niedziela, 24 marca 2019

Rozdział 14

Louis

Wchodzę do kuchni i pierwsze co robię chwytam butelkę wody. Ten cholerny kac nie daje o sobie zapomnieć nawet na chwilę. Biorę duże łyki i chociaż opróżniam prawie połowę zawartości to nadal czuję się okropnie.
- Suszy co? - słyszę uszczypliwy komentarz.
Dopiero wtedy dostrzegam Nialla i Liama siedzących przy wyspie kuchennej. Przewraca oczami widząc ich naganę w oczach.
- Nie muszę wam się tłumaczyć.
- Jesteś tego taki pewien? - zapytał Liam.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Pamiętasz co wczoraj wygadywałeś?
Chwilę mi zajęło zanim skupiłem myśli na tyle, aby przypomnieć sobie wczorajszy wieczór. Ból głowy wcale w tym nie pomagał. Udało mi się jednak przywołać wspomnienia i szybko zrozumiałem o co im chodzi.
- Dziecko jest moje - powiedziałem bez żadnych emocji, chociaż w środku targały mną jak oszalałe - I nie pozwolę Stylesowi zabrać również jego.
Po czym opuściłem kuchnię.

Nie pojawiłem się na śniadaniu. Nie byłem w stanie nic zjeść. Mój żołądek nadal odmawiał mi posłuszeństwa. Zgarnąłem butelkę wody i zamknąłem się w pokoju. Nie nacieszyłem się jednak zbyt długo samotnością. Tobias, jeszcze nie dawno osobisty ochroniarz Alex przyszedł po mnie, bo udało im się rozszyfrować nagranie. Nie ukrywam, że nie mogłem się tego doczekać. Chciałem zobaczyć twarz skurwysyna, który zamordował mojego przyjaciela.
Poszedłem bez słowa za Tobiasem do pokoju głównego ochroniarzy. Tam zostałem już Horana trzymającego rękę na ramieniu Holly. Po chwili pojawił się również Payne. Zastanawiali mnie tylko gdzie do cholery jest Colin. Postanowiłem jednak o to nie pytać.
- Chodźcie, postaram się to maksymalnie powiększyć.
Ustawiliśmy się przed monitorem. Każdy był mocno skupiony i poważny. Żarty się skończyły. Zginął nasz brat.
Komputer stopniowo powiększał obraz i łapał ostrość. Jak dla mnie trwało to zdecydowanie za długo. Powoli puszczały mi nerwy. Mimo to czekałem. Musiałem się dowiedzieć, kto zagraża życiu mojej Aly.
Już nie twojej.
Gniew zalewa moje ciało, gdy sobie to uświadamiam. Mimo to czuje przymus. Ona może mnie nie chcieć. Ale nadal łączy nas dziecko. I nic tego nie zmieni.
Nagle obraz zaczyna się wyostrzać na tyle, że dostrzegam pierwsze szczegóły w twarzy. Jeszcze chwila i będę go widział. Czekam kilka sekund i... Nie mam pojęcia kto to.
- Niemożliwe- słyszę zaskoczony głos Tobiasa. Wygląda jakby zobaczył ducha.
- Co? - pytam zniecierpliwiony- Co jest niemożliwe?
- To Miles O'Conner. - przyznał Tobias który z wrażenia musiał aż usiąść.
- No i? Co z tego?
- To - zaczęła równie zaskoczona Holly - Że on nie żyje. To ten ochroniarz który został zabity po wybuchu bomby w sypialni Alex.
Patrzę jeszcze raz na ekran. Faktycznie zobaczyliśmy ducha.
O co tu, kurwa, chodzi?

Alex

- Vicky o co tu, kurwa, chodzi? - pytam po trzech godzinach jazdy w ciszy. Można zwariować.
Vicky patrzy na mnie przez chwilę i wraca do drogi. Mam wrażenie, że jest trochę zestresowana.
- Musisz mi zaufać Alex. Wiem, że to nie łatwe po tym co ci zrobiłam i ile musiałaś wycierpieć. Ale na pewno lepsze od wierzenia naszej matce.
Akurat w to jestem w stanie uwierzyć. Elizabeth jest ostatnia osobą, której mogłabym zaufać. A mimo to prawie zgodziłam się aby mnie zabrała ze szpitala. Sama już się w tym gubię.
- Ona nie powiedziała ci wszystkiego. A właściwie przedstawiła wszystkie fakty w taki sposób, aby zdobyć twoje zaufanie.
- Typowe zagranie Elizabeth. - mówię cicho.
- No właśnie. Jakby się tak zastanowić to zawsze tak robiła.
Uśmiecham się lekko. Miło, że chociaż z tej sprawie zgadzam się z siostrą.
- Wytłumaczę ci wszystko już na miejscu. Zaraz będziemy.
Przyglądam się przez chwile siostrze. Może faktycznie za długo ją winię za błędy z przeszłości. Jakbym zrobiła rachunek sumienia to wypadłabym o wiele gorzej od niej. Robiłam jej naprawdę wiele przykrości. Mniejszych i większych. Byłam zaślepiona gniewem i żalem za to ze wpuściła Jamesa do naszego domu. Ale skąd miała wiedzieć co mi zrobił? Zbyt pochopnie ja posadziłam. Uważałam za wroga. A ona zawsze stała po mojej stronie. Może uda mi się jeszcze to naprawić.
- Jesteśmy - głos siostry wyrywa mnie z zamyśleń.
Patrzę za okno i widzę zwykły piętrowy dom w stylu angielskim. Taki sam jak tysiące innych na tym osiedlu ustawiony w równej linii do pozostałych. Nie jest to willa chłopaków, ale mi jak najbardziej odpowiada.
Vicky zaparkowała samochód na podjedzie. Wysiadłysmy i zabierając rzeczy z tylnego siedzenia ruszyłyśmy do drzwi. Wszystko wyglądało całkowicie zwyczajnie. Jakby ostatnie wydarzenia nie miały w ogóle miejsca.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- W Surrey.
Patrzę na Vicky jak na idiotkę. Wiedziałam, że kojarzę to osiedle.
Siostra wzruszyła ramionami.
- Colin jest wielkim fanem Harry'ego Pottera.
- Nie wiem czy ta informacja nie przebija wszystkich z ostatniej doby.
Vicky śmieje się cicho i wciska dzwonek do drzwi. Czekamy chwilę, słysząc niepewne kroki.
- Czeka cię dzisiaj jeszcze kilka niespodzianek. - mówi tajemniczo, lecz zanim zdążę dowiedzieć się czegoś więcej drzwi otwierają się, a ja nie mogę uwierzyć własnym oczom.
- Drina?

Louis

Meg nie czuje się dobrze. Właściwie jest z nią naprawdę źle. Nie może pogodzić się ze śmiercią Zayna. Każdego z nas traktuje jak syna. To był dla niej okrutny cios. Zupełnie nie poznaję tej kobiety. Wcześniej było jej wszędzie pełno, zawsze uśmiechnięta i radosna. Dom żył energią jaką w niego przelewała. Teraz dawała sobie radę wyłącznie na środkach uspokajających. Do nikogo nie chciała się odzywać i straciła swój dawny blask.
Siedzę z nią w kuchni od prawie godziny próbując wciągnąć do rozmowy. Co bym jednak nie zrobił, kobieta mnie ignoruje. Czuje się bezsilny. Nie wiem jak jej pomóc.
- Meg wiem, że jest ci ciężko. Tak jak nam wszystkim. Ale jemu już w żaden sposób nie pomożemy. Musimy się skupić na tym, co można jeszcze naprawić. On naprawdę jest teraz w lepszym miejscu. Skończył swoją wędrówkę na ziemi o wiele za wcześnie. Ale na pewno jest teraz szczęśliwy.
Pierwszy raz odkąd tu siedzę kobieta na mnie spojrzała. Przeraził mnie ból w jej oczach.
- Wiadomo coś o Harrym? - zapytała bardzo słabym głosem.
Poczułem lekkie ukłucie złości słysząc jego imię, ale szybko je stłumiłem. Ja tez martwię się o przyjaciela.
- Nic nowego. Wciąż go szukają.
Kiwnęła głowa.
- A Alex? Jak się czuje?
- Lepiej. Jest w szpitalu, ale dochodzi do siebie. Jej i dziecku nic nie grozi.
Oprócz szaleńca, który próbuje ją zamordować. Tego jednak nie mówię na głos, aby nie dobijać kobiety. Czuję jednak, że ona sama się tego domyśla.
- Będziesz dobrym ojcem Louis.
Uśmiecham się widząc jej zatroskaną minę. Mam wrażenie, że mała cząstka Meg wraca do siebie.
- To nie jest takie proste. Alex nie chce mnie znać.
- To mądra dziewczyna. Nie pozwoli aby jej dziecko nie miało tak wspaniałego taty. Ale ty tez się musisz postarać. Nie strać ich.
Gdyby to było takie łatwe, myślę. Mam jakiś pieprzony talent do zjebania wszystkiego na czym mi zależy.
- Już ich straciłem.
Meg prostuje się z łagodny uśmiechem na ustach.
- W życiu nie ma nic za darmo skarbie. Jak nie włożysz odpowiedniej ilości pracy w naprawę waszej relacji to nigdy ich nie odzyskasz. Alex musi zobaczyć, że zależy ci na waszym dziecku. Bo tak jest, prawda?
- Oczywiście. Kocham ich.
Meg spojrzała na mnie w ten jej ciepły sposób.
- Więc się nie poddawaj. Zaufaj mi, warto.
Oczywiście, że warto. Dla Alex i naszego dziecka jestem w stanie zapłacić każda cenę. Mogę zrobić wszystko. Jestem jednak świadomy, że zawiodłem już tyle razy, że mogę nie być w stanie odbudować tego co było. Mimo to będę próbował. Dla naszego dziecka. Alex zrobi, co będzie uważała za słuszne. Ale Meg ma racje. Ona nie pozwoli, aby nasze dziecko wychowało się bez ojca.
Czuję, że rośnie we mnie nadzieja. Może jeszcze się ułoży. Jest szansa, że wszystko wróci do normalności.
Nagle do kuchni wbiega Holly cala rozgorączkowana.
- Alex zniknęła ze szpitala.
I cała nadzieja prysła, zastąpił ją jedynie strach o ukochaną.

Alex

Patrzę oniemiała na blondynkę. Wszystkich spodziewałam się spotkać w tym domu, ale nie moją Drinę. Skąd u licha ona się tu wzięła?
- Nie stójmy tak w progu, chodźcie do środka - odezwała się Vicky. - Trzeba wszystko wyjaśnić Alex.
Drina przepuszcza nas w drzwiach, ale kiedy tylko je za nami zamyka, rzuca mi się na szyję piszcząc jak nastolatka. Mimowolnie śmieję się głośno widząc jej ekscytację. Dopiero teraz dociera do mnie jak bardzo za nią tęskniłam.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że widzę cię w jednym kawałku. - mówi, a ja śmieję się jeszcze głośniej.
- Wiesz, bywało rożnie - uwalniam się z jej uścisków - Ale skąd ty tutaj? O boże jaki masz duży brzuszek!
- Tylko nie mów, że wygląda jak piłka, bo dostaje szału. Wiem z autopsji.
Odwracam się i niemal skacze z radości.
- Jack!
Rzucam się mu na szyję zanim zdarzy powiedzieć coś jeszcze.
- Spokojnie, bo moja narzeczona będzie zazdrosna.
Patrzę na nich zaskoczