piątek, 23 grudnia 2016

Rozdział 11

Louis 
Mam ochotę przypierdolić w ścianę.
Jestem tak zdenerwowany i przerażony, że z chęcią rozpieprzyłbym sobie rękę, aby tylko poczuć się lepiej. Śmieję się w duchu. Co za paradoks, ból sprawiłby u mnie lepsze samopoczucie. Ale w tej sytuacji nie mam już innych pomysłów. Reszta nie zależy ode mnie. Jestem, kurwa, bezsilny i niepotrzebny. Nie mam wpływu na to, co dzieje się teraz z Alex i doprowadza mnie to do szału.
Z Alex i dzieckiem.
Moim dzieckiem.
Początkowo, gdy siedziałem na tym pieprzonym szpitalnym korytarzu nie wierzyłem, że będę ojcem. Po kilku godzinach namysłu zaczyna to do mnie docierać. Byłem też rozczarowany postawą Alex. Powinna mi od razu powiedzieć, że jest w ciąży. Ciekawe ile o tym wiedziała. I czy gdyby nie bała się o życie naszego dziecka  w ogóle by mi o nim powiedziała. A może wiedziała o nim już przed zerwaniem i chciała oznajmić to w uroczysty sposób, ale nie zdążyła. Na samą myśl ściska mi się serce.
Nie mogę mieć do niej pretensji. Jest zagubiona, tyle rzeczy dzieje się na raz. A teraz jeszcze śmierć Zayna. Znam Alex na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że się za nią obwinia. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić w jakim stanie jest dziewczyna.
- Louis?
Podnoszę niechętnie głowę i spoglądam na Vicky. Widzę cienie pod jej oczami. Dziewczyna jest tu od samego początku, tak jak ja. Widać po niej już ogromne zmęczenie.
- Wyglądasz okropnie, proszę wróć do domu. Jak coś będzie wiadomo zadzwonię po ciebie.
Od razu kręcę głową. Nie ma możliwości, abym się stąd ruszył dopóki Alex się nie przebudzi. Muszę się upewnić, że wszystko z nią i dzieckiem jest w porządku.
- Zostaję - mówię twardo.
Vicky widząc, że nic nie zdziała, albo zwyczajnie nie mając sił na dalszą kłótnie, odwraca się na pięcie i wraca na swoje miejsce pod drzwiami sali. Przyglądam się jak siada na krześle, chowając twarz w dłoniach. Jest tak bardzo niepodobna do Alex. Co prawda mają takie same ciemnobrązowe włosy i błękitne oczy, ale gesty, ruchy albo nawet pojedyncze reakcje są zupełnie różne. Nie mówiąc już o charakterze i temperamencie. Victoria jest bardzo spokojna, opanowana, uprzejma i trochę wycofana. Za to Alex wszędzie jest pełno, nigdy nie wiesz, czego się po niej spodziewać. Równocześnie nieokrzesana, niezależna i lojalna. A za osoby, które kocha oddałaby życie.
I za to ją kocham.
Opieram głowę o zimną ścianę. Nienawidzę szpitali. Kojarzą mi się z samym cierpieniem i bezradnością. Pamiętam, gdy ostatni raz w nim byłem. Wtedy przywiozłem tutaj Alex, po tym jak jakiś facet pobił ją na ulicy. Nigdy tego nie zapomnę. Spędziłem wtedy prawie cały tydzień w szpitalu z niewielkimi przerwami. Nie potrafiłem zostawić jej samej, ale równocześnie nie umiałem się zmusić, aby wejść do jej sali. Byłem tam raz. I powiedziałem, żeby nawet nie marzyła, że kiedykolwiek znów coś nas będzie łączyć. Pamiętam swoją złość, pomieszaną z ulgą, gdy się przebudziła. Byłem wtedy przekonany, że mnie zdradziła, kompletnie zaślepiony egoizmem i chorą dumą. Może gdybym wysłuchał jej wyjaśnień na samym początku, to wszystko potoczyłoby się zupełnie innym torem. Nie byłoby żadnych ataków, ofiar, cierpienia, a my już dawno bylibyśmy małżeństwem.
Przymykam zmęczone powieki. Nie ma co gdybać. Prawda jest taka, że teraz to ja ją zdradziłem i w pełni zasługuję na nienawiść z jej strony. Przez cały czas ją okłamywałem, zniszczyłem nasz związek. Czuję ukłucie bólu w okolicy piersi. Jestem odpowiedzialny za wszystko, co się między nami popsuło.
Chciałbym jej to jakoś wynagrodzić. Pokazać, że zrozumiałem swoje błędy, lecz nie mam pojęcia jak to zrobić, nie pogarszając sytuacji jeszcze bardziej. Nie chcę już nigdy więcej ranić Alex, szczególnie teraz, gdy jest w ciąży. Ona i dziecko zasługują na wszystko co najlepsze. Koniec z łzami i cierpieniem.

Harry
Schodzę schodami, a echo moich kroków niesie się po całym domu. Zupełnie jakby nie było tu żywej duszy. A tak naprawdę jest tu jeszcze więcej ochroniarzy niż kiedykolwiek. Od śmierci Zayna minęły dwa dni, ale cały czas panuje to samo zamieszanie. Colin gorączkowo szuka wyjaśnienia, nie rozumie jak to możliwe, że w naszym domu - który był naszym azylem - doszło do morderstwa. Mnie raczej zastanawia, dlaczego ofiarą został własnie Malik, skoro na celowniku od razu była Alex i Louis. Chcą odwrócić naszą uwagę? To wydaje się najbardziej prawdopodobne...
Nagle moje przemyślenia przerywają dźwięki, biegnące z końca korytarza. Marszczę brwi. Myślałem, że jestem tutaj sam.
Idę więc w kierunku, z którego dochodzi hałas. Z każdym krokiem słyszę go coraz wyraźniej, aż w końcu rozpoznaję znajome głosy. Zbliżam się do kuchni i przez lekko uchylone drzwi dostrzegam Holly i Nialla.
Dziewczyna płacze.
- Nie możemy im teraz powiedzieć... - szlocha.
Widzę jak Niall obejmuje ją w pasie.
- Musimy być z nimi szczerzy.
- Ale jeszcze nie teraz. Dopiero co umarł Zayn, Alex jest w szpitalu, a ja mam im powiedzieć, żeby szykowali się na ślub? Nie ma mowy.
Na wzmiankę o ślubie niemal przewracam się na dzielące nas drzwi. Ślub? Nawet nie wiedziałem, że Niall spotyka się z Holly. Znaczy podejrzewałem coś. A raczej to Alex podejrzewała i opowiadała mi jaką piękną się parą. Tyle, że ja na to wszystko patrzyłem przez palce. Wiem jakie są dziewczyny i jaką mają tendencję do wyolbrzymiania rzeczywistości. Już widzę spojrzenie wyższości u Collins, gdy się o tym dowie.
Jeżeli w końcu zdobędę się na odwagę, żeby pójść do tego pieprzonego szpitala.
- Musimy przełożyć uroczystość - słyszę głos Holly - Nie chcę przeżywać tego dnia w smutku. Mamy mnóstwo czasu, możemy poczekać.
- W porządku - głos Horana jest łagodny - Ale gdy tylko to wszystko się skończy, nie będzie już żadnych wymówek. Od razu prowadzę cię do kościoła.
Holly śmieje się cicho.
- Mam taką nadzieję.

Louis
- Panie Tomlinson?
Czuję jak ktoś szturcha mnie w ramię. Otwieram w końcu oczy, wciąż zaspany. To pielęgniarka. Uśmiecha się życzliwie.
- Pana narzeczona się wybudziła. Chciała pana widzieć.
Marszczę brwi. Narzeczona? Dopiero po chwili dociera do mnie, że chodzi o Alex. Powiedziała pielęgniarce, że jesteśmy narzeczeństwem? Może jestem szczeniacki, ale to sprawia, że buduje się we mnie nadzieja.
- A co z dzieckiem?
- Jest już dużo lepiej. Wszystko powinno wkrótce wrócić do normy. A teraz niech pan do niej szybko idzie.
Kiwam głową i zrywam się szybko z krzesła. Dopiero teraz czuję ból w plecach i karku. Szpitalne krzesła są strasznie niewygodne. Koło drzwi do sali widzę śpiącą Victorię. Zdejmuję z siebie kurtkę i okrywam dziewczynę. Wiem, co czuje i jak się martwi. Współczuję jej. Zachowywałbym się tak samo, gdyby coś takiego przydarzyło się którejś z moich sióstr.
Wchodzę do sali Alex i niemal od razu napotykam błękit jej oczu. Jest potwornie blada i jakby chudsza, co wydaje się dziwne, bo leży tu zaledwie dwa dni. Na jej twarzy widać cienie od zmęczenia, ale i bólu. Wygląda naprawdę mizernie.
- Jak się czujesz? - pytam, zajmując miejsce obok jej łóżka.
- Jest lepiej, mam jeszcze podwyższoną temperaturę, ale to nic poważnego - zapewnia z uśmiechem. Mam wrażenie, że nawet uśmiech wymaga od niej ogromnych nakładów sił.
- Rozmawiałem przed chwilą z pielęgniarką o stanie dziecka...
- Właściwie po to cię zawołałam. Chce ci coś pokazać.
Wolno, ale z determinacją sięga do szafki obok łóżka i coś z niej wyciąga. Wręcza mi jakąś podłużną kartkę. Szybko domyślam się co to jest, więc biorę od niej USG. Po chwili patrzę już na nasze małe dziecko. Naprawdę malutkie. Moja kruszyna. Nie potrafię powstrzymać uśmiechu.
- Wiadomo jakiej będzie płci? - pytam.
Alex kręci głową.
- Jest jeszcze za wcześnie.
- Czuję, że to będzie dziewczynka - mówię radośnie.
Dziewczyna uśmiecha się w lekko zadziorny sposób.
- A ja, że chłopiec.
- Myślisz? Tobie łatwiej to wyczuć, jesteście jak na razie... jednością.
Teraz już wybucha śmiechem. Co ja wygaduję?
- To może mały zakładzik? - proponuję.
- Mamy się zakładać o nasze dziecko? - pyta, a ja wyczuwam łagodną naganę w jej tonie.
- O jego płeć. Zwycięzca wybiera imię.
Dziewczyna zastanawia się dłuższą chwilę. Potem kiwa głową.
- Zgoda.
Znów wracam do zdjęcia USG. Naprawdę czuję, że to będzie córka. Niemal widzę jej malutkie rączki i ciemne włoski. I to jak będę się martwił i denerwował, gdy zacznie interesować się chłopcami. Widzę jej niebieskie oczy po Alex. Nie potrafię powstrzymać uśmiechu.
- Nawet nie wiesz jak mi ulżyło - słyszę.
Patrzę zaskoczony na Alex. Wygląda na lekko zmieszaną.
- Nie wiedziałam... jak zareagujesz na wieść o dziecku. Bałam się, że...
- Że co?
- Że się wkurzysz. Wiem to głupie, ale to było silniejsze ode mnie. Oboje wiemy jak ważny jest ojciec i jak ciężko jest bez niego. Nie chcę, żeby i nasze dziecko się o tym przekonało.
Odkładam zdjęcie z powrotem na szafkę. Patrzę dziewczynie prosto w oczy.
- Nie zostawię was Aly. Tworzymy rodzinę.
W tym momencie próbuję splątać nasze palce, ale niemal natychmiast Alex zabiera rękę.
- Chodzi mi wyłącznie o dobro dziecka - chłód w jej głosie mrozi do szpiku kości.
Zrozumiałem przekaz. Nadal czuje się zraniona, a rozmawia ze mną jedynie ze względu na ciążę. Muszę przyznać, że to i tak wspaniałomyślne z jej strony.
Zażenowany opadam na oparcie krzesła. Niemal widzę jak rośnie między nami mur, który bardzo trudno będzie obejść.
- A co z nami? - pytam i równocześnie zdaję sobie sprawę, jak żałośnie to zabrzmiało.
Alex kręci głową.
- Proszę cię przestań. Nie ma już żadnych nas.
Boli. Cholernie boli.
A jeszcze gorsza jest świadomość, że nie mogę mieć do niej o to pretensji.
- Rozumiem - mówię i wstaję, chcąc jak najszybciej opuścić salę - Ale nie skreślaj mnie tak szybko.
Widzę, że ona też cierpi. I to sprawia, że jest mi jeszcze gorzej.
- Louis to nie tak... nie skreślam cię. Po prostu myślę, że będzie lepiej jeżeli będziemy się przyjaźnić - mówi, a mi aż ręce opadają.
Patrzę na nią jak na głupią.
- Przyjaźnić? Do diabła, kocham cię nad życie, mieliśmy się pobrać, będziemy mieli dziecko, a ty chcesz, żebym o tym wszystkim zapomniał i tylko się z tobą kolegował?
- A jak inaczej ty sobie to wyobrażasz? - widzę, że zaczynają puszczać jej nerwy.
- Dobrze wiesz, czego chcę - przypominam.
- Ale ja nie chcę - mówi cicho - Louis, nie będziemy już razem. Już i tak za długo to ciągnęliśmy.
Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu to mówi.
- Żałujesz?
Mruga zdziwiona.
- Czego?
- Wszystkiego. Tego, że próbowaliśmy albo, że jesteś w ciąży?
- Nigdy nie będę żałowała ani jednego ani drugiego. Po prostu nie chcę już żyć w kłamstwie Louis. Po tym jak dowiedziałam się, że moja matka od początku ci płaciła... Nie jestem w stanie ci tego wybaczyć. Dla mnie to najgorsza zdrada jakiej mogłeś się dopuścić.
Patrzę na nią oniemiały. Wydaje się taka pewna w tym wszystkim. Dlaczego ona zaakceptowała już nasze rozstanie, mimo że ja nadal jestem w rozsypce?
Nie mogę dać za wygraną.
- Przeżyliśmy wiele dobrego. Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny nawet Sty...
I nagle mnie olśniewa. To przecież bardzo proste. Byłem idiotą, że wcześniej o tym nie pomyślałem.
- Chodzi o niego, prawda? - pytam ściszonym głosem.
Mina Alex mówi sama za siebie. Czuję jak rośnie we mnie złość i zazdrość. Mój najlepszy przyjaciel odebrał mi narzeczoną.
- Jak długo to trwa?
Teraz już wygląda na zbitą z tropu.
- Co trwa?
- Jak długo mnie z nim zdradzasz?
Jej oczy szerzej się otwierają.
- Zwariowałeś? Nigdy nie zniżyłam się do twojego poziomu!
Jej słowa sprawiają, że aż cały się gotuje. Wiem, że powiedziała to specjalnie, żeby zadać mi ból. I chociaż nie chce się z nią kłócić to słowa same lecą z moich ust.
- A może to dziecko nie jest moje - mówię.
Widzę, że Alex słowa grzęzną w gardle. Sam nie wierzę, że to powiedziałem. Obiecałem sobie, że więcej jej nie zranię, ale emocje wzięły górę. Przecież wiem, że nie zdradzała mnie z Stylesem. Znam ją. Chociaż kto wie, jak bardzo ten dupek nią zmanipulował.
- Wyjdź stąd - syczy.
- Dlaczego go tu nie ma, co? Tak bardzo mu na tobie zależy, a nawet nie raczył tu przyjechać.
- Przestań!
- Może jednak mu nie zależy. Alex ja znam go lepiej niż ty. Pobawi się tobą jak zabawką, a następnie zostawi.
- Wynoś się stąd Louis! - krzyczy - Nie wierzę w żadne twoje słowo!
Zaciskam ręce na oparciu w nogach jej łóżka. Mam ochotę w coś przywalić, ale staram się nad sobą panować.
- Nie wierzę, że niszczysz wszystko co nas łączy dla tego skurwysyna! - krzyczę.
Jednak nie za bardzo wychodzi mi panowanie nad sobą.
- To ty wszystko zniszczyłeś! Swoimi ciągłymi kłamstwami i tajemnicami. Jak mogę być z kimś, komu nie mogę zaufać?
Już chcę jej odpowiedzieć, gdy nagle drzwi sali otwierają się gwałtownie. Staje w nich Victoria.
- Uspokójcie się, słychać was na całym oddziale - gani nas - Louis, chyba lepiej będzie jak już pójdziesz.
Nie zamierzam nigdzie iść. Muszę wszystko wyjaśnić z Alex.
- Vicky ma rację - mówi Alex, a ja piorunuję ją wzrokiem - Idź już.
Chcę protestować, ale widząc uparte spojrzenie brunetki, ostatecznie kiwam głową. Opuszczam salę, głośno trzaskając drzwiami.
Jestem zdenerwowany, ale i zdeterminowany. Alex może sobie mówić co chce, nie odpuszczę.
Ta dziewczyna jeszcze będzie moja.

Harry
Zamykam oczy. Rzeczywistość wokół znika, w moich myślach jest tylko ona. Olśniewająca jak zawsze. Skanująca mnie tymi niespokojnymi niebieskimi oczami.
Potem spoglądam na wyświetlacz telefonu.

Odbiorca: Harry
Nadawca: Vicky 
Ona cię potrzebuje, przyjedź jak najszybciej do szpitala.  

Wiem, że mnie potrzebuje. Ale nie mogę zdobyć się na to, żeby tam pojechać. Alex i Louis będą mieli dziecko. Jestem przekonany, że to tylko kwestia czasu aby znów się nie zeszli, chociażby dla dobra maluszka. Nie wiem czy będę potrafił na to patrzeć. Szczególnie, że pamiętam jak dziewczyna cierpiała. Przychodziła do mnie się wyżalić i wypłakać. Mi to pasowało, bo miałem ją blisko siebie i w dodatku mogłem pomóc. Jestem pewien, że teraz będzie inaczej. I to mnie przeraża. Nie wyobrażam sobie przyszłości bez niej. Nie wyobrażam sobie też aby tworzyła z Louisem kochająca się rodzinę. Nie po tym, co się wydarzyło.
Ale wiem, że to jest jej decyzja. I będę musiał ją zaakceptować. W końcu się przyjaźnimy.
Spoglądam znów na wyświetlacz. Pamiętam moment, gdy pierwszy raz zobaczyłem Alex. Była kelnerką w jakimś tanim barze dla pijaków. Wtedy kupiła jedzenie dwóm dzieciakom, mimo, że sama nie miała grosza przy duszy. Zrobiło to na mnie wrażenie. Widziałem w niej kogoś bardzo wartościowego. Z czasem tylko się w tym utwierdzałem. Aż w końcu mój zachwyt zamienił się w uzależnienie.
Tak, uzależniłem się od Alexandry Collins. Jest moim własnym narkotykiem. I wcale nie chcę wychodzić z tego nałogu. Jest mi w nim dobrze.
Zrywam się z łóżka. Muszę odwiedzić ją w szpitalu i zobaczyć czy jest już lepiej. Muszę się z nią widzieć nawet jeżeli zamierza wyjść za tego głupka.
Nie zostawię jej. W końcu uzależniony człowiek nie może żyć bez swojego narkotyku.

Alex
Gdy w końcu się budzę, widzę go. Siedzi obok mnie. A jego ciepłe palce są splątane z moimi. Wpatruje się we mnie, lecz myślami jest gdzieś bardzo daleko. Chyba nawet nie zauważył, że już nie śpię.
- Czekałam na ciebie - szepczę zachrypniętym głosem.
Harry wraca na ziemie i uśmiecha się łagodnie.
- Wiem skarbie - Jego głos też jest zachrypnięty, ale w o wiele seksowniejszy sposób. - Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej. Nie chciałem po prostu przeszkadzać tobie i Louisowi.
Na dźwięk tego imienia krzywię się mimowolnie. Harry od razu to wychwytuje i zaciska mocniej moją rękę.
- Jesteś na mnie zły?
Chłopak marszczy brwi.
- Dlaczego miałbym być?
Spuszczam speszona wzrok. Może to głupie, ale muszę wiedzieć.
- Przez ciążę.
To serio głupio brzmi.
- Alex żartujesz sobie? Cieszę się, że będziecie mieli dziecko. To wspaniałe.
On nawet teraz gra dobrego przyjaciela. I w zasadzie uwierzyłabym w ten jego szeroki, filmowy uśmiech gdyby nie oczy, które zdradzają wszystko.
- Powiedziałam mu, że to nic nie zmienia.
Teraz nic nie mogę już rozszyfrować z jego twarzy. Wpatruje się we mnie dłuższą chwilę i kreśli kółka na mojej dłoni.
W końcu się odzywa.
- To są wasze sprawy.
Znów jest tym pieprzonym przyjacielem.
Kręcę głową.
- Harry... - zaczynam niepewnie - Ja też chcę czegoś więcej. Może nie od razu, bo jest dużo za wcześnie. Ale jeżeli będzie to szło powoli i jeśli będziesz oczywiście chciał... - zaczynam się plątać we własnych słowach.
Harry patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Widzę, że nie rozumie o co mi chodzi. Uśmiecham się do niego.
- Mówiłeś, że całowanie pijanej dziewczyny się nie liczy - przypominam - A dziewczyny z gorączką?
Dopiero teraz chłopak załapuje o co mi chodzi. Początkowo jest zaskoczony, ale po chwili na jego twarzy pojawia się ten piękny uśmiech.
- Muszę spróbować.
Nachyla się nade mną, wciąż nie puszczając mojej dłoni. Drugą rękę kładzie na moim policzku. Uwielbiam jego dotyk, jest taki delikatny. A jeszcze wspanialsze są te zielone oczy. Wpatrujące się we mnie w taki sposób, że... Nie wytrzymuję i to ja łączę nasze usta. To bardzo czuły, ale i pełen pożądania pocałunek. Oboje jesteśmy siebie spragnieni. Zdecydowanie za długo nie wiedziałam, czego chcę. Błądziłam w wyobrażeniach o perfekcyjnym Louisie. Mówiłam sobie, że to jedyny mężczyzna w moim życiu. Ale to nieprawda. Kocham go, ale tak, jak kocha się piękne wspomnienia. Louis jest moją przeszłością. Za to Harry.
Harry Styles to moja teraźniejszość.
Czas pokaże czy będzie również przyszłością.


***
Dawno nie było rozdziału przez co zmieniłam trochę koncepcję na fabułę. Jak widać Louis trochę sfiksował, a Harry został narkomanem. A tak poważnie, to trochę się pozmieniało. Mam nadzieję, że wszystko przypadnie wam do gustu :)
Pozdrawiam! xoxo





wtorek, 1 listopada 2016

Rozdział 10

Opuszczam gabinet Colina głośno trzaskając drzwiami i wracam do kuchni zła niczym osa. Mimo moich wielu próśb Ralphy uparł się, że jedyną osobą, która odpowie na moje pytania jest moja matka. Wolałabym przejść trzy razy z rzędu leczenie kanałowe niż z nią rozmawiać. Muszę jednak poznać prawdę, więc jestem na nią skazana.
Wzdycham. Dobrze Alex, nie denerwuj się. Nie warto.
Wchodzę do kuchni i natychmiast zatrzymuję się zaskoczona tym, co tam zastaję. Na wyspie kuchennej leży Niall, cały wymazany jakąś białą mazią. Obok niego stoi roześmiany Zayn z wielką paczką pianek w rękach. Wszystkiemu przygląda się rozbawiony Harry.
- Co wy robicie? - pytam podchodząc bliżej.
Niall podnosi głowę i chce mi chyba wszystko wytłumaczyć. Ma jednak tak czymś wypchane policzki, że nie rozumiem ani słowa. Marszczę brwi, ale mimo to na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
- Kobieto, tutaj rozgrywają się sprawy życia i śmierci - mówi niezwykle poważnie Zayn.
Patrzę na niego z politowaniem.
- Czy ty aby nie wpychasz Niallowi maksymalnej liczny pianek do buzi?
Zayn wzrusza ramionami.
- Może - przyznaje - Ale czy to coś zmienia?
Śmieję się cicho.
- Nie, oczywiście, że nie - spoglądam na blondyna - Wytłumacz mi tylko dlaczego on jest cały w bitej śmietanie?
Niall znów się podrywa, chcąc coś powiedzieć, ale wychodzi z tego tylko bełkot.
- Siedź cicho blondasku - karci go Zayn - Za każdą próbę oszustwa Niall dostaje porcję bitej śmietany.
To tłumaczy dlaczego jest w niej cały umorusany, myślę. Kiwam głową ze zrozumieniem i podchodzę do Harry'ego. Zayn w tym czasie kontynuuje swoją zabawę.
- No dzióbasku - mówi - Otwieramy buzię!
Spoglądamy na siebie z Harrym i wybuchamy śmiechem.
- Tylko dlaczego oni to robią? - pytam.
- Założyli się, że Niall włoży na raz pół paczki pianek do ust - mówi Harry - Tyle, że cały czas je zjada.
- Styles rzuć mi śmietanę! - krzyczy Zayn - Ten frajer znów je połknął!
Harry odwraca się i sięga po puszkę, po czym rzuca ją Mulatowi.
- Mało co w niej zostało - zauważa Harry.
Kiedy jednak widzę górę bitej śmietany na czole Nialla, stwierdzam, że zostało wystarczająco. Znów się śmieję.
- Świry - mówię cicho.
Niespodziewanie Harry podchodzi do Nialla i zabiera trochę mazi z jego twarzy. Zanim się zdążę zorientować w sytuacji, już bita śmietana kapie mi z brody.
- Osz ty! - krzyczę i rzucam się do kontrataku.
Też nabieram trochę śmietany i chcę oddać Harry'emu mu należne, ten jednak zaczyna uciekać. W rezultacie biegamy po kuchni jak małe dzieci, jedynie nasz śmiech niesie się po pomieszczeniu.
- Chodź tutaj mięczaku! - drażnię się.
O dziwo to działa.
- Mięczaku?
W oczach Harry'ego widzę niepokojący błysk. Już po chwili biegnie do mnie i chwyta w pasie kręcą wokół własnej osi.
- I co teraz powiesz?
- Puszczaj mnie! - śmieję się.
Harry jednak nawet o tym nie myśli, tylko jeszcze mocniej mnie do siebie przyciska. Czuję jego oddech na moim karku. Robi mi się gorąco, a serce przyspiesza. Harry też coś poczuł, bo zaczyna jeździć palcami po mojej dłoni. Wstrzymuję oddech a moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz. Ma taki przyjemny dotyk...
Szybko wracam na ziemię i wykorzystując chwilę nieuwagi przyjaciela odwracam się i walę go śmietaną prosto w twarz. Jest tak zaskoczony, że natychmiast mnie puszcza.
- Mięczak! - wrzeszczę i zaczynam uciekać w głąb domu.
Na te parę minut udaje mi się zapomnieć o wszystkich troskach.

Harry
Zasnęła. Widzę jak jej klatka piersiowa miarowo unosi się i opada. Czuję ulgę. Alex cały czas ma problemy z zasypianiem, nie radzi sobie. Widziałem jak dzisiaj przeżywała rozmowę z Colinem. Nie chciałam mi powiedzieć, czego się dowiedziała, ale z pewnością to nią wstrząsnęło. Mimo, że w życiu by się do tego nie przyznała.
Chciałbym jej jakoś pomóc. Sprawić, że wszystkie problemy znikną, ale nie potrafię. Jestem bezsilny, nie wiem, co kryje się w jej głowie. I to napawa mnie jeszcze większa złością. Czego bym nie zrobił dla tej dziewczyny, czuję, że to nadal nie wystarcza. Ona zasługuje na więcej. Na wszystkie dobra tego świata. Nawet za sam błękit jej oczu, który jest absolutnie doskonały. Albo za sposób w jaki przygryza dolną wargę. Lub za zapach jej długich ciemnych włosów. O nie, muszę się uspokoić.
Zrywam się gwałtownie z kanapy i po cichu wychodzę z sypialni, tak aby nie obudzić dziewczyny. Idę żywym krokiem ciemnym korytarzem. Muszę ochłonąć, bo mogę zrobić coś głupiego. Ostatnio gdy Alex zapanowała nad moim umysłem, pocałowałem ją. I chociaż nigdy nie będę tego żałował, to wolę nie dodawać jej problemów. Jest wystarczająco zagubiona. Trzeba pomóc jej odnaleźć drogę, a ja wiem, że sam nie mogę tego zrobić. Zatrzymuję się przed drzwiami z ciemnego drewna. Nikt jej nie może bardziej pomoc.
Wchodzę do pokoju i od razu uderza mnie okropny smród papierosów. Wiem, że Louis pali, kiedy ma gorszy humor, ale tutaj jest dosłownie siwo. Mimo wszystko współczuję mu.
- Mógłbyś chociaż uchylić okno - mówię trochę głośniej, bo kompletnie nie wiem, gdzie jest chłopak, a słabe światło wcale nie ułatwia mi zadania.
- To sobie uchyl - słyszę.
W końcu go dostrzegam rozwalonego na kanapie. Jednak bardziej od niego mój wzrok przyciągają walizki stojące obok.
- Wybierasz się gdzieś? - pytam.
Kiwa głową.
- Gdzie?
- Nie mam pojęcia - przyznaje bezbarwnym tonem.
Patrzę na niego zdziwiony. Wiedziałem, że jest z nim źle, lecz całą swoją uwagę skupiłem na Alex. Teraz widzę, że popełniłem błąd. On tak samo potrzebuje wsparcia.
Siadam obok niego na kanapie.
- Jesteś ostatnią osobą, po której spodziewałbym się ucieczki - mówię.
Louis się napina.
- Nie jestem tchórzem.
- To jak chcesz to nazwać?
Spogląda na mnie spode łba. Nie zniechęca mnie to, on potrzebuje rozmowy. Byłem idiotą sądząc, że Alex cierpi bardziej od niego. Czują tak samo mocny ból. Wystarczy spojrzeć na chłopaka.
- Po prostu wiem, kiedy mam się wycofać.
- Wtedy też wiedziałeś i nie było cię, gdy ona najbardziej cię potrzebowała.
- To nie jest twoja sprawa.
- Jest - mówię z naciskiem - Jesteście moimi przyjaciółmi, a widzę, że sami sobie z tym nie radzicie.
Prycha głośno.
- Gówno prawda.
- Louis kurwa, nie zaczynaj znowu...
- Nie o to mi chodzi.
- Tak? Więc o co?
Nie odpowiada mi od razu. Widzę, jak się nad czymś dłużej zastanawia. Po chwili sięga po paczkę papierosów leżących na stoliku obok. Odpala jednego i mocno się zaciąga. Dopiero wtedy patrzy na mnie poważnym wzrokiem.
- Kochasz ją - mówi, a z jego ust ulatnia się dym - I nie pierdol, że tak nie jest. Nie jestem ślepy.
Cały drętwieję. Nie wiem co mam powiedzieć. Chciałbym zaprzeczyć. Wyśmiać go. Powiedzieć, że to nieprawda i jedyne, co łączy mnie z Alex to przyjaźń.
Ale nie potrafię.
Zdałem sobie z tego sprawę niedawno. W zasadzie wtedy, gdy zobaczyłem jak Liam się do niej dobiera. Wpadłem w szał. Chciałem, żeby cierpiał, za to co próbował jej zrobić. Nigdy czegoś takiego nie czułem. A wszystko minęło, gdy tylko spojrzała na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Wszystko prysło jednej sekundzie. Liczyła się jedynie ona. Chciałem ją wtedy zamknąć w swoich ramionach i nigdy nie puszczać. Ochronić przed całym światem.
- Problem polega na tym - kontynuuje Louis - Że ja też ją kocham. I jedyne na czym mi zależy, to jej szczęście. Nie mogę już jej tego zapewnić.
- Teraz to ty zaczynasz pierdolić. Alex cię kocha, jeżeli wyjedziesz zranisz ja jeszcze bardziej.
- Już ją zraniłem. Nie chce mnie znać. Lepiej będzie, jeżeli wyjadę.
Zaciskam mocniej szczękę.
- Louis, kurwa, ona cię potrzebuje.
Chłopak kręci głową.
- Ma ciebie. Wiem, że niezależnie co się stanie, będziesz przy niej. Nie zostawiam jej samej.
Nie mogę uwierzyć w to co się dzieje. On naprawdę chce odejść.
- A co z tobą?
- Poradzę sobie. Jestem już duży.
Wiem, że to był żart, ale nie jest mi do śmiechu.
- Przemyśl to dobrze.
Wzdycha głośno.
- Myślę o tym cały czas. I coraz bardziej utwierdzam się w tym, że to właściwa decyzja.
Zastanawiam się czy ja potrafiłbym odejść, aby ukochana osoba przestała cierpieć. Wydaje mi się, że nie. Szukałbym innego rozwiązania. Tak, żeby nam obojgu było dobrze. Mam wrażenie, że Louis po prostu się poddaje. To wszystko go przerasta.
Myślę, że robi głupotę, ale widzę upór w jego oczach. Wiem, że nie dam rady go przekonać. Louis jest naprawdę upartą osobą, jak sobie coś postanowi, to tego nie zmieni.
- Colin się wkurzy, że robisz sobie niezapowiedziane wakacje - żartuję.
Na szczęście na twarzy przyjaciela pojawia się uśmiech.
- Obiecaj mi coś - wyrzuca peta do popielniczki zrobionej z kryształowej miski i znów patrzy na mnie z powagę - Zaopiekujesz się Alex.
Nie muszę mu tego obiecywać. Zrobiłbym to tak czy inaczej. I on o tym wie. Prosi mnie o to, bo chce pokazać jak bardzo mu na tym zależy. Tyle, że ja o tym wiem.
- Obiecuję.
Nagle słychać okropny krzyk. Początkowo mylę, że się przesłyszałem, ale po chwili to się powtarza, Ktoś przeraźliwie krzyczy. Jakaś kobieta.
Louis gwałtownie zrywa się z kanapy. Patrzę jak wybiega z pokoju, gdy dochodzi do mnie co się dzieje.
Alex.
Biegnę jak najszybciej mogę. Potykam się po ciemku o stopnie, ale zupełnie na to nie zwracam uwagi. Muszę się upewnić, że nic nie stało się dziewczynie. Na pewno jest cała i zdrowa. Zostawiłem ją dosłownie na chwilę. Nic nie mogło się stać.
Mijają mnie uzbrojeni ochroniarze i jak na złość biegną w tym samym kierunku co ja. Nie, na pewno nic nie jest Alex. Dom jest dobrze strzeżony, Nikt nie mógł się tu dostać.
Jestem w połowie korytarza do mojego pokoju, gdy widzę tłum ludzi zgromadzony w drzwiach. Ale nie moich, tylko Zayna. Przeciskam się przez mężczyzn w ciemnych strojach, muszę znaleźć Alex. Jednak kiedy tylko staję w progu sypialni Malika, dostrzegam ją wtuloną mocno w ciało Tomlinsona. Na ten widok czuję lekkie ukłucie zazdrości, za co szybko się karcę, widząc w jakim stanie jest Alex. Histeria to zbyt słabe słowo, aby opisać co się z nią dzieje. Jest cała roztrzęsiona i mam wrażenie, że nie wie co się z nią dzieje. Chcę do niech podejść, ale zatrzymuję się w pół kroku, gdy dostrzegam dwie postacie na podłodze. Od razu rozpoznaję rozpłakaną Holly. Próbuje oderwać Nialla od czegoś leżącego na podłodze. Chłopak zupełnie nie zwraca na nią uwagi. Zaczynam rozumieć co się stało, ale nie chcę tego do siebie dopuszczać. Wchodzę powoli do sypialni. Słychać tylko łkanie. W rogu pokoju dostrzegam Victorie, która stara się wytłumaczyć coś Colinowi, lecz uniemożliwia jej to płacz. Czuję rosnącą gulę w gardle. Prawie wpadam na Liama, wyprowadzającego przeraźliwie bladą Meg z pomieszczenia. Chyba zasłabła. Jestem już praktycznie przy Niallu, ale wciąż jego ciało zasłania mi osobę leżącą na podłodze. Widzę za to krew. Moje serce zamiera.
Klękam obok Nialla. Czuję jak tracę wszystkie siły, a w mojej głowie jest pustka. Nic nie słyszę. To nie może dziać się naprawdę. Nie, na pewno nie. Jednak cały czas patrzę na dowód realności tej zasranej rzeczywistości. Czuję pieczenie pod powiekami. Patrzę na osobę leżącą na podłodze w kałuży krwi.
To Zayn.
Ktoś poderżnął mu gardło.

Alex
To koszmar. To straszny, piekielnie okropny, nieprawdziwy koszmar. Na miłość boską Zayn musi żyć. Nie może odejść. To nie może być prawda.
Wtulam się mocniej w Louisa. Nie chciałam na początku, aby do mnie podchodził, ale gdy zobaczyłam kto jest ofiarą... Potrzebowałam jego bliskości. A on mojej. Widzę, że jest w szoku, po tym co się stało. Jak to w ogóle możliwe, że do tego doszło? W tym domu nawet każdy pająk jest stale monitorowany, niemożliwe aby ktoś tu wszedł niezauważony. Mój Boże Malik nie żyje. Ten śliczny ciemnoskóry wariat właśnie zasnął na wieki. Więcej nie usłyszę jego żartów o fryzurze Meg. Nie będę waliła w środku nocy w jego drzwi prosząc aby ściszył muzykę. Nie spojrzy na mnie więcej tymi swoimi czekoladowymi oczami. Boże jeszcze kilka godzin temu wciskał Niallowi pół paczki pianek do buzi...
Nasz przyjaciel odszedł. Na zawsze. Czuję jak kolejna fala płaczu zalewa moje policzki.
- Muszę go zobaczyć - łkam w koszulkę Louisa.
On od razu kręci głową.
- To nie jest dobry pomysł.
Mam gdzieś dobre pomysły.
Wstaję i chwiejnym krokiem wchodzę do sypialni. Czuję się jak w transie. Nic do mnie nie dociera. Po prostu idę przed siebie. Nagle czuję czyjeś ręce na mojej talii. Wiem, że to Louis. Coś do mnie mówi, ale nie rozumiem ani słowa. Wyrywam się z krzykiem i podbiegam do ciała Zayna.
Jego skóra nie jest już karmelowa, tylko szara. Oczy puste, opuszczone przez życie. Jest cały we krwi. A rana na szyi wygląda...
Czuję jak robi mi się słabo. Upadam na podłogę, w ostatniej chwili chwytają mnie czyjeś silne ręce. Nie mam pojęcia do kogo należą. Ogarnia mnie ciemność.

Świadomość zaczyna do mnie wracać, ale otworzenie oczu to zbyt wielki wysiłek. Czuję, że leżę na czymś miękkim. Chyba na łóżku.
- Zabrali już ciało? - słyszę, ale nie potrafię zidentyfikować głosu.
- Tak. Colin rozmawia właśnie z matką Zayna - to jakaś kobieta - Co z Victorią? Jak ona się czuje?
Z Victorią? Jej też się coś stało? Ogarnia mnie panika.
- To ta dziewczyna, która go znalazła? - chwila ciszy - Wszystko z nią w porządku. Jest w szoku, ale dostała leki uspokajające.
Mówi coś więcej, ale znów czuję, że odlatuję gdzieś bardzo daleko.

Budzę się z okropnym bólem podbrzusza. Od razu zginam się w pół, nie rozumiejąc co się dzieje. Cichy krzyk wyrywa mi się z ust.
- Doktorze coś jest nie tak!
Louis.
Otwieram oczy i widzę Tomlinsona biegnącego z jakimś człowiekiem, którego pierwszy raz widzę. Za nim wchodzi Colin z Holly.
- Co wy mi zrobiliście - mówię.
Ból jest straszny, jakby ktoś rozcinał mnie od środka.
- Pokaż mi dokładnie, gdzie cię boli - słyszę niski, głęboki głos.
Chcę już pokazać na brzuch, gdy nagle dochodzi do mnie co się dzieje.
Boże.
Moje dziecko.
Zaczynam płakać. Spoglądam na przerażonego Louisa. On nawet o niczym nie wie.
Wracam do lekarza.
- Ratuj moje dziecko.
Widzę jak cały sztywnieje a oczy powiększają się dwukrotnie. To sprawia, że zalewam się jeszcze większym płaczem. Dociera do mnie, że jest źle. Jeżeli lekarz zamiera, to jest naprawdę źle. Niech on do jasnej cholery powie, że wszystko będzie dobrze. Dlaczego mnie nie pociesza? Powinien to robić. Zamiast tego patrzy na mnie z otwartą buzią i z każdą chwilą staje się coraz bledszy.
- Musimy jak najszybciej przetransportować ją do szpitala - mówi lodowatym tonem. Czuję jak serce mi przyspiesza.
Moje dzieciątko...
- Czy to na pewno niezbędne? - pyta Colin, mam wrażenie, że on w ogóle nie dostrzegł powagi sytuacji - Rozumie pan, że nie możemy...
Doktor przerywa mu tak groźnym spojrzeniem, jakiego w życiu nie spodziewałabym się po lekarzu.
- Jeżeli natychmiast nie zabierzemy jej do szpitala i ona i dziecko będą martwe. Czy to wystarczający powód?
Potem już nic do mnie nie dociera. Colin odwraca się do mnie tyłem i wydaje jakieś polecenia. Lekarz stale coś do mnie mówi, ale ja skupiam się jedynie na bólu nie do zniesienia. Oraz na moim malutkim dziecku, któremu grozi krzywda. I na przerażonych oczach Louisa, którego dopiero czterech ochroniarzy zdołało oderwać od mojego łóżka.




***
Wracam po bardzo długiej przerwie. Mam nadzieję, że teraz rozdziały będą się częściej pojawiać. Postaram się, abyście nie musiały już tyle czekać kochane!
Pozdrawiam xoxo

wtorek, 16 sierpnia 2016

Rozdział 9

Leżę na łóżku w pokoju Harry'ego. Spędzam tu całą noc. Prawie w ogóle nie śpię dręczona koszmarem wczorajszego dnia. Nigdy nie zostałam tak oszukana i zraniona. Z przerażeniem stwierdzam, że znów sprawcą mojego bólu jest jedna z najbliższych mi osób. Jak mogłam się tak pomylić co do Louisa?
Wspomnienia same pojawiły się w mojej pamięci. Zupełnie jakby ktoś podsuwał mi je, żebym czuła się jeszcze gorzej. Nic jednak nie mogę na to poradzić. Nie mogę ich powstrzymać.
  
Wbiegłam do salonu z torbą w ręku. Z prędkością światła zaczęłam pakować ołówki, przyborniki, szkicowniki i inne tego typu rzeczy porozrzucane na stoliku. Widziałam jednak, że nie ma tu wszystkiego. Rozgorączkowana zaczęłam rozglądać się po salonie.
- Alex...
- Mamo! - Przerywam jej. Nie mam teraz czasu na głupoty, jestem już i tak spóźniona. - Wiesz może gadzie jest projekt witrażu do kościoła?  
- Ten? 
Zamarłam. To nie był głos mojej mamy. Odwracam się i w progu kuchni widzę naprawdę przystojnego bruneta o szaro-niebieskich oczach. Uśmiechał się do mnie w tak niesamowity sposób, że uginały się pode mną kolana. W ręku trzymał mój szkic. 
- Tak - wydukałam. Nagle zrobiłam się bardzo nieśmiała. 
- Jest... naprawdę niezły - mówi z uznaniem - Masz talent. 
Czuję, że robię się czerwona. 
- Dzięki - mruczę - Gdybyś mógł mi go już dać. Ksiądz na mnie czeka. 
Chłopak kiwa głową i podaje mi szkic.
- Może cię podwiozę? Będzie na pewno szybciej.
Już miałam zaprzeczać, gdy z podziemi wyrosła moja mama.
- To świetny pomysł! Ostatnio też przyszłaś piętnaście minut za późno, a tak zjawisz się na czas.
Przewróciłam oczami i ostatecznie się zgodziłam. Nie chciałam z nim jechać, bo obecność bruneta strasznie mnie onieśmielała. Zupełnie jednak nie rozumiałam dlaczego. Był przystojny, ale już nie raz miałam do czynienia z przystojnymi chłopakami i zachowywałam się zupełnie inaczej.  
- Jestem Louis - usłyszałam nagle. 
Zlustrowałam chłopaka wzrokiem. Podobał mi się, wyglądał na miłego, a nasze mamy się przyjaźniły. Pomyślałam, że powinnam dać mu szansę.
- A ja Alex.

Nowe łzy spływają mi na policzki. Spędziłam z tym człowiekiem tyle pięknych chwil. I nie mam pojęcia, które z nich były prawdziwe. Czuję się, jakbym nie mogła odróżnić snów od jawy. Co się działo na prawdę, a co było jedynie złudzeniem. Czy on mnie naprawdę kochał? Tak mówił. Jak dużo innych rzeczy. Ale zapomniał wspomnieć, że moja matka płaci mu za nasz związek.
Wycieram policzki dłonią. Nie ma sensu płakać. Tu i tak nie ma czego ratować. Wszystko jest skończone. Nigdy mu tego nie zapomnę.
Spoglądam na Harry'ego siedzącego w fotelu. Jego klatka piersiowa spokojnie się podnosi i opada. Czuwał przy mnie całą noc, nic dziwnego, że zasnął. Spoglądam na jego twarz i fioletowo-szary obszar pod okiem. Dlaczego Tomlinson go uderzył? Bał się, że Harry pozbawi do dochodów. Czuję jak rośnie we mnie fala gniewu. Nie przepuszczę Louisowi tego co zrobił. Nie ma mowy.
Czuję jednak, że nadal nie jestem w stanie zmierzyć się z Tomlinsonem. Stanę z nim twarzą w twarz i nie będę potrafiła nic powiedzieć. Boję się tej konfrontacji. Chociaż wiem, że jest ona nieunikniona. Muszę to wszystko zakończyć. A potem wyjechać. Daleko, bardzo daleko stąd.
Nadchodzi kolejna fala mdłości. Biegnę do toalety i od razu wymiotuję do muszli. To nie jest pierwszy raz. Ostatnio zdarza się to niemal codziennie. I wiem, co to zwiastuje. Ale na razie nie dopuszczam tego do wiadomości. Po prostu nie.
- Alex? - W głowie Harry'ego słyszę przejęcie. - Wszystko w porządku?
Wycieram usta wierchem dłoni.
- Tak - kłamię - Źle się poczułam. To... chyba z tych nerwów.
Chciałabym, aby to była prawda.
- W szafce pod umywalką powinny być ręczniki, a w szufladzie czyste szczoteczki do zębów. Weź prysznic, lepiej się poczujesz.
- Dzięki.
Szybko odnajduję potrzebne mi rzeczy, po czym zdejmuję przepocone ubrania i wchodzę pod prysznic. Harry miał rację, od razu gdy moja skóra spotyka się z ciepłą wodą czuję się lepiej. Jakbym zmywała z siebie brud poprzedniego dnia. Moczę włosy, wiedząc, że już naprawdę źle wyglądały. Harry by mi tego nie powiedział, ale wiem, że w nocy przypominałam zjawę. Mało mnie to jednak obchodziło, wygląd był ostatnią rzeczą jaką się przejmowałam. Dzisiaj jest jednak nowy dzień i trzeba się wziąć w garść. Tak jak mówiłam wcześniej. Nie będę płakała nad rozlanym mlekiem. Postawiłam sobie cel, jakim jest wydostanie się stąd. I będę do niego dążyć.
Wychodzę z kabiny i owijam się szczelnie ręcznikiem. Moja ubrania niestety już nieprzyjemnie pachną, więc wrzucam je do kosza. Meg i tak potem wszystko zbiera. Opuszczam łazienkę i wtedy orientuję się, że nie wytarłam włosów. Pozwalam jednak spokojnie kapać wodzie z moich - idealnie ściętych przez przeklętych stylistów - końcówek.
- Przyniosłem ci świeże ubrania - słyszę.
Harry podaje mi stosik ładnie poskładanych ciuchów. Dziękuję mu z uśmiechem i wracam do łazienki. Chłopak naprawdę mi pomaga. Dba, abym jakoś wyszła z tego dołka. Chociaż zdaje sobie sprawę, że jest na to za wcześnie. O wiele. To się nie poddaje. Jest przy mnie i stara się jak może. A ja nie potrafię opisać, jak jestem mu wdzięczna. Nie zapomniał nawet o bieliźnie. Na mojej twarzy pojawiają się rumieńce, gdy pomyślę, że przebierał w szufladzie z majtkami lub stanikami.
Ubieram się szybko i rozczesuję mokre włosy. W zasadzie nie wyglądam wcale tak źle. Może nie licząc zapuchniętych od płaczu oczu.
- Gdzie ona jest?! - Krzyk wydobył się zza drzwi, bez problemu rozpoznałam znajomy głos. - Wiem, że tu jest!
- O czym ty znowu mówisz? - pyta Harry. Wiem, że broniłby mnie nawet, gdybym go o to nie prosiła. I chociaż mam ochotę schować się w tej łazience, to nie mogę go znów narażać. Nie zniozłabym kolejnego siniaka na jego ciele.
- Posłuchaj, nie wiem gdzie schowałeś Alex, ale przysięgam, że cię...
- Tutaj jestem - mówię, wchodząc do pokoju.
Od razu mój wzrok spotyka Louisa. Jest wściekły. Widzę jak zaciska pięści, co utwierdza mnie, że dobrze zrobiłam, wychodząc z kryjówki. Harry znów by oberwał.
- Myślałem, że się pogodziliśmy - Louis idzie w moją stronę - Że zrozumiałaś... Jak ja mam ci do cholery zaufać, skoro znowu spędziłaś noc u tego idioty?
Milczę. Wpatruję się w niego i wspomnienia znów we mnie uderzają.

Niespodziewanie Louis unosi głowę. Patrzę na niego zaskoczona. Piosenka się jeszcze nie skończyła. Wszystkie moje wątpliwości, zostają przez niego rozwiane, gdy łączy nasze wargi w bardzo subtelnym i osobistym pocałunku. Chciałam tego, naprawdę tego chciałam. On również. Czułam, że się uśmiecha, przez co ja również nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Był niesamowity.
- Nie psujmy nic Aly - wyszeptał, kiedy się od siebie oderwaliśmy - Nigdy więcej.
Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi zaraz z piersi. Znów byłam Aly. Zwracał się do mnie, a nie do swojej udawanej dziewczyny.
Przyłożyłam dłoń, do jego policzka.
- Nie zepsujemy tego - mówię - Już nie.
I nasze usta znów się spotkały.

Zepsuł wszystko. A właściwie nic nie było naprawione. Już dawno powinnam sobie uświadomić, że tu nie ma czego naprawiać i zapomnieć o Louisie. Ułożyć sobie życie na nowo. O ile byłoby teraz łatwiej.
- Nie zamierzasz nic powiedzieć? - słyszę gniew w głosie Tomlinsona.
Ja jedynie wzruszam ramionami.
- Alex co się z tobą dzieje?! - krzyczy - Najpierw oskarżasz mnie o zdradę, a teraz to ty sypiasz u mojego przyjaciela! Przyjęłaś pierścionek, jesteśmy zaręczeni a mimo to przyszłaś do niego. Kocham cię, ale widzę, że się ode mnie oddalasz. Gubię się w tym wszystkim a ty tak po prostu milczysz?!
Jego słowa mnie bolą, bo tak bardzo chciałabym w nie wierzyć. Jednak to kolejne kłamstwa. Czuję rosnącą nienawiść do tego człowieka.
- Ty przemilczałeś to, że jesteś sponsorowany przez moją matkę.
Oczy Tomlinsona otwierają się szerzej, gdy docierają do niego moje słowa. A ja widząc jego minę odczuwam niesamowitą satysfakcję.
- Co? Myślałeś, że się nie dowiem? - prycham, mój głos jest lodowaty - Jesteś żałosny Tomlinson.
Chłopak patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. Zbyt wiele razy się na to nabierałam. Nigdy więcej.
- Aly to nie tak, ja od pewnego czasu nie biorę tych pieniędzy.
Kręcę głową.
- I myślisz, że to ma jakiekolwiek znaczenie? Wykorzystałeś mnie. Byłam tylko jednym z warunków umowy. Miałeś mnie gdzieś, oszukiwałeś i grałeś zakochanego. A ja głupia ci wierzyłam. Wierzyłam w każde słowo i w to, że naprawdę planujesz ze mną przyszłość. Od lat cię kochałam i mogłam zrobić dla ciebie wszystko... ale to jest koniec.
- Ty nie rozumiesz - podchodzi bliżej, ale ja się odsuwam - Po to pojechałem do twojej matki. Zrezygnowałem z tej pieprzonej umowy. Naprawdę chcę się z tobą ożenić.
Jest szczery. Widzę, że naprawdę to wszystko go boli, a oczy się szklą. Przecież on nigdy nie płacze. To sprawia, że i mi trudno powstrzymać łzy. Jestem jednak nieugięta.
- Jak mogłabym wyjść za człowieka, na którym się tyle razy zawiodłam? Wiele ci wybaczyłam Louis, ale to... po prostu nie potrafię. Zrobiłeś dokładnie to samo co trzy lata temu. Ze mnie czynisz tę złą, kiedy tak naprawdę to ty jesteś wszystkiemu winny.
Mimo wszystko w mojej głowie pojawia się tamten ciemny pokój i James, robiący mi krzywdę. Wzdrygam się na samą myśl. Za to nie mogę obwiniać Louisa. O niczym nie wiedział. Ale fakt, że zostawił mnie nie dając szansy na obronę. To mam mu za złe.
- Nie wierzę, że nie zrobisz tego po raz kolejny - szepczę.
Ciało chłopaka jest napięte. Wpatruje się we mnie wzrokiem, jakbym zabijała go od środka. Ma mocno zaciśniętą szczękę i widzę, że z trudem powstrzymuje łzy. Tak żałosny widok Louisa sprawia, że się rozklejam. Nie potrafię inaczej. Chociaż nie wiem jakbym się okłamywała, to jednak dalej go kocham. Nie da się zapomnieć o kimś w jeden dzień.
Mam ochotę go przytulić. Objąć jego kark i zatopić twarz w koszulce. Poczuć ręce na talii. Usłyszeć bicie serca. Wdychać niepowtarzalny zapach.
Ale tego nie zrobię.
- Wyjdź - łkam.
Chłopak jednak ani drga. Patrzy na mnie i chyba chce coś jeszcze powiedzieć. Jednak tego nie robi. Przygryza dolną wargę, a mi serce bije szybciej. Uwielbiałam jak tak robił.
- Nie mogę cię stracić Aly.
Czuję, że zaraz znów wpadnę w histerię. Coraz więcej łez wylewa mi się na policzki.
- Już straciłeś.
Louis wygląda jakby dostał w twarz. Oboje byliśmy na skraju wytrzymałości. Jednocześnie chciałam go zwyzywać od najgorszych i znów znaleźć się w jego ramionach. Musiałam to skończyć.
- Wyjdź stąd - mówię.
Louis wysyła mi ostatnie zrozpaczone spojrzenie i wychodzi trzaskając drzwiami. Czuję się, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Upadam na kolana i zaczynam gwałtownie płakać. Nie mogę tego już dłużej powstrzymywać. Właśnie straciłam kogoś ważnego. Potrzebuję czasu aby się z tym pogodzić, nawet jeżeli była to jego wina.
Harry klęka przy mnie i łapie w ramiona. Zapomniałam o jego obecności.
- Cii, już dobrze - szepcze mi we włosy - Jestem tutaj z tobą.
Wtulam się mocniej w ciało Harry'ego. Chyba nigdy go tak nie potrzebowałam, jak w tej chwili.

Płaczę bardzo długo. Właściwie dopóki, dopóty nie zasypiam, wyczerpana z jakichkolwiek sił. Kiedy się budzę jest przy mnie Harry i zabiera mnie do kuchni. Upiera się, że muszę coś zjeść. Nie mam na to kompletnie ochoty, ale ostatecznie się zgadzam. Nie chcę się z nim kłócić.
Chłopak robi mi kanapki z szynką i pomidorem oraz ciepłą herbatę, idealną w lutowy dzień. Ja jadłam, a on siedział, mówiąc, że nie jest głodny. Po długich namowach wcisnęłam mu jedną kanapkę.
Dzięki Harry'emu łatwiej mi przez to wszystko przejść. Jest przy mnie i wspiera. Nie naciska, nie ponagla do żadnej decyzji. Pozwala mi samej dojść do siebie. A on jest w tym czasie obok. To wspaniałe z jego strony.
Zastanawiam się tylko, czy on zdaje sobie sprawę, że skoro mój związek z Louisem się skończył, będę musiała odejść. Nie mam pojęcia co się dzieje w jego głowie. To mnie intryguje.
- Ziemia do Alex, znów odpływasz.
Widzę uśmiech na jego twarzy.
- Jak to ostatnio mam w zwyczaju.
Chyba posiadam do tego prawo, zważywszy na wszystko co się dzieje. Jestem zwyczajnie zmęczona. Szczególnie dzisiejszą sytuacją. Niecodziennie człowiek dowiaduje się, że był okłamywany przez najważniejszą dla siebie osobę.
Niespodziewanie Harry łapie mnie za rękę. Ma ciepłe palce.
- Chcę, żebyś wiedziała... - zawahał się - Że jestem przy tobie. Zawsze będę.
Zatapiam się w jego zielonych tęczówkach. Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy.
- Dziękuję ci. Nie poradziłabym sobie z tym, gdyby nie ty.
- Poradziłabyś - zapewnia - Jesteś o wiele silniejsza niż ci się wydaje.
Mówi bardzo poważnie, a ja czuję miłe ciepło rozchodzące się w okolicach klatki piersiowej. Harry często prawi mi komplementy, a kiedy ja proszę aby nie przesadzał on odpiera, że jest to sama prawda. Ale czy ja jestem silna? Dotrwałam aż tutaj, wiele osób na moim miejscu już dawno by się poddało. Ja miałam dla kogo walczyć, a przynajmniej do niedawna. Straciłam Louisa a na nikim bardziej mi nie zależało. I może to też jest jeden z powodów przez które tak się podłamałam. Nie mam dla kogo być silna. Przeżywać to piekło. A przynajmniej tak mi się wydawało. Aż znów nie zobaczyłam iskierek tańczących w zielonych tęczówkach. Byłam głupia, że wcześniej nie dostrzegłam sposobu w jaki Harry na mnie patrzy. Wierzy we mnie. W to, że sobie poradzę. I nie zawiodę go. Nie potrafię. Jest dla mnie zbyt ważny.
I to chyba te jego oczy budzą we mnie ducha walki. Wydostanę się z tego domu. I to szybko.
- Muszę pójść do Colina.
Teraz to Harry szeroko się uśmiecha.
- I to rozumiem.


Chłopak odprowadza mnie pod sam gabinet. Muszę przyznać, że się boję. Nie wiem jak przekonam Colina aby powiedział mi wszystko odnośnie matki. Harry caly czas trzyma mnie za dłoń, chcąc pokazać, że jest przy mnie. Chociaż uzgodniliśmy, że do środka wchodzę sama. Biorę głęboki wdech. Raz kozie śmierć. Pukam. Moje serce zaczyna bić mocniej kiedy męski głos każe mi wejść. Przełykam głośno ślinę i robię co mi każe.
W pomieszczeniu jest bardzo jasno i o wiele czyściej niż przy mojej ostatniej wizycie. Może już wie, że tu byliśmy? Nie mam pojęcia co kryje się w głowie mężczyzny. Podnoszę na niego wzrok i zauważam, że bacznie mi się przygląda. Jakby starał się coś wyczytać z mojego zachowania.
- Dzień dobry Alexandro.
Siadam na krześle przed biurkiem Colina.
- Dzień dobry.
Cały czas patrzy na mnie badawczo. Poprawiam się nerwowo.
- Chyba domyślam się co cię do mnie sprowadza.
Marszczę brwi.
- Naprawdę?
Kiwa głową.
- Był u mnie Louis. Niewiele udało mi się zrozumieć z tego, co mówił, ale dobitnie przekazał mi, że znasz już prawdę o jego umowie z Elizabeth.
Coś ściska mnie w środku gdy słyszę jego słowa. Boli mnie to, co się wydarzyło. Nie chcę jednak pokazywać tego Colinowi. Chociaż wiem, że on się wszystkiego domyśla.
- Jego umowie? To znaczy, że ciebie ona nie obowiązuje?
Colin śmieje się cicho.
- Nie pobieram żadnych opłat za opiekę nad tobą Alexandro.
- Skąd mogę wiedzieć, że mówisz prawdę?
- A po co miałbym kłamać?
Powiedział to tak, jakby to było oczywiste. Ale nie jest. Przynajmniej na mnie. Mrużę oczy podejrzliwie.
- Więc dlaczego to robisz? Jaki masz z tego zysk?
- Powiedzmy, że mam własne powody.
Nie podoba mi się to. Kolejne tajemnice. Wiem jednak, że chociaż nie wiem jakbym naciskała, to mężczyzna niczego mi nie powie. Zaczynam mieć dość tej rozmowy. Inaczej układałam sobie to w głowie. Postanawiam więc byś bezpośrednia.
- Chcę się wyprowadzić.
Colin nie wygląda na zaskoczonego. Spodziewał się, że takie będzie moje posunięcie. Wkurza mnie, że w jego mniemaniu jestem strasznie przewidywalna.
- Nie.
Wiedziałam, że tak będzie. Mimo to się nie poddaję.
- Dlaczego? Nie jestem wam już potrzebna, skoro mój związek z Louisem się rozpadł.
Mężczyzna kręci głową.
- W oczach fanów wciąż jesteście parą.
- To podaj do prasy informację o zerwaniu i po sprawie.
- Wcale nie. Pozostaje jeszcze kwestia szaleńca, który stara się ciebie pozbyć.
Marszczę brwi.
- Przecież jedno jest powiązane z drugim. Sam mówiłeś, że chodzi mu o nasz związek... - przerywa mi.
- Myliłem się. Uważamy, że nie to jest przyczyna ataków.
Patrzę na niego jak na idiotę. O czym on mówi? Przez cały czas wmawiał mi, że to moja relacja z Tomlinsonem sprowadza te wszystkie nieszczęścia. A teraz gdy się skończyła... nagle pojawia się inny powód? Czuję irytację, ale staram się nie dawać tego po sobie poznać. Ciekawość jest o wiele większa.
- Więc co nią jest?
Colin przygląda mi się dłuższą chwilę. Znam ten wyraz jego twarzy. Stawia w głowie granicę, do której może mi wyjawić prawdę. Tworzy niewidzialną ścianę.
Niestety zderzam się z nią o wiele szybciej niż się spodziewam.
- Nie ja powinienem cię w to wszystko wtajemniczać.
Teraz jestem już mocno poirytowana.
- A kto? - pytam.
Mam wrażenie, że przez twarz Colina przemyka współczucie. To sprawia, że domyślam się odpowiedzi.
- Twoja matka.

.

środa, 3 sierpnia 2016

Rozdział 8

Obracam mały, gładki przedmiot w palcach. Jest piękny. Zawsze o takim marzyłam. Jednak teraz nie mogę powstrzymać łez. Pozwalam im płynąć. Wszystko mi jedno. Nikt mnie nie widzi.
Słyszę pukanie do drzwi. Ja jednak się nie ruszam. Wiem, kto tam stoi. Victoria dobija się do mnie od dobrej godziny. Nie chcę jej widzieć - z resztą jak każdego. Moim jedynym marzeniem jest samotność. Chować się w tym pokoju jak najdłużej się da. Wtedy nikogo nie zranię.
- Alex proszę, chcę ci pomóc - słyszę.
Pomoc? To nie mnie jest ona potrzebna. Ja zadałam ból. Uderzyłam w czuły punkt osoby, na której najbardziej mi zależy. Z którą łączy mnie miłość. Jak mogłam być tak lekkomyślna? I podła? Kręcę głową. Jestem idiotką, głupią idiotką.
Zamykam oczy. Uderzenia w drzwi nie ustają. Wiem, że Vicky sobie nie pójdzie dopóki jej nie otworzę. Nieraz to przerabiałyśmy przed moim wyjazdem. Wzdycham i wstaję. Chowam pierścionek do kieszeni dżinsów - czuję, że muszę mieć go przy sobie. Otwieram drzwi i ukazuje mi się moja siostra. Jak zwykle wygląda obłędnie.
- Nareszcie - mówi, a w jej głosie słychać ulgę - Chodź, porozmawiajmy.
Spoglądam na zegarek i kręcę głową.
- Już jest pora kolacji - zauważam.
Vicky podąża za moim wzrokiem i po chwili się zgadza. Idziemy w ciszy. Ja nie mam ochoty na rozmowy, a ona chyba nie wie co ma powiedzieć. Czuję kłucie bólu w sercu. Siostrzana relacja nie powinna tak wyglądać. Nie potrafię jej jednak wybaczyć. Za dużo się wydarzyło.
- Alex...
Spoglądam na nią.
- Co?
Dziewczyna wygląda na zmieszaną.
- Ja trochę widzę co tu się dzieje i chociaż wiem, że będziesz miała moją radę gdzieś, to... zastanów się, kto jest warty twojego cierpienia.
Patrzę na nią marszcząc brwi. Vicky kładzie mi jeszcze rękę na ramieniu, po czym wchodzi do jadalni. Zdezorientowana robię to samo.  W głowie caly czas nam słowa siostry.
Większość domowników siedzi już przy stole. Moje serce zaczyna szybciej bić, gdy widzę Tomlinsona. Staram się jednak przyjąć obojętny wyraz twarzy. On również mnie ignoruje. Zajmuję swoje miejsce witając się z Niallem i Zaynem. Nie widzieliśmy się dzisiaj, bo cały dzień przesiedziałam w mojej sypialni.
Wszyscy jedzą i rozmawiają. Niall cały czas rozśmiesza czymś Holly i mam wrażenie, że co jakiś czas jego ręką spoczywa na jej kolanie. No ładnie. Szykuje się chyba coś większego. Moja siostra zawzięcie dyskutuje o czymś z Liamem. Nie podoba mi się to połączenie. Jedno gorsze od drugiego. Zayn rozmawia z Meg, lecz cały czas ma w dłoniach telefon. Jestem pewna, że pisze z Perrie. Oni naprawdę są nierozłączni. Nawet gdy dziewczyna jest w trasie, muszą być cały czas w kontakcie.
Czuję na sobie wzrok Louisa. Nie chcę na niego patrzeć, bo wiem, że zaleje mnie kolejna fala wyrzutów sumienia. Pierścionek zaczyna uwierać mnie w kieszeni. Szukam rozpaczliwie czegoś, co odwróci moją uwagę. I wtedy orientuję się, że kogoś mi tu brakuje.
- Gdzie jest Harry? - pytam Zayna.
Pokój Malika i Harry'ego są niemal na przeciwko. Pomyślałam, że może on coś wie.
Zanim jednak Mulat mi odpowiada słyszę głośne prychniecie. Podnoszę wzrok na Louisa.
Jest zdenerwowany. Wskazuje na to zaciśnięta mocno szczęka i spojrzenie zdolne zabić. Dlaczego on się tak złości? Naprawdę jest aż tak zazdrosny o Harry'ego? Wystarczyło, że wymówiłam jego imię i już jest zły jak osa.
Zayn przypatruje nam się z zainteresowaniem.
- Jest w pokoju. Nie zejdzie na kolację - mówi.
- Świetnie. - Nie przestaję patrzeć na Louisa. - Więc idę do niego.
Czuję satysfakcję, gdy widzę jak Tomlinson się napina. Wiem, że igram z ogniem, ale nie mogę znieść tego, co robi Louis. Stara się mną manipulować, tak abym przestała zadawać się ze Stylesem. Nie pozwolę mu na to.
Wstaję od stołu i opuszczam pomieszczenie zanim ktokolwiek zdąży zadać mi jakieś pytanie. Każdy jest jednak tak zajęty, że nawet nie zauważa, że wychodzę. Wyjątkiem jest Louis, który już po chwili podąża za mną.
Słyszę, że mnie woła, ale ja uparcie idę do przodu. Nie chcę się z nim konfrontować. Jeszcze nie czuję się na siłach.
Chłopak mnie dogania i chwytając za ramiona pcha na ścianę, a nastpnie przygnata swoim ciałem abym nie uciekła. Czyli nie mam wyjścia, muszę z nim rozmawiać. Spuszczam wzrok w dół. Oddech Louisa łaskocze mnie przyjemnie w policzek przez co jest mi jeszcze trudniej.
- Nie uciekaj - szepcze.
Czuję jak serce gwałtownie przyśpiesza mi na dźwięk jego głosu. Zdaję sobie sprawę, że mimo rozpaczy i złości ja naprawdę... tęsknię. Za jego dotykiem, ciepłym spojrzeniem, pocałunkami. Za nim całym.
Ale nie mogę być z nim teraz blisko.
- Puść mnie - mówię, wciąż na niego nie patrząc.
Chłopak chwilę się waha, ale potem się odsuwa. Teraz najchętniej bym odeszła, ale wiem, że Louis znów mnie chwyci i do siebie przyciągnie.
- Robisz to specjalnie - słyszę nagle.
Kręcę głową.
- Nieprawda.
- A gdzie teraz szłaś? - pyta zaczepne - Alex spójrz na mnie!
Niechętnie, ale robię to, co każe. Jest zdenerwowany, ale nie tak bardzo jak wcześniej. Wiem, że tak naprawdę on też nie chce tej kłótni.
- Harry jest naszym przyjacielem. Jak możesz być o niego zazdrosny? - pytam.
- Po prostu widzę co się dzieje.
- Louis nic się nie dzieje! Uroiłeś coś sobie i próbujesz mnie o to oskarżać!
Chłopak chce coś powiedzieć, ale potem rezygnuje. Nastaje długa cisza, która w tym momencie jest jak kat. W końcu ja ją przerywam.
- Jestem twoją dziewczyną, powinieneś mi ufać - szepczę.
Louis łapie mnie za dłoń.
- I ufam.
Na jego twarzy niema już nawet śladu po złości. Zupełnie jakby wcześniejszych wydarzeń w ogóle nie było. Chłopak przyciąga mnie do siebie obejmując w pasie. Pozwalam mu na to, ja też jestem spragniona jego dotyku, zapachu.
- Przepraszam, masz rację. Przesadzam - przyznaje.
- Ja też przepraszam. To co wczoraj powiedziałam było...
Właśnie, jakie? Podłe? Z pewnością. Szczere? Oczywiście, byłam wściekła, a on wie jak było. Czy żałuję, że mu to wszystko powiedziałam? Sama nie wiem. Wcześniej, kiedy się do siebie nie odzywaliśmy, wydawało mi się, ze tak. Ale teraz nie mam pojęcia.
- Nie mówmy już o tym - proponuje, na co ja od razu przystaję.
To oczywiste, że nie chcę się z nim kłócić. To mój chłopak, kocham go. I wiem, że on czuje do mnie to samo. Widzę uśmiech na jego twarzy, zupełnie jakby słyszał moje myśli. Również się uśmiecham i wtedy Lou łączy nasze usta. Jest to wytęskniony, spragniony siebie nawzajem pocałunek. Louis opiera mnie o ścianę, a ja oplatam go nogami i wsuwam palce w jego ciemne włosy. Nasze usta dalej toczą zażartą walkę. Czuję jak ręce Louisa suną po moim tyłku. Wkłada rękę do kieszeni i... stawia mnie na ziemi.
Patrzę na niego zdziwiona. W korytarzu słychać nasze przyśpieszone oddechy. Po chwili wiem już co znalazł. W dłoni trzyma pierścionek.
- Powiedz mi szczerze - zaczyna patrząc mi w oczy - Chcesz tego?
Zatyka mnie. Nie mam pojęcia co mu odpowiedzieć. Czy chcę? Chcę. Ale nie jestem pewna, czy on wie co mi deklaruje. Kręcę głową.
- Louis to nie jest takie proste. Nie jesteśmy chyba na to gotowi, z resztą teraz nie jest odpowiedni moment...
- Nie o to pytałem - przerywa mi.
Pokazuje znów na pierścionek.
- Chcesz tego? - pyta.
- Oczywiście, że chcę.
Na jego twarzy pojawia się uśmiech. Wypuszcza mnie z uścisku. Po czym klęka na jedno kolano.
- Alexandro Emily Collins, wiem, że to nie jest wymarzony moment i sytuacja, ale... czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i zgodzisz się zostać moją żoną?
Zakrywam usta dłonią.
- Wariat - śmieję się.
Louis nadal patrzy na mnie wyczekująco. Uśmiech nie znika z jego twarzy. Zdaję sobie sprawę, że naprawdę kocham tego człowieka i nawet jeśli coś będzie szło nie tak jak powinno, to razem możemy to naprawić. Wybudujemy sobie wspólną przyszłość. Małymi kroczkami, cegiełka po cegiełce. Damy radę, wiem o tym. Jestem gotowa podjąć ryzyko.
- Tak - mówię - Wyjdę za ciebie.

Przyglądam się jak Louis miarowo oddycha. Jest taki spokojny gdy śpi. Zupełnie inny niż na co dzień. Uśmiecham się lekko. Mój narzeczony nie potrafi wysiedzieć w miejscu.
Narzeczony. Chyba jeszcze do mnie nie dotarło, że naprawdę mi się oświadczył. Nie wyobrażam sobie, żebym za jakiś czas była panią Tomlinson. Mam wrażenie, że to toczy się trochę za szybko.
I może dlatego nie sprawia mi to radości. Znaczy cieszę się z zaręczyn. Ale nie tak jak myślałam,że będę się cieszyć. Nie mam ochoty skakać i obwieszczać światu, że Louis Tomlinson mi się oświadczył. Mam wrażenie, że ja po prostu to zaakceptowałam. I to mnie przeraża, tak nie powinno być.
Zdejmuję z siebie rękę Louisa i zsuwam się po cichu z łóżka. Zbieram swoje ubrania z podłogi i zakładam na nagie ciało. Potem opuszczam jego sypialnie, starając się nie robić przy tym żadnego hałasu. Nie chcę, aby się obudził.
Na korytarzu jak zwykle napotykam kilku ochroniarzy. Staram się ich ignorować i iść pewnym krokiem przed siebie. W domu panuje cisza - nic dziwnego, jest dosyć późno. Każdy raczej przebywa w swoim pokoju. Chłopaki opowiadali mi, że kiedyś gdy Colin wyjeżdżał ta willa stawała się jedną wielką imprezownią. Melanże trwały średnio tydzień, czasami dłużej. Boję się nawet wyobrazić w jakim stanie musiał być później dom.
Schodzę na dół, chcąc napić się wody. Albo nawet coś zjeść. Mam gdzieś późną porę, umieram z głodu. Nic nie zjadłam na kolacji.
Wchodzę do kuchni, ale nie jestem w niej sama. Widzę ciemną czuprynę buszującą w lodówce. Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy.
- Powinny być jeszcze naleśniki - mówię, podchodząc bliżej Harry'ego - Meg jak zawsze zrobiła trochę na zapas.
Teraz Harry powinien się szeroko uśmiechnąć i rzucić jakiś słaby żart o naleśnikach. Nie robi tego. Marszczę brwi, zdziwiona nagłą ciszą. Obraził się? Nie chce ze mną rozmawiać? Nic nie rozumiem. Staję obok niego, jednak ten nadal uparcie mnie ignoruje. Nie wytrzymuję i chwytam jego twarz w dłonie. Chcę aby na mnie spojrzał. Szybko tego żałuję.
Cały obszar pod jego lewym okiem jest szaro-fioletowy, co podkreśla jeszcze słabe światło lodówki. Wygląda to okropnie. Krzywię się, ale nie zabieram ręki. Jeżdżę delikatnie palcami po całym siniaku.
- Louis ci to zrobił?
Nie musi odpowiadać, znam odpowiedź. Czuję jak przepełnia mnie złość. Rozumiem jest zazdrosny, ale to nie jest powód aby się bić. Patrzę z współczuciem na twarz Harry'ego. Kolejny punkt na liście wyrzutów sumienia.
- Nie patrz tak na mnie - chrypi, a mnie przechodzą przyjemne ciarki - Nie jestem małym chłopcem, nie lituj się nade mną.
Bierze moją dłoń w swoją i zdejmuje z twarzy. Widzę jak cały sztywnieje, gdy dostrzega pierścionek na moim palcu. Nie jest głupi, wie co to. Nic nie mówi, ale podnosi na mnie wzrok. Wygląda jakby dostał właśnie w twarz i to sprawia mi ból.
- Gratulacje - szepcze, puszczając moją rękę.
- To... świeża sprawa.
Kiwa głową.
- Domyślam się. - Jego głos jest obojętny, mina tak samo. To mnie boli jeszcze bardziej, chociaż nie rozumiem dlaczego.
- O co ci chodzi?
Chłopak patrzy na mnie pustym wzrokiem.
- O nic.
Czego ja się spodziewałam? Że będzie skakał z radości? Przecież pamiętam co mi mówił zanim mnie pocałował. A właściwie ja pocałowałam jego. To wszystko jest strasznie zagmatwane.
- Chodź - słyszę nagle.
Robię zdziwioną minę.
- Gdzie?
- Do gabinetu Colina. Holly mówiła, że może jutro wrócić, a wtedy na pewno nie uda nam się tam dostać.
Boli mnie, że nagle zrobił się tak zimny, ale wiem, że nic na to nie poradzę. Znam dobrze Harry'ego i już się nauczyłam, że ta maska obojętności to jego tarcza do radzenia sobie z problemami.
- Więc chodźmy - mówię.
Wychodzimy na korytarz w ciszy. Jest pusty, co mnie dziwi. Gdzie podziali się ochroniarze? Patrzę pytająco na Harry'ego, ale ten jedynie wzrusza ramionami. W zasadzie do samego gabinetu nikogo nie spotykamy. Nie podoba mi się to. Wszystko rozgrywa się zbyt spokojnie i cicho. Zaczynam się nawet zastanawiać, czy to nie podstęp. Niemożliwe aby wszyscy ochroniarze naraz zniknęli.
- Coś musi się dziać - mówi Harry - Musimy się śpieszyć, nie wiem za ile wrócą.
Wyobrażam sobie jak kilku ochroniarzy przyłapuje nas w gabinecie. Grzebiących w jakiś papierach. Nie mam pojęcia co by później z nami zrobili i nie chcę się dowiedzieć, dlatego przyspieszam kroku.
Kątem oka przyglądam się Harry'emu. Mimo jego siniaka muszę przyznać, że w półmroku panującym na korytarzu wyglądał pięknie. Miałam wrażenie, że jego zielone tęczówki świecą w ciemności rzucają poświatę na twarz. Na ramiona opadały mu ciemne włosy. Czy to źle, że mam ochotę zatopić w nich palce?
Kręcę głową. Muszę się uspokoić. Wariuję.
Dochodzimy na miejsce, gdzie również zastajemy pustkę. Wiem, że tak ma być, lecz wciąż nie mogę zwalczyć niepokoju. Czuję, że stanie się coś złego.
Ciągnę za klamkę, ale czuję opór. Otwieram szerzej oczy i próbuję jeszcze raz.
Zamknięte.
Pięknie. Nie mamy przecież klucza. Odwracam się do Harry'ego.
- Co teraz?
- Patrz.
Podchodzi do wielkiego kwiatka stojącego w rogu. Wkłada rękę za doniczkę i już po chwili macha mi przed twarzą małym kluczykiem. Gapię się na niego będąc pod wrażeniem.
- Colin chowa klucze w donicy?
Dostrzegam słaby uśmiech na twarzy chłopaka.
- Nie - mówi, otwierając drzwi. - To kluczyk Meg. Używa go, gdy chce posprzątać gabinet.
Kiwam głową. Faktycznie taka skrytka bardziej pasuje mi do Meg.
Wchodzimy do środka. Byłam tu już kilka razy, więc wiem jak wszystko wygląda. Od razu podchodzę do biurka i przeglądam szuflady. Wyjmuję różne teczki i zaczynam czytać, szukając tego jednego nazwiska. Harry w tym czasie przetrząsa regał.
Po jakiś piętnastu minutach wciąż nic nie mamy, a mi już mieszają się literki. Mimo to nie przerywam. Muszę poznać prawdę.
- Sprawdź jeszcze na dole - proponuję brunetowi.
Chłopak posłusznie robi to, co powiedziałam. Nie mija minuta, gdy słyszę.
- Mam! To jest ta teczka i te papiery.
Idzie do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Tyle, że ja nie potrafię go odwzajemnić.
Też coś znalazłam. O wiele gorszego niż się spodziewałam. Czytam wszystko jeszcze raz mając nadzieję, że po prostu się pomyliłam. Że tam nie ma nazwiska mojego narzeczonego.
- Alex co się stało? - W głosie Harry'ego słyszę niepokój.
Podnoszę na niego wzrok i momentalnie moje oczy napełniają się łzami. Unoszę wyżej trzymaną przeze mnie umowę.
- Louis dostaje za nasz związek pieniądze. Moja matka mu płaci - mówię drżącym głosem.
Widzę zdziwienie na twarzy chłopaka. Po chwili podchodzi do mnie i bez słowa zamyka w swoich ramionach. Wtulam się w jego ciało popadając w coraz większą histerie. Coś w co wierzyłam po prostu się rozpadło. W jednej sekundzie. Zaufanie jakie budowałam przez długi czas do Louisa zniknęło. Ale najbardziej boli mnie to, że ja go naprawdę kocham. Jak on mógł mnie okłamywać tyle czasu? Jestem tutaj pół roku i nic nie wzbudziło moich podejrzeń. Jego pocałunki, słowa... wszystko wydawało się naprawdę szczere, a okazało się tylko kolejnym kłamstwem. Do cholery jasnej przecież my uprawialiśmy seks! Jak on mógł udawać? JAK?
W tym momencie dobrze, że Harry mnie trzyma, bo na pewno bym upadła. Nie mam kompletnie siły, zupełnie jakby ten kawałek papieru pozbawił mnie całkowicie chęci do życia. Mam ochotę zasnąć i więcej się nie budzić. Zniknąć. Tak po prostu. Zero bólu, złamanych serc i skończonych debili.
Jak ja mogłam być taką idiotką? Nie raz zawiodłam się na Louisie, dlaczego zawsze dawałam mu kolejną szansę? Bezgranicznie mu ufałam i uparcie wierzyłam, że się zmieni. Że to tylko kwestia czasu. Sama się się oszukiwałam i na pewno nie zamierzam tego ponawiać. To jest koniec.
Koniec z Tomlinsonem. Nie chcę go więcej widzieć. Nie chcę z nim rozmawiać. A już na pewno słuchać jego tłumaczeń. On chciał ślubu. Oświadczył mi się, co było też jedynie fikcją. Zniszczyłabym sobie życie. On zniszczyłby mi życie. Mam dosyć, tego jest zbyt dużo.
Nagle na korytarzu słychać podniesione głosy i zbliżające się kroki. Zamieram w bezruchu, patrząc w drzwi. Zaraz się otworzą i będziemy mieli przesrane. Oboje. Czuję jednak, że teraz jest mi wszystko obojętne. Co mogą mi zrobić? Wyrzucić z domu? Nawet chciałabym odejść. Niech mnie przyłapują. Bylebym już nie musiała widzieć Tomlinsona.
Niespodziewanie Harry łapie mnie w pasie i ciągnie gdzieś ze sobą. Nie wiem nawet kiedy znajdujemy się w szafie, nie mam jednak czasu o tym myśleć, bo w tym samym momencie drzwi gabinetu otwierają się na oścież. Przez szczelinę widzę Colina, jak zawsze w drogim garniturze. Później wchodzi kilku ochroniarzy, a na końcu... Louis.
Serce gwałtownie mi przyśpiesza, a moja dłoń odnajduje rękę Harry'ego. Splatam nasze palce.
- Wreszcie wróciłeś - mówi Tomlinson.
Ma na sobie dresy i białą koszulkę. Włosy ułożone w nieładzie. Dopiero co wstał z łóżka i wygląda zniewalająco. Czuję, że coś mnie ściska od środka. Przybieram bardziej plecami do klatki piersiowej Harry'ego, a na moich policzkach pojawiają się świeże łzy. Chłopak obejmuje mnie mocno w pasie.
- Sam prosiłeś, abym przyjechał parę dni po tobie.
Colin zajmuje swoje miejsce przy biurku, przez co mam na niego idealny widok. Louis podchodzi do niego i opiera ręce o blat.
- Co powiedziała Elizabeth?
Zamieram. Wytężam słuch najbardziej jak potrafię.
- To twoja decyzja. W Norwegii byłeś na tyle przekonujący, że pozwala ci zrobić, co uważasz za słuszne.
Louis kiwa głową.
Wzbiera się we mnie złość. On był w Norwegii z Colinem. Odwiedził moją matkę, a mi wcisnął bajeczkę o szukaniu idealnego pierścionka. Mam ochotę wyskoczyć z tej pieprzonej szafy i powiedzieć mu, co o nim myślę. Wygarnąć wszystko, co leży mi na sercu, a potem wyjechać. Daleko, nie oglądając się za siebie. Zapomnieć o Tomlinsonie, mojej matce i wszystkim, co się z nimi wiąże. Zacząć od początku, z nowymi ludźmi, którzy nie sprawią mi tyle bólu. Ściskam mocniej rękę Harry'ego. Takimi jak on.
Louis chyba chce już opuścić gabinet.
- Alexandra - głos Colina brzmi poważnie. - Nie może się o niczym dowiedzieć.
Louis patrzy na niego z kamiennym wyrazem twarzy.
- I się nie dowie.
To się chuju zdziwisz - myślę. Niech tylko Harry mnie puści.
- W porządku - mówi Colin, wzdychając - Jest już późno, trzeba udać się do swoich pokoi.
Wstaje od biurka i rozglądając się po pomieszczeniu, wychodzi. Reszta robi to samo, zostawiając nas samych w gabinecie. Czekamy chwile, upewniając się, że odeszli. Potem opuszczamy swoją kryjówkę. Harry nie puszcza mnie ani na moment, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Nie wiem, czy dałabym sobie radę gdyby nie on. Dodawał mi sił.
Podnoszę na niego wzrok. W jego zielonych oczach widać troskę i ciepło. Wiem, że mogę na niego liczyć. Harry nigdy mnie nie zawiódł i tego nie zrobi. On był ze mną od początku.
I chcę, aby i teraz mnie nie opuszczał.
- Zostaniesz ze mną? - pytam tak cicho, że niemal szepczę - Nie chcę być sama.
Chłopak ściera nowe łzy płynące po mojej skórze.
- Oczywiście.





***
Zapraszam do obserwowania mojego opowiadania. Wtedy będziecie miały powiadomienie o nowym rozdziale :)
Pozdrawiam! 

sobota, 23 lipca 2016

Rozdział 7

Gdy tylko Meg dostrzegła, że przyjechała moja siostra, od razu zawołała wszystkich do jadalni i podała obiad. Mimo moich protestów zostałam zmuszona do siedzenia przy stole i słuchania głupot, które opowiadała moja siostra. Każdy na przemian jadł i śmiał się z kiepskich historyjek. Byłam równocześnie zdenerwowana i zażenowana.
- Alex ty nic nie jesz? - pyta Vicky - Jesteś chora? Zawsze jadłaś za trzech.
Silę się na sztuczny uśmiech.
- Straciłam apetyt.
Na twój widok, dokańczam w myślach. 
Vicky wzrusza ramionami i po chwili zaczyna opowiadać historię, gdy jako małe dziecko zrzuciłam jej mój tort urodzinowy na głowę, bo schowała mi ulubioną zabawkę. No cóż, należało jej się.
Denerwuje mnie to, że chłopcy są w nią zapatrzeni jak w obrazek. Vicky zawsze była tą ładniejszą siostrą. To ona odziedziczyła urodę po matce. Po za tym ona dużo bardziej o siebie dba niż ja. Czuję ukłucie zazdrości.
Oraz czyjeś palce wbijające mi się w udo.
Odwracam głowę do siedzącego obok Harry'ego. Puszcza mi oczko, chcąc chyba mnie pocieszyć. On jedyny w tym pomieszczeniu mnie rozumie. Jest wsparciem jakiego potrzebuję.
Chociaż jego miejsce powinien zajmować mój chłopak. Kątem oka widzę puste krzesło. Louis nadal się nie pojawił. Nie mam pojęcia gdzie się podziewa. Nie zostawił żadnej wiadomości, nie odbiera również telefonów. Martwię się o niego, a ten kretyn nie raczy się nawet odezwać. Mam tylko nadzieję, że jest cały i zdrowy. I że się niedługo pojawi. 
Wracam myślami na ziemię i znów skupiam się na Stylesie. Chłopak cały czas mi się przypatruje.
- Zaraz się stąd zmyjemy - zapewnił, a ja poczułam się jak dziecko, która zaraz ma dostać czekoladę.
I jak powiedział, tak zrobił. Mówi coś dyskretnie Meg, przez co ona najpierw robi się czerwona, a następnie wymownie na niego patrzy. Harry jedynie się śmieje obnażając białe zęby.
- Chodź - szepcze.
Wstaję od stołu i ruszam za chłopakiem.
- A wy gdzie? - odzywa się nagle Zayn.
- Mamy coś do załatwienia -  Harry wciąż się uśmiecha.
- Nie możesz tego zrobić sam? - pyta Vicky - Tak dawno nie widziałam się z Alex...
- Chłopcy dotrzymają ci towarzystwa - mówię przerywając jej głupie zagranie. To jest próba wzbudzenia poczucia winy zarówno we mnie jak i w Harrym. Widzę, że Vicky chce przejąć tu kontrolę. Owinąć sobie każdego wokół palca. Ja jednak na to nie pozwolę.
Wysyłam siostrze chłodne spojrzenie, po czym razem z Harrym opuszczam jadalnię. Kierujemy się do pokoju chłopaka. Idziemy w ciszy, cały czas odczuwam złość, więc wolę jej nie przerywać. Boję się, że mogłabym powiedzieć coś niemiłego Harry'emu.
Gdy dochodzimy do jego sypialni, czuję na sobie lustrujące spojrzenie ochroniarza. Niemal widzę jak w jego głowie rodzi się nowa plotka, nie mogąca doczekać się, aż się ją rozpuści. Czuję się zniesmaczona. To wstrętne, zachowują się jak paparazzi żerujący na nasze brudy. Nawet w domu muszę uważać na to, co robię.
Jestem tym wszystkim przytłoczona i porządnie zmęczona. Ktoś próbuje mnie zabić, moja wyrodna matka ma jakieś umowy z Colinem, który na dodatek przepadł gdzieś w Norwegii. Louis też nie wiadomo gdzie się znajduje i nie daje znaku życia. W domu ochroniarze traktują mnie jak żywą bohaterkę telenoweli, a na zewnątrz w gazetach jestem oczerniana przez rzekome bawienie się uczuciami Tomlinsona. Cały czas muszę użerać się z Liamem, który nie szczędzi sobie uszczypliwych uwag za każdym razem gdy mnie widzi. Nie opuszczają mnie ciągłe koszmary i poczucie winy, zwiększające się z każdym dniem. A żeby było jeszcze ciekawiej w sam środek tego wszystkiego wepchała się jeszcze moja siostra. Mam dosyć.
Wiem, że Harry widzi moje zmęczenie i stara się mi pomóc. Jestem jednak zła sama na siebie, bo on ma wystarczająco swoich problemów. Nie powinien zajmować się jeszcze moimi. Lecz z drugiej strony może pozwalam mu zapomnieć o Kate? Jeżeli pomaganie mi to pewnego rodzaju terapia? To też mi się nie podoba, bo prawdziwy przyjaciel powinien pomagać bezinteresownie.
Nie będę go oceniać, bo sama nie jestem lepsza. Gdyby Louis był w domu pewnie spędzałabym czas z nim, a nie z Stylesem.
Siadam na oparciu fotela i chowam twarz w dłoniach. Chcę przestać już o tym wszystkim myśleć, mam tego dosyć. Słyszę, że Harry do mnie podchodzi. Odsłaniam oczy i zastaję go kucającego przy moich kolanach. Na jego twarzy widzę wielką troskę.
- Nie przejmuj się nią.
Opowiadałam mu o tym jak Vicky wyrzuciła mnie z domu wczoraj, gdy nocowaliśmy w mojej sypialni. Wspomniałam też o mojej matce i o tym jak nas zostawiła. Nie mówiłam o gwałcie, ale gdy chcąc nie chcąc musiałam powiedzieć o Jamesie, Harry chyba sam się domyślił. On jednak zareagował na to wszystko inaczej niż Tomlinson. Nie było mowy o żadnej litości. Czuł smutek i pewnego rodzaju złość, ale nie litował się nade mną. I to cholernie mi się podobało.
- Staram się - szepczę.
Wzrok Harry'ego jest łagodny i pełen ciepła.
- Posłuchaj - chociaż nie wiem jak bardzo chciałabyś sobie to wmówić - Victoria nie przyjechała tu, aby znów cię zranić. Ona naprawdę próbuje naprawić swoje błędy.
I nagle cały czar pryska.
Kręcę głową.
- Nie rozumiesz - mówię bliska płaczu.
Harry jednak nie daje za wygraną.
- Staram się zrozumieć.
Powstrzymuje parsknięcie. Staranie się to za mało.
Jak mogłam się tak bardzo pomylić?
- Alex, spójrz na mnie - prosi, ściszając głos.
Celowo jeszcze bardziej odwracam głowę. Chcę się już stąd wynieść. Zaszyć w moim pokoju. W kącie, tym za szafą, aby nikt mnie nie widział. Pragnę chwili samotności. Gubię się we własnych myślach. Vicky zniszczyła mój porządek. Muszę wszystko poukładać od nowa.
Nagle czuję ciepłe palce Harry'ego na moich policzkach i po chwili patrzę już w jego zielone tęczówki.
- Wiesz co widzę? - pyta nie czekając na odpowiedź - Widzę niezwykle silną dziewczynę, którą spotykało w życiu zbyt wiele przykrości. Ona nie chce zaufać po raz drugi, bo boi się kolejnego zranienia. Widzę też, że bezustannie szuka wsparcia, lecz ciągle napotyka ludzi, nie potrafiących jej go udzielić. Jest bardzo zmęczona, ale mimo to się nie poddaje. Nie wiem jednak jak długo da jeszcze radę nosić w sobie ten ciężar.
Czuję na policzkach spływające łzy. Harry widząc to zamilkł na chwilę. Trafił w czuły punkt. Wyczytał wszystko jakbym była otwartą księgą. Myślałam, że lepiej kryję się z tym wszystkim. Miałam przynajmniej taką nadzieję. Harry jednak gwałtownie mnie jej pozbawił. Kogo ja chciałam oszukać? Wszyscy widzą, że sobie nie radzę. Nikt jednak nie miał na tyle odwagi, aby ze mną o tym porozmawiać.
To sprawia, że rozklejam się jeszcze bardziej. Harry nic nie mówi, tylko zamyka mnie w mocnym uścisku. Takim jakiego potrzebuje. Czuję jego ciepłe ramiona i wiem, że mogłabym tak stać w nieskończoność.

Po jakim czasie, gdy udaje mi się już uspokoić, siedzę z Harrym na łóżku. Nie chciałam na razie rozmawiać o tym co noszę w środku. Nie byłam na to gotowa, a Harry szanuje moje zdanie. Wiem jednak, że mogę do niego przyjść kiedy tylko będę tego potrzebować.
Zajmujemy się planowaniem włamania do gabinetu Colina. Chociaż włamanie to chyba zbyt mocne słowo.
- Dzisiaj nie damy rady tego zrobić. Po przyjeździe Victorii kręci się tu zbyt wiele ochroniarzy. Spróbujemy jutro rano. - Widzę skupienie na twarzy Stylesa. - Jeżeli sytuacja się powtórzy, pójdziemy po prostu w porze obiadu.
Kiwam głową. Ważne, abym w ogóle się tam dostała.
- A jeżeli Colin wróci?
 Harry wzrusza ramionami.
- Będziemy musieli wymyślić coś innego.
Znów kiwam głową.
- Chciałabym już się tam dostać i poznać prawdę - wyznaję.
Harry uśmiecha się pocieszająco.
- Obiecuję, że jutro będziesz trzymała te teczki w dłoniach.
W jego głosie jest coś, co sprawia, że mu wierzę. Jeżeli on tak mówi, to na pewno tak będzie.
Mam już dosyć poważnych tematów. Do mojej głowy przychodzi coś, na co już od dawna miałam ochotę.
- Harry? - Uśmiecham się łobuzersko. - Masz może jakiś alkohol?
 Chłopak patrzy na mnie chwilę lekko zaskoczony. Potem jednak śmieje się cicho.
- Dziewczyno, jesteś tak cholernie nieprzewidywalna. - Kręci z rozbawieniem głową. - Ale lepiej trafić nie mogłaś. Patrz na to.
Wstaje z łóżka i podchodzi do najdalszej, wysokiej szafki. Gdy ją otwiera, moim oczom ukazuje się rząd kolorowych butelek.
- To na co księżniczka ma ochotę?

Odkąd mieszkam u chłopaków wypiłam - co najwyżej - lampkę wina. Dlatego jak patrzę na te wszystkie puste butelki leżące obok łóżka, śmieję się głośno. Teraz wszystko wydaje się takie łatwe.
- Ja jestem jednak głupia - bełkoczę, chyba bardziej do siebie niż do Harry'ego - Powinnam już dawno wyjechać stąd w pizdu. Mielibyście święty spokój.
Harry kręci głową.
- Ale ja cię nigdzie nie puszczę!
Znów zaczynam się głośno śmiać.
- Nie mogłabym cię chyba zostawić Styles, za bardzo mi na tobie zależy.
Nie zwracam uwagi na to, co mówię. Tym bardziej nie zastanawiam się, czy to tylko bezsensowne gadanie czy prawda. Harry jednak bardziej się tym przejął.
- Zależy ci na mnie? - pyta, chwiejąc się lekko na nogach.
Wzruszam ramionami
- Nigdy nie spotkałam tak dobrego człowieka. - Podchodzę do niego chwiejnym krokiem i zarzucam mu ręce na szyję. - Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
Czuję, że cały sztywnieje, ale nie odtrąca mnie od siebie. Mam to jednak gdzieś, chcę go tylko przytulać.
- A jeśli ja nie chcę być tylko przyjacielem?
Śmieję się i podnoszę głowę.
- Nie wygłupiaj się, jasne że chcesz.
Jego twarz jest niezwykle poważna, zupełnie jakby cały alkohol z niego wyparował, pozostawiając po sobie jedynie śmiałość.
- A jeżeli chcę czegoś więcej?
Przestaję się śmiać, jednak uśmiech pozostaje na mojej twarzy. Jestem tak zamroczona wypitymi trunkami, że niewiele rozumiem z zaistniałej sytuacji.
- Czyli? - pytam, czując ze zbliża się kolejny napad głupawki.
Harry kładzie rękę na moim policzku w bardzo podobny sposób jak wtedy w kuchni. Dotyk jego palców jakby sprowadza mnie na ziemię, przez co zaczynam rozumieć. Przestaję się śmiać i uśmiechać, oszołomiona tym, co się dzieje. Postanawiam jednak rozkoszować się tą chwilą. Zamykam oczy, oddając się Harry'emu. On jednak niespodziewanie zabiera rękę.
- Dlaczego ty tego nie chcesz? - szepcze.
Chyba chce już mnie puścić, gdy mówię.
- Nigdy nie pytałeś czy nie chcę.
Harry patrzy na mnie zdziwiony, a ja wykorzystuję moment i łączę nasze usta. Dopiero po chwili chłopak oddaje pocałunki. Początkowo delikatne, a potem coraz żywsze i bardziej namiętne. Jakby działo się właśnie coś, na co czekał od dawna i stara się rozkoszować każdą sekundą. Czuję niesamowite ciepło w środku. Rozchodzi się falami po całym ciele.
Nagle jednak Harry gwałtownie się ode mnie odsuwa. W sypialni słychać nasze przyspieszone oddechy. Chłopak skupia na mnie zielone tęczówki, zupełnie jakby uczył się mnie na pamięć. Delikatnie odgarnia mi włosy z czoła, po czym przykłada usta do mojego ucha. Miłe ciepło muska moją skórę.
- Całowanie pijanej dziewczyny się nie liczy - szepcze.
Stan upicia alkoholowego znowu do mnie wraca. Cała ta sytuacja wydaje mi się nagle niesamowicie komiczna. Zaczynam się głośno śmiać, opierając głowę o ramię Harry'ego.
Potem urywa mi się film.

Muzyka
Budzę się z strasznym bólem głowy, mając ochotę wymiotować. Jak to się stało, że tak bardzo się wstawiłam? Nie wypiłam przecież aż tak dużo. Z drugiej strony dawno nie spożywałam alkoholu. Dlatego mój organizm tak zareagował. Wszystko jedno, czuję się fatalnie. I marzę o szklance wody.
Podnoszę się powoli, mając wrażenie, że żołądek podchodzi mi do gardła. Nagle zastygam w bezruchu. To nie jest pokój Harry'ego. Ani mój.
Tylko Louisa.
I wtedy go dostrzegam. Siedzi w fotelu naprzeciw łóżka. Musiał go sobie tam przysunąć, bo jestem pewna, że stał w innym miejscu. Ale tu nie fotel jest ważny. Widzę Tomlinsona. Wściekłego.
- Coś ty sobie myślała? - pyta, starając się tłumić złość - Jak mogłaś się doprowadzić do takiego stanu?
Patrzę na niego jak na skończonego debila. Nie dam mu wmówić, że w tym pokoju, to mnie można o coś obwiniać. O nie.
- Ja mam się tłumaczyć? To ty zniknąłeś bez śladu na dwa dni!
Dopiero teraz czuję, jaki tłumiłam w sobie gniew, gdy go nie było. Albo inaczej. To strach o ukochanego zepchnął złość na drugi plan. Teraz jednak widzę, że Louis jest cały i zdrowy. Mało tego. Robi mi wyrzuty.
- Chyba za bardzo nie tęskniłaś!
Podnosi zarówno głos jak i siebie z fotela. Targają nim takie nerwy, że musi zerwać się na równe nogi. Czuję, że ja też długo nie usiedzę.
- Chyba sobie kpisz - syczę - Pisałam, dzwoniłam, ale ty nic! Martwiłam się! Bałam, że coś ci się stało!
Jego wyraz twarzy się nie zmienia. Nadal jest zły jak osa.
- Mhm. Widziałem jak się martwiłaś w objęciach Harry'ego.
Zastygam zaskoczona.
- O czym ty mówisz?
Widzę jego spojrzenie, pełne rozczarowania. Po chwili słyszę jeszcze głośne prychnięcie.
- Ty nawet nie pamiętasz, co się z tobą działo - mówi z niesmakiem.
Wstaję z łóżka wzburzona.
- Czyli ja nie mogę się upić, ale gdy ty to robisz jest wszystko w porządku? Co za hipokryzja.
- Mnie nie próbują zabić - mówi przez zaciśnięte zęby - A ty wystawiasz im się jak na złotej tacy.
Wtedy dociera do mnie, że może mieć rację. Nie mam pojęcia, co się ze mną wczoraj działo. Równie dobrze mogłam się obudzić w jakiejś melinie z nożem przy gardle. Pijana dziewczyna równa się bezbronnej dziewczynie.
Nawet fakt, że dom jest teraz mrowiskiem ochroniarzy nie przywraca mi spokoju. Już raz ich przechytrzono.
Louis widząc, że milczę kontynuuje.
- Gdy przyjechałem zastałem cię klejącą się do Stylesa. Nie takiego przywitania się spodziewałem.
Mrugam zaskoczona. Więc o to ta cała awantura?
- No i? Byłam pijana. Z resztą, co jest złego w przytulaniu?
I wtedy w mojej głowie zwalnia się blokada. Przypominają mi się miłe usta Harry'ego zatopione w moich wargach. Iskierki tańczące w zielonych tęczówkach chłopaka. Piękny uśmiech. Pamiętam pocałunek oraz słowa jakie wypowiedział. Czuję zarówno ciepło rozchodzące się po moim ciele, jak i wyrzuty sumienia.
Dopiero teraz podnoszę głowę, aby jeszcze coś powiedzieć Louisowi. Głos grzęźnie mi w gardle. Chłopak patrzy na mnie z taką furią, że mam ochotę się schować.
- Co w tym złego?! - Jego krzyk nosi się po pokoju. - To, że tuliłaś się do Harry'ego! On nie może cię dotykać! Nie chcę, żeby to robił! Jesteś moją dziewczyną. Tylko moją! Nikt inny nie ma prawa cię tknąć. Należysz do mnie.
Patrzę na niego oniemiała. Chłopak dyszy głośno, wciąż groźnie na mnie łypiąc. Dopiero po dłuższej chwili udaje mi się coś wykrztusić.
- Nie jestem rzeczą, żeby przypisywać mi właściciela.
Louis kręci głową.
- Wiem, Aly. Po prostu... szlag mnie jasny trafia, gdy widzę go przy tobie. Wkurwia mnie to, że dogadujesz się z tym śmieciem lepiej niż ze mną. Gdy masz problem, pierwsza osoba do której idziesz to on. Nie ja. Tylko on.
Przerywam mu.
- Harry jest moim przyjacielem.
- Nie wydaje mi się, żeby z jego strony to była tylko przyjaźń.
Ignoruję jego głupią uwagę. Czuję, że znów napełnia mnie złość.
- Jesteś zazdrosny? - pytam, lecz nie daje mu dojść do głosu - Ty? Przecież ja nigdy nie dałam ci powodów do zazdrości.
Orientuję się, że w moim głosie słychać było ogromny wyrzut. To oburza Louisa.
- A ja niby ci daję?
- A nie?
- No nie przypominam sobie!
Wiążę ręce na piersiach.
- Więc gdzie byłeś?
- Nie zmieniaj tematu!
- A może powinnam zapytać z kim byłeś?
- Nie rozumiem.
- Tracy Morrel? A może z jakąś inną dziewczyną?
- Zwariowałaś - stwierdził.
Czuję pieczenie pod powiekami. Chyba ma rację - wariuję. Inaczej tego nie można wyjaśnić.
- Po prosty chce zrozumieć, czego mi brakuje - mówię cicho. Samotna łza spływa mi na policzek. Louis to widzi i od razu do mnie podchodzi. Chce złapać moją twarz w dłonie i zetrzeć ją jednym delikatnym ruchem, sprawiając tym samym, że motyle w moim brzuchu znów będą próbowały się uwolnić. Wiem, że chce. Lecz ja mu na to nie pozwalam, robiąc krok do tyłu.
Zabolało go to.
- Niczego ci nie brakuje - mówi - Jesteś idealna.
Czuję kolejne łzy. Nie potrafię ich powstrzymać.
- Może chodzi o gwałt? Nie wiążesz ze mną przyszłości, bo się mnie brzydzisz.
Jego oczy szerzej się otwierają. Nie dziwię się, sama jestem zdziwiona tym, co wygaduję. Nie cofnę jednak moich słów. Muszę sobie z Louisem wszystko wyjaśnić. Nie zniosę więcej niedopowiedzeń.
- Aly, ty jesteś moją przyszłością. Jak mógłbym się ciebie brzydzić?
Teraz już rozpłakałam się na dobre. Nie protestuje, gdy przyciska mnie do piersi. Oboje tego potrzebujemy. Rozmowa jest jednak nadal nie skończona.
- Ale nie chcesz mieć ze mną dziecka.
Chłopak podnosi głowę, aby na mnie spojrzeć. Jest zaskoczony.
- Co?
- Widziałam ulgę na twojej twarzy, gdy ci powiedziałam, że na pewno nie jestem w ciąży - mówię lekko zażenowana - Cieszyłeś się.
Chłopak potrzebuje chwili, aby zrozumieć mój roztrzęsiony od płaczu głos. Gdy jednak dochodzi do niego sens moich słów, kręci głową i mocniej mnie do siebie przyciska.
- Alex to nie tak. Gdybyśmy mieli zostać rodzicami, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Kochałbym tego maluszka i starał się wychować na wspaniałego człowieka. Chcę mieć z tobą dziecko, bardzo chcę. - Jeździ kciukiem po linii moich ust. - Ale jeszcze nie teraz. Zróbmy to w odpowiedniej kolejności. Najpierw ślub.
Zadrżałam na dźwięk tego słowa. Wizja welonu i białej sukni wydaje mi się bardzo odległa. Jednak Louis powiedział to w taki sposób, jakby miał już wszystko zaplanowane. Czy ja jestem gotowa na tak poważny krok, jakim jest ślub? Albo raczej czy Louis jest na to przygotowany. Myślę o jego zniknięciu. Nie dawał znaku życia, miał gdzieś moje uczucia. Teraz nie chce mi nawet powiedzieć, gdzie przebywał.
Nie, on nie jest gotowy na małżeństwo.
- Gdzie byłeś? - pytam cicho.
- Czy to takie ważne?
Kiwam głową.
Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy mieli przed sobą żadnych tajemnic. Louis łamie tą przysięgę, więc czy mogę mu ufać? A przecież zaufanie to podstawa związku.
- Ty naprawdę myślisz, że cię zdradzam? - pyta, a w jego głosie kryje się smutek.
Wzruszam ramionami.
- Dla ciebie przecież to nic nowego, już to robiłeś.
Nie wierzę, że to powiedziałam. Dlaczego jestem dla niego tak podła? Wiem przecież, jak się obwinia za noc z Mayą. Z resztą był wtedy dzieciakiem. A ja zapewniałam, że nie mam o to do niego żalu.
Teraz widzę jego szerzej otworzone oczy, przepełnione bólem. Żałuję tego, co powiedziałam. Powinnam trzymać język za zębami. Louis wypuszcza mnie z objęć. Czuję, że rośnie między nami ściana, którą trudno będzie rozbić. Zraniłam go. I to mocno.
Chłopak szuka czegoś po kieszeniach i po chwili wyjmuje małe, czerwone pudełeczko.
- Byłem w Stanach. Pojechałem po to. - Podniósł rękę wyżej. - Kiedyś obiecałem ci, że będzie najpiękniejszy jaki uda mi się znaleźć. Dotrzymałem słowa. Nie wiem tylko, czy jeszcze się przyda.
Wręcza mi pudełko. Znów przybiera maskę obojętności, jak w pierwszych tygodniach mojego pobytu w tym domu. Chce ukryć ból, jaki mu zadałam. Zdradza się jednak, gdy ostatni raz na mnie patrzy. Oczy nigdy nie kłamią, a w jego widzę wszystko.
Po chwili już go nie ma. Zostaję sama w pokoju z czerwonym pudełeczkiem w ręce. Domyślam się co to jest. Łzy znowu napływają mi do oczu, gdy zaciskam na nim palce, aby otworzyć wieko.
Pierścionek zaręczynowy. Najpiękniejszy jaki kiedykolwiek widziałam.



***
Nie przewidziałam, że po powrocie do Polski zastanę zepsutego laptopa. To jest główną przyczyną opóźnienia się rozdziału. Z następnym postaram się szybciej uwinąć.
Pozdrawiam!  

poniedziałek, 11 lipca 2016

Rozdział 6

Po wybuchu bomby Colin przydzielił mi sypialnie w tym samym skrzydle. Jeszcze w nim nie spałam, bo cały czas nocuje u Louisa. Nie wiem czy dałabym radę zasnąć bez jego ciepłych ramion. Dlatego mam nadzieję, że szybko załatwię sprawę z Harrym i będę mogła wrócić do Tomlinsona.
Usiadłam na kanapie rozglądając się po wnętrzu pokoju. Był mniejszy od mojej poprzedniej sypialni i nie miał piętra. Za to urzekł mnie sposobem, w jaki został urządzony. Ściany były pokryte farbą o różnych odcieniach fioletu, podłoga wyłożona brudnobiałym drewnem. Jasne grube meble dodawały mu nowoczesności. Pod jednym z wysokich okien stał szklany stolik i dwa turkusowe fotele. Trochę dalej znajdowała się ogromna szafa z pięknymi wzorami wyrytymi w drewnie. Po drugiej stronie stało dwuosobowe łóżko z cienkim, prześwitującym baldachimem. Na podłoże leżał puszysty dywan a trochę dalej chodnik przypominający skórę barana. Mam nadzieję, że to sztuczne. Nad moją głową wisiał nie za duży kryształowy żyrandol, który pięknie oświetlał wnętrze. Jestem pewna, że tą sypialnie urządzała kobieta.
Spojrzałam na zegarek.
23:50
Warty zmieniały się pięć minut przed północą. Lada chwila powinien pojawić się tu Styles. Przypomniałam sobie powagę w jego zielonych oczach gdy mówił, że w tym domu dzieje się coś dziwnego. Potem uśmiech, gdy nazwałam go detektywem, bo odkrył coś nowego. Mam nadzieję, że teraz też uda mi się go wywołać.
Harry jest wspaniałym człowiekiem. Dlatego nie mogę znieść myśli, że cierpi przez niepotrafiącą go docenić kretynkę. Nigdy nie poznałam Kate i w zasadzie nie powinnam jej oceniać. Wiem jednak, że ona nie zasługiwała na Harry'ego. Jest dla niej za dobry.
Zastanawiam się czy Styles znajdzie kiedykolwiek kobietę, która zrozumie jaki skarb posiada. Sama myśl o tym, że miałby zostać sam do śmierci mnie przeraża. Po prostu nie on.
Moje przemyślenia przerywa ciche trzaśnięcie drzwiami. Odwracam się i widzę Stylesa. Ma na sobie ciemne dżinsy i czarny T-shirt. Jego włosy opadały na ramiona. Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy.
- Dobrze, że jesteś - wychrypiał - Bałem się, że mnie wystawisz.
- Ciebie nigdy - zapewniłam naprawdę szczerze. W jego oczach znów zobaczyłam iskierki radości. Brakowało mi ich przez ostatni czas.
- Co miałeś mi powiedzieć? - zapytałam, chcąc przerwać ciszę.
Iskierki gwałtownie zgasły. Harry dosłownie przez ułamek sekundy wyglądał na zmieszanego, zupełnie jakby wyrwała go z jakiejś mocno osobistej refleksji. Po chwili jednak usiadł obok mnie z poważną miną.
- To co ci teraz powiem musi pozostać ścisłą tajemnicą. Moją i twoją, rozumiesz?
Naszą. Podobało mi się to. Po tylu dniach milczenia znów mamy coś wspólnego.
Kiwam głową.
- Może najlepiej będzie jeśli powiem ci to wprost - westchnął - Uważam, że Colin jest jedynie marionetką w rękach kogoś o wiele ważniejszego.
Patrzę na niego dłuższą chwilę, próbując przyswoić jego słowa.
On kontynuuje.
- Przypadkiem natknąłem się na bardzo dziwne dokumenty. Niewiele zdążyłem przeczytać, ale wszystko wskazuje na to, że nad nim ktoś jest. Zacząłem dalej węszyć i dzięki pomocy Tobiasa wiem gdzie Colin aktualnie się znajduje.
- To znaczy?
Harry uśmiechnął się lekko, najwidoczniej dumny, że udało mu się uzyskać takie informacje.
- Norwegia - zrobił chwilę przerwy - A dokładnej zimowa rezydencja hrabiego Leonarda DaBell'a.
Zmarszczyłam brwi.
- A kto to?
- Nie mam pojęcia, ale po umowach jakie zawierali jestem pewien, że to ktoś mocno nadziany i wpływowy.
Kiwam głową ze zrozumieniem. Chociaż właściwie nie może to jeszcze do mnie dotrzeć, to mu wierzę. To w zasadzie ma sens.
Nasuwa mi się jednak jedno pytanie.
- Ale od trzech lat niczego dziwnego nie zauważyliście? Czegoś co by wskazywało, że nie podejmuje samodzielnych decyzji?
Harry kręci głową.
- Wczesniej mieliśmy innego opiekuna, Colin przejął nas rok temu - przez chwilę jednak wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał - To była bardzo szybka i bezpodstawna zmiana. Zazwyczaj zmienia się opiekuna na życzenie zespołu, ale my byliśmy bardzo zadowoleni. Pewnego dnia po prostu pojawił się Colin, poprzedni opiekun zrezygnował a my musieliśmy to wszystko zaakceptować.
- Colin jest chyba dobry w tym co robi.
- Bardzo dobry - w głosie Harry'ego słychać było sympatie - To dzięki niemu tyle osiągnęliśmy.
Od razu widać, że chłopaki lubią i szanują swojego opiekuna. Ja też uważam go za dobrego człowieka.
- Harry - zaczęłam przyciągając uwagę zielonych tęczówek - Tylko po to wkradłeś mi się w środku nocy do pokoju?
Z przezarażeniem zrozumiałam jak to zabrzmiało. Jakbym liczyła na coś więcej. Na samą myśl czuję się zawstydzona.
Przeraża mnie, że z drugiej strony nie żałuję moich słów. Właściwie to się cieszę, że je wypowiedziałam.
Harry jednak nie wyczuł podtekstu. Właściwie wyglądał na zmieszanego.
- To nie jest wszystko - mówi w końcu.
Widzę jego niepewność. Zdecydowanie to do niego nie pasuje. Wolę wesołego, trochę szarmanckiego i pewnego siebie Stylesa.
- Powiedz mi - proszę.
Przez chwilę trwa cisza, którą niechętnie przerywa Harry.
- Gdy przeglądałem te dokumenty... To może być oczywiście przypadek, ale myślę, że lepiej żebyś się dowiedziała.
- Zaczynam się bać - mówię z uśmiechem, chcąc trochę rozładować sytuację. Harry jednak pozostaje poważny.
- Parę podpisów należało do Elizabeth Collins.
Patrzę na niego jak na idiotę. Niby w jaki sposób moja matka ma zawierać jakieś umowy z Colinem? To absurd. Ona odeszła do jakiegoś mężczyzny w Stanach. Z resztą nigdy nie miała głowy do biznesu.
Z drugiej strony Harry by mnie nie okłamał i nie powiedział o tym, gdyby tego dokładnie nie sprawdził. Mimo to pytam.
- Jesteś pewien, że to moja matka?
- Nie, razem z Tobiasem próbowaliśmy ustalić gdzie aktualnie przebywa, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Wszystkie tropy się jednak urywają.
Kiwam głową próbując uporządkować myśli. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedykolwiek usłyszę o tej kobiecie. Po jej odejściu w zasadzie miałam taką nadzieję. Nigdy nie wybaczę jej tego, co zrobiła.
Muszę jednak dowiedzieć się czy to ona ma jakieś tajne układy z Colinem. Nawet jeśli to mało prawdopodobne. A jest na to tylko jeden sposób.
- Muszę zobaczyć te dokumenty - oświadczam.
Harry kiwa głową zupełnie jakby się tego spodziewał.
- Jutro pójdziemy do gabinetu Colina.
- Jak chcesz ominąć ochronę?
 Problem nie polega na tym, że nas nie wpuszczą. Weszlibyśmy pewnie bez większych trudności. Chodzi o to żeby żaden nas nie zauważył. W innym razie momentalnie dowie się o wszystkim Holly, a następnie Colin. Wtedy możemy zapomnieć, że czegokolwiek się dowiemy.
- Coś wymyślę - zapewnił, po czym dodał - Jeżeli chcesz wtajemniczyć we wszystko Louisa, to nie ma sprawy.
- Nie - mówię od razu i chyba zbyt gwałtownie, bo Harry patrzy na mnie lekko zaskoczony - Nie chcę go w to mieszać. To nasza sprawa.
Jako dobra dziewczyna powinnam o tym powiedzieć swojemu chłopakowi. Wiem jednak jakby to wyglądało. Wszystko musiałoby być po jego myśli, aby nic mi się nie stało. Chciałby sam załatwić całość. A na włamanie do gabinetu zdecydowanie by się nie zgodził, żebym nie narobiła sobie kłopotów. Dopiero po strzelaninie w Paryżu stał się tak nadopiekuńczy. Najchętniej nie pozwalałby mi nawet robić kanapek, żebym nie skaleczyła się nożem. Zaczynało mnie to wkurzać.
Harry wzrusza ramionami.
- W porządku.
Później atmosfera zmieniła się diametralnie. Nie było już śladu po napięciu w powietrzu. Zdecydowaliśmy z Harrym, że lepiej będzie jeżeli zostanie do rana, co poskutkowało tym, że pół nocy przegadaliśmy. Widać było, że ze Stylesem było coraz lepiej. Powoli zbierał się po Kate. Znów żartował, przez co momentami śmieliśmy się tak głośno, że obawiałam się, aby któryś z ochroniarzy nie wparował nam go pokoju sprawdzić co się dzieje. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Nad ranem postanowiliśmy obejrzeć film. Nie wiem nawet kiedy zasnęłam Harry'emu na ramieniu.
To była pierwsza noc, gdy nie miałam koszmarów.

Gdy rano się przebudziłam Harry'ego już nie było. Nie kryłam uśmiechu na twarzy, gdy zobaczyłam jasny koc na swoim ciele. Miło z jego strony.
Wzięłam szybki prysznic, chcąc się rozbudzić. Potem założyłam świeże ubrania i zeszłam na śniadanie, gdzie poinformowano mnie, że Louis zniknął. Nikt nie wie, gdzie się podziewa. Będzie chciał, to się znajdzie - myślę. Wracam do swojego pokoju i postanawiam wykorzystać chwilę, by zadzwonić do Driny i dowiedzieć się co u niej.
- Wszystko w porządku - przyznała i chociaż jej nie widziałam, byłam pewna, że się uśmiecha - Maluszek chyba wybiera się na euro we Francji, cały czas trenuje.
Śmieję się cicho.
- Musi przecież być w szczytowej formie.
- Szkoda tylko, że skopie przy tym swoją matkę na amen - westchnęła - Opowiadaj lepiej jak z Louisem.
Zapewniam, że wszystko jest dobrze. Mamy bardzo dobry okres w związku. Dawno tak dobrze się nie dogadywaliśmy.
- Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy.
- A Jack jak się czuje?
Drina wzdycha.
- Jest lepiej. Jeździ na rehabilitację i jakoś daje radę, Tom bardzo nam pomaga, często nas odwiedza.
Trochę mnie to uspokaja, lecz nie zagłusza wyrzutów sumienia. To ja powinnam przy nich być w tych trudnych chwilach. A ochroniarze nie wypuszczą mnie z willi chłopaków, bo mogę przypominać ser szwajcarski.
- To super - mówię w końcu.
- Mam nadzieję, że ty również niedługo wpadniesz!
Teraz to już poczucie winy zżerało mnie od środka.
- Oczywiście - mówię i dodaję chcąc zmienić temat - Muszę zobaczyć twój brzuszek, nie wiesz nawet jak zazdroszczę wam tego maluszka!
Słyszę śmiech blondynki.
- Zawsze możecie z Louisem sami sobie takiego zmajstrować.
Poczułam się jakbym dostała w twarz.
Nie, nie możemy. Louis nie chce mieć ze mną dziecka. Znów widzę w pamięci jego pogrążoną w uldze twarz. Czuję pieczenie pod powiekami.
- Tak, możemy - mówię, a głos mi lekko drży. Na szczęście Drina niczego nie usłyszała.

Siedzę w salonie przeskakując leniwie z kanału na kanał. Czuję na sobie wzrok ochroniarzy stojących przy drzwiach. Właściwie w prawie każdym pomieszczeniu znajduje się co najmniej dwójka. Colin nie dopuści aby ktokolwiek znów dostał się do domu.
Wiem jednak, że patrzą z innego powodu. Harry wyznał mi, że w siedzibie ochrony jesteśmy głównym tematem rozmów. Traktują nas jak bohaterów z serialu telewizyjnego. Spekulują, obmawiają, wymieniają się plotkami. A gdy tu przyszłam miałam zaczerwienione od płaczu oczy. Będą mieli nowy temat do rozmów.
Może i by mnie to śmieszyło. Gdyby nie Noe fakt, że zginął człowiek.
Znów przypominam sobie ciało tamtego ochroniarza. Miał na imię Miles. Może zostawił gdzieś żonę i dzieci, które tęskniąc czekały na powrót taty. Mam ochotę znów się rozpłakać, gdy pomyślę, że nigdy więcej go nie zobaczą. I to przeze mnie.
Potem znów myślę o Louisie. Plama krwi powiększająca się gwałtownie na jego jasnej koszulce. I ten przerażający spokój w jego oczach. Jakby wiedział, że to już koniec i przyjmował to do wiadomości. Na samą myśl, że mógłby wtedy odejść na zawsze, czuję niesamowity ból. Nie wyobrażam sobie życia bez Louisa. Nie mogę go stracić.
- Oh, Alex - do pomieszczenia weszła nagle Holly - Wszędzie cię szukałam.
Uśmiecham się lekko do blondynki.
- I znalazłaś. Coś się stało?
Teraz to ona się uśmiecha.
- Mamy gościa - mówi jedynie, po czym zaprasza kogoś gestem dłoni.
Wchodzi pewnym krokiem. Wygląda ślicznie, jak zawsze, chociaż pod jej oczami widać cienie, co świadczy o zmęczeniu. Ona również się uśmiecha i to, o dziwo, szczerze.
- To niespodzianka zorganizowana przez Colina. Kazał cię serdecznie pozdrowić.
Zastanawiam się czy Holly mówi tak na serio. Może to tylko sen. Kolejny koszmar.
Nie mogę się jednak oszukiwać. Po prostu los znowu ze mnie zadrwił. I przysłał tutaj moją siostrę.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię znów widzę! - zawołała Vicky.
Tylko jej mi tutaj brakowało.


***
Żeby pisać trzeba mieć wenę. A ja znalazłam ją dopiero przedwczoraj gdy przyjechałam na wakacje do Chorwacji. Mam nadzieję, że uda mi się w tym czasie jak najwięcej napisać.
Buźka, Rouse xoxo