niedziela, 9 grudnia 2018

Rozdział 13

Louis

Dzisiaj był pogrzeb Zayna. Bardzo skromny. Byliśmy my - jako przyjaciele i jego rodzina. Żadnych kwiatów i zniczy jak nakazuje jego wiara. Ceremonia była krótka. Mam wrażenie, że zbyt krótka, aby pożegnać przyjaciela. Albo pogodzić się z jego śmiercią. Nie wiem czy kiedykolwiek przyjmę to do wiadomości. Zayn miał całe życie przed sobą. Razem z Perrie, z którą planowali ślub. Był sławny i bogaty, nie musiał się martwić o pieniądze. Zdecydowanie zbyt szybko śmierć zapukała do jego drzwi.
Biorę kolejny łyk wódki. Na początku je liczyłem, ale teraz straciłem już rachubę. Wiem, że mimo tego, że siedzę to świat zaczyna wirować. W dupie mam jednak to, że się upiłem. Teraz łatwiej jest mi o tym wszystkim myśleć. Świat wydaje się prostszy.
Mijają dwa dni odkąd Harry został porwany i nie mamy żadnej nowej informacji. Kompletne nic. Zero. Równie dobrze może już nie żyć, a my nic o tym nie wiemy. W ciągu paru dni mogą zamordować mi drugiego przyjaciela. Znów przykładam butelkę do ust.
Alex będzie strasznie wkurwiona gdy mnie zobaczy w takim stanie - myślę.
Dopiero po chwili dociera do mnie, że przecież nie jestem już z Collins. A ona ma serdecznie wyjebane na to czy piję, czy nie. Prycham rozbawiony, a butelka wypada mi z ręki. Jej zawartość wylewa się na podłogę. No i chuj, mam kolejne.
Próbuje odkręcić kolejna flaszkę, co jest nie lada wyczynem, gdy ktoś puka do moich drzwi.
- Nie ma nikogo w domu! - język okropnie mi się plącze.
Mimo mojego sprzeciwu drzwi się otwierają. Zapomniałem zamknąć się na klucz. Ja pierdole. Dostrzegam rozmyte postacie, zajmuje mi dłuższą chwilę, aby odgadnąć kim są.
- Liam! Horanek! Jak się cieszę, że chociaż wy żyjecie! - próbuje wstać, lecz grawitacja mnie pokonuje i ląduje plackiem na łóżku. To również wydaje mi się strasznie komiczne i zaczynam się śmiać jak pojebany.
- O stary... - słyszę głos Nialla i dostrzegam jak patrzy na puste butelki po piwach i połówkę wódki, która dopiero zamierzałem wypić.
- Ale sobie znalazłeś moment na picie - burczy Liam.
- Na to zawsze jest moment - mamroczę, chyba bardziej do siebie niż do chłopaków.
- Alex nie będzie zadowolona - zauważa Horan.
Znów wybucham niepohamowanym śmiechem.
- Alex? Ma to w dupie, ona teraz jest ze Stylesem - mamroczę niewyraźnie, ale sens słów dociera do chłopaków.
- Ale to z tobą spodziewa się dziecka i jestem pewien, ze nie tego oczekuje od ojca.
Prycham głośno.
- Chuj wie czy to moje dziecko.
Chłopaki marszczą brwi zdziwieni.
- Jak to? - pyta Liam.
Wzruszam ramionami wciąż bardzo rozbawiony.
- Zdradzała mnie z Harrym - śmieję się jakby to był najśmieszniejszy żart świata - Może to on jest ojcem?
- Zaczynasz pierdolić głupoty, Lou. Idź spać.  - słyszę głos Nialla. A może to był Liam. Z reszta wszystko jedno.
- A podacie mi jeszcze butelkę?
- Nie! - odpowiadają razem.
No nie, to mają być przyjaciele. Patrzę na nich obrażony, pokazuję środkowy palec i kładę się posłusznie do łóżka. Ziemia wokół nie przestaje wirować jak pojebana. Chłopaki jeszcze coś tam do mnie mówią, ale już ich nie słyszę. Gdy tylko moja głowa styka się z poduszka momentalnie ogarnia mnie sen.

