, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Nie wiem, czy dałabym sobie radę gdyby nie on. Dodawał mi sił.
Podnoszę na niego wzrok. W jego zielonych oczach widać troskę i ciepło. Wiem, że mogę na niego liczyć. Harry nigdy mnie nie zawiódł i tego nie zrobi. On był ze mną od początku.
I chcę, aby i teraz mnie nie opuszczał.
- Zostaniesz ze mną? - pytam tak cicho, że niemal szepczę - Nie chcę być sama.
Chłopak ściera nowe łzy płynące po mojej skórze.
- Oczywiście.





***
Zapraszam do obserwowania mojego opowiadania. Wtedy będziecie miały powiadomienie o nowym rozdziale :)
Pozdrawiam!