Victoria

Budzi mnie wibracja telefonu. Przecieram zmęczone oczy i spoglądam na ekran. Uśmiech sam wpływa mi na twarz.
- Cześć Liam - witam się łagodnie.
- Nadal jesteś w szpitalu? - pyta, a w jego głosie słyszę troskę.
- Nie zostawię Alex samej.
To było oczywiste. Alex to moja młodsza siostra. Nie pozwolę, aby stało jej się coś złego. I Liam dobrze o tym wie. A ja wiem, że się o mnie martwi. I słysząc tą troskę czuję miłe ciepło w okolicach żołądka.
- Ktoś powinien cię zmienić. Z chęcią bym to zrobił, ale Alex dostaje kurwicy na sam mój widok. Może Niall się zgodzi zostawić na chwile Holly...
- A co z Louisem? - przerywam mu.
- Louis jest jakby... Niedysponowany.
Marszczę brwi.
- Co to znaczy, że jest niedysponowany?
Przez dłuższą chwilę trwa cisza.
- Znaleźliśmy go wczoraj z Niallem trochę wstawionego.
Czuję jak narasta we mnie złość.
- Jak bardzo?
- Sądzę ze prześpię cały dzień.
- No to świetnie. - mruczę z irytacja.
Wybrał sobie do tego idealny moment. Powinien być tutaj i wspierać Alex. Taki właśnie z niego bohater.
- Vicki? Musisz zrobić to dzisiaj.
Kręcę głową i dopiero po chwili przypominam sobie, że Liam przecież mnie nie widzi.
- Ona mi jeszcze nie ufa.
- Jesteś jej siostra. Posłucha cię.
Niemal prycham śmiechem.
- To Alex. Nigdy nie wiadomo co zrobi.
- Dasz rade, wiem o tym.
Gdyby to było takie proste. Wzdycham głośno.
- Nie mam wyjścia.
Już sobie wyobrażam minę Alex, gdy mówię jej o tym wszystkim. Nie mam pojęcia jak zareaguje. Wiem, że nie może się teraz denerwować i to sprawia, że boję się jeszcze bardziej.
Nagle słyszę stukot obcasów. Odwracam głowę i omal nie wypuszczam telefonu na podłogę.
- Mój boże-  szybko kończę połączenie.
Patrzę na kobietę idąca obok Colina i nie wierzę własnym oczom. Bardzo długo jej nie widziałam. Zmieniła się. Jej zawsze ulizane kasztanowe włosy, są teraz dłuższe i ułożone w modną potarganą fryzurę w kolorze blondu. Cera jakby się wygładziła i ma mniej zmarszczek niż wcześniej. Może to z powodu perfekcyjnego makijażu. Wysokie obcasy i dopasowany kolorowy kombinezon od projektanta sprawia że kobieta wygląda na dużo wyższą. Ogólnie Elizabeth przypomina teraz bardziej moją siostrę niż matkę. Jeszcze ta jej dumna mina, nie dziwię się Alex, że ją znienawidziła. W ogóle nie przypomina naszej dawnej mamy.
- To nie jest dobry pomysł - mówię od razu - Ona nie może się denerwować.
Elizabeth patrzy na mnie z naganą.
- Mi też cię miło widzieć, córeczko.
- Ja mowie poważnie. Nie chcę, aby coś stało się jej i dziecku.
- Jakbyś nie zauważyła to ktoś próbuje ich zabić. Jestem tu, żeby pomóc, w końcu to moja córka. Mam prawo ją zobaczyć. Szczególnie, że minęło mnóstwo czasu od naszego ostatniego spotkania.
- Ciekawe czyja to wina - mówię uszczypliwie.
Teraz widzę już złość na jej twarzy.
- To nie jest pora na wyrzuty. Teraz musimy się zjednoczyć, aby powstrzymać tego szaleńca. Więc odsuń się Victorio, chcę porozmawiać z Alexandrą.
- Naprawdę łudzisz się że będzie chciała z tobą rozmawiać?
- Jestem wasza matką. - mówi z przekonaniem i wchodzi do sali, w której leży Alex.

Alex
Spoglądam w lustro. Jestem przerażona tym jak wyglądam. Wiedziałam, że przez ostatnie wydarzenia strasznie schudłam, ale nie sądziłam, że aż tak. Wystające kości, zniszczona cera, sińce. Wyglądałam koszmarnie. Ale to wszystko wina nerwów. Bardzo wszystko przeżywam i to niestety odbiło się na moim zdrowiu. Lekarz powiedział, że dla dobra dziecka muszę się wyciszyć i zacząć normalnie jeść. Gdyby to tylko było takie proste... Ale dla mojego maluszka zrobię wszystko.
- Alex? - Za drzwiami słyszę głos Colina. Co on tu robi tak wcześnie? Może dowiedział się gdzie porwano Harry'ego? Albo w końcu rozszyfrowano nagranie? Na pewno coś wie, skoro tu jest.
- Już wychodzę - wołam.
Przemywam jeszcze twarz zimną wodą i wychodzę z łazienki.
Od razu napotykam zatroskany wzrok Colina. Uśmiecham się do niego łagodnie. Wtedy dostrzegam . Z początku jej nie poznałam. Dopiero po chwili dotarło do mnie kim jest.
- Co ty tu robisz? - pytam zaskoczona.
Elizabeth uśmiecha się i wyciąga w moją stronę ręce.
- Nie przywitasz się ze mną?
Czuję rosnąca we mnie złość. Staram się jak mogę kontrolować emocje ze względu na ciążę, ale to silniejsze ode mnie. Jak ona może się tu pojawiać i zachowywać jakby nigdy nic?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, sama nas tak uczyłaś - mówię chłodno.
Mina Elizabeth zrzedła. Opuszcza ręce zirytowana.
- Uczyłam was tez szacunku do matki.
Przewracam oczami po czym odwracam się do Colina.
- Co ona tu robi? - ponawiam pytanie.
- Wspomniałem ci, że Elizabeth jest jedyną osobą, która odpowie na wszystkie twoje pytania.
- Od kiedy braciszku mówisz o mnie Elizabeth a nie Lizz?
Co? Co ona powiedziała?
Otwieram szerzej oczy i patrzę zszokowana na Colina.
- Braciszku? - powtarzam zaskoczona. Vicky też wygląda na zbitą z tropu.
- Nie powiedziałeś jej? - dziwi się - Przepraszam cię skarbie,  Colin zawsze lubił mieć tajemnice. Tak jesteśmy rodzeństwem. W prawdzie przybranym, ale jesteśmy. Myślisz ze wysłałabym cię do obcych ludzi?
Patrzę na nią oniemiała.
Co tu się dzieje?

Z trudem okiełznałam emocje. Sam widok mojej matki sprawia, że mam ochotę ją rozszarpać. Ale cały czas myślę o dziecku, dzięki niemu jestem spokojniejsza.
Wróciłam do łóżka i wsunęłam nogi pod kołdrę. Spojrzałam na Colina. Pozornie emanował spokojem, ale znałam go na tyle długo, aby widzieć jego zmieszanie. Ciekawy widok.
Za to po Elizabeth nie było widać nawet cienia niepewności. Zajęła pewnie miejsce obok mojego łóżka, rzucając co chwilę złośliwe uwagi na temat tego szpitala. Pod tym względem niewiele się zmieniła.
- Warunki tutaj są nie do przyjęcia. Te łóżka są okropne, nie wspominając już o oknach, które wyglądają jak z czasów wojny. Osobiście zajmę się, aby przenieść ćię córeczko do prywatnej kliniki, bo to miejsce cię wykończy - mówi, gestykulując przy tym rękami.
Przewracam oczami.
- Po co tu przyjechałaś?
Patrzy na mnie ze zdziwieniem. Widzę jednak, że udaje. Dobrze, wie, że nie chcę z nią przebywać.
- Martwiłam się o swoją córkę i wnuczka. To przestępstwo?
- Wcześniej nie interesowało cię co dzieje się ze mną i Victorią.
- Mylisz się skarbie. Cały czas miałam was na oku - aby podkreślić te słowa puścila mi oczko. Wydawało mi się to tak bardzo żenujące ze aż nie miałam ochoty tego komentować. Właściwie jak wszystko to, co Elizabeth tu wygaduje.
Nastała cisza, której nie zamierzałam przerywać. Zbywałam nic nie wnoszące pytania Elizabeth wzruszeniem ramion. Bo czy gadanie o moim nowym fryzjerze zwróci życie Zaynowi? Albo pomoże odnaleźć Harry'ego? Wątpię, dlatego nie zamierzałam dać się wciągnąć w jej paplaninę.
W końcu Elizabeth chyba zrozumiała o co mi chodzi. Westchnęła i splotła palce na swoich kolanach. Utkwiła we mnie twardy wzrok.
- Chcesz wiedzieć skąd te ataki prawda? - zapytała bardzo poważnym tonem.
- Tylko dlatego z tobą rozmawiam.
Elizabeth westchnęła. Widać, że liczyła na coś innego.
- To wszystko jest bardziej skomplikowane niż ci się wydaje Alexandro. Wiele lat starałam się kryć prawdę przed tobą i twoja siostra. Wyłącznie dla waszego dobra. Jednak zważywszy na ostatnie wydarzenia, wspólnie z Colinem doszliśmy do wniosku, że czas abyście dowiedziały się o wszystkim.
Patrzę na nią wyczekująco. Mam złe przeczucia, ale mimo to się nie odzywam.
- Zacznę może od tego, że twój ojciec nie był moim pierwszym mężem. Nie był również biologicznym ojcem Victorii.
Otwieram szerzej oczy i patrzę oniemiała na siostrę. Widzę jednak, ze ta informacja nie zrobiła na nie tak dużego wrażenia jak na mnie. Wiedziała o tym? A może się tylko domyślała? Faktycznie nie była zupełnie podobna do ojca, zarówno z wyglądu jak i z charakteru. Ale on zawsze traktował ja jak swoja córeczkę.
Elizabeth nie zważała na moje zaskoczenie tylko kontynuowała swoją opowieść.
- Mój pierwszy mąż nazywał się Robert Maretti. Możesz kojarzyć jego sławną ciotkę, Meride Belzo Maretti.
- Tą miliarderkę?
- Ach tak, zawsze mnie bardzo lubiła. Dlatego postanowiła nam pomóc po nagłej śmierci Roberta.
- Ale co to ma wspólnego z nami?
- Merida nie miała dzieci, jedynym jej spadkobiercą był brat Roberta - Brian. Jednak nie zamierzała oddać mu swoich pieniędzy. Niezbyt go lubiła. Mówiła, że jest czarną owcą w rodzinie. A ze dażyła mnie ogromna sympatią postanowiła przepisać cały swój dorobek na moje córki.
- Chcesz powiedzieć, że ja i Victoria jesteśmy milionerkami?
- Nie - uśmiechnęła się - Tylko ty. Victoria zrzekła się majątku w dniu w którym od was odeszłam. To były jej osiemnaste urodziny. Ty jako, że byłaś nieletnia, wedle życzenia Meridy nie mogłaś się o niczym dowiedzieć.
- Dalej nie rozumiem jaki to ma związek z tymi atakami.
- Brian oczywiście nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Nie mógł znieść myśli, że jego rodzinne pieniądze wpadną w ręce kogoś kto nawet nie jest z nim spokrewniony. To szaleniec. Uważa, że w ten sposób znieważyłyście z Meridą jego ród.
- Chcesz mi powiedzieć, że za tym wszystkim stoi twój były szwagier psychopata?
- Tak, faktycznie to sprawka Briana. Jednak musisz wiedzieć, że robiłam wszystko, aby was uchronić. Z pomocą Colina usunęłam wszystkie informacje o waszym ojcu i naszym ślubie. Wróciłem do panieńskiego nazwiska. Wyjechałam z wami do Doncaster. Wychowywałam was chociaż wiedziałam, że pewnego dnia będę musiała zniknąć. Wszystko po to, aby ten człowiek was nie dopadł.
- Kłamiesz. Odeszłaś, bo poznałaś bogatego mężczyznę.
- To prawda poznałam bardzo wpływowego biznesmena. Ale pomyśl skarbie. Łatwiej było mi was pilnować, kiedy miałam niezliczoną ilość zer na koncie, prawda? Miałam was cały czas na oku.
- Co z tego skoro zostawiłaś nas z niczym? Nawet nie wiesz jak cierpiałyśmy, ledwo dawałyśmy sobie radę.
- Myślisz, że Brian szukałby spadkobiercy Meridy na liście dłużników podatkowych?
- Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś to żeby nas chronić?
- Oczywiście - przyznała z dumą - W końcu jednak troska matki wygrała, nie mogłam już patrzeć jak się zamęczacie. Postanowiłam z Colinem, że umieszczę cię u niego. Pamiętałam jak byłaś zakochana w Lousie. Miałam nadzieję, że on się tobą zaopiekuje. Nie spodziewałam się tylko takiego obrotu spraw.
- Naprawdę nie wpadłaś na to, że świat obiegnie informacja o nowej dziewczynie Tomlinsona? Poważnie?
- Tego akurat się spodziewałam. Chodzi mi o to, że Brian zniknął. Sądziliśmy, że nie żyje. Poczuliśmy się bezpiecznie i to był nasz błąd.
- I co teraz? Zamierzasz nas dalej ukrywać?
- Tymczasowo. Jednak konfrontacja z Brianem jest nieunikniona, wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Jutro zabiorę cię do mojej rezydencji. Tam zadecydujemy co dalej.
Zastanawiam się nad tym dłuższą chwilę. Właściwie jej opowieść w jakiś sposób ma sens. Jednak w głowie cały czas mam pytanie, które ciśnie mi się na usta od samego początku rozmowy.
- Co z Harrym?
- Prawdopodobnie Brian go przytrzymuje jako kartę przetargową.
Czuję ukłucie bólu. Mówi o nim jak o rzeczy.
- Musimy go uratować.
- Najpierw musimy zapewnić bezpieczeństwo tobie i dziecku.
- Czy nie wystarczy ze zrzeknę się tego majątku? Przecież o to właśnie chodzi.
Elizabeth kręci głową.
- Obawiamy się ze tu nie chodzi tylko o pieniądze. Brian chce zemsty. I zrobi wszystko, aby osiągnąć swój cel.
- Dlaczego zabił Zayna?
- Nie mam pojęcia. Jest nieobliczalny.
O nic więcej nie pytam. Mam dosyć. Jedyne czego chcę w tej chwili to być sama i chyba to po mnie widać, bo Elizabeth wstaje.
- Bądź gotowa jutro rano. Ktoś z moich ludzi po ciebie przyjedzie. A teraz odpoczywaj.
I wychodzi jakby nigdy nic.


Tej nocy prawie w ogóle nie śpię. Cały czas analizuję dzisiejszą sytuację. Nie potrafię uwierzyć w słowa mojej matki. Wydają się tak mało realistyczne. Jakby opowiadała mi jakaś bajkę. A jednak. To rzeczywistość.
Oprócz tego martwię się o Harry'ego. Boję się, co ten cały Maretti może mu zrobić. Jednego jestem pewna. Trafił w mój czuły punkt. To cholernie niesprawiedliwe, że człowiek, który nie zrobił nic złego musi cierpieć. Wiele bym dała, aby znów móc spojrzeć w jego zielone oczy. Tak bardzo bym chciała, żeby był bezpieczny. Bardzo się o niego boję. Gdyby ten psychol zrobił mu to samo, co Zaynowi... Mogłabym sobie z tym nie poradzić.
Kładę rękę na brzuchu. Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy. Muszę przestać się zamartwiać. Z Harrym na pewno wszystko będzie dobrze. On mnie nie opuści. To wspaniały człowiek. I kto wie. Może kiedyś będzie wspaniałym ojcem dla mojego dziecka. Wiem, że wybiegam za daleko w przyszłość. Jednak nic nie mogę na to poradzić, takie myśli same pojawią się w mojej głowie.
- Nie śpisz? To dobrze.
Patrzę zdziwiona w kierunku drzwi do sali i dostrzegam Victorię. Marszczę brwi.
- Jest środek nocy. Co ty tu robisz?
Victoria patrzy na mnie bardzo poważnie.
- Zabieram cie stąd. Nie pozwolę aby nasza matka namieszała ci w głowie.
Siadam na łóżku nic nie rozumiejąc.
- Co? O czym ty mówisz?
- Zabieram cię w bezpieczne miejsce. Z dala od tej wariatki i jej psychicznego eks.
Zaczęła odłączać aparaturę i rurki przyczepione do mojego ciała.
- Skąd pomysł, że gdzieś z tobą pójdę?
Vicky westchnęła. Chyba się tego spodziewała.
- ufasz jej?
Fonyskam się ze chodzi o nasz matkę.
- Nie.
- A mi?
- Mniej więcej.
- Więc tyle musi ci na razie wystarczyć. No ruszaj się, Harry na ciebie czeka.
Ruszyła do drzwi zostawiając mnie zaskoczona. Harry?
Nie potrzebowałam innych argumentów. Ruszyłam za siostra.







Jeśli przeczytałeś - skomentuj, a pojawi się kolejny rozdział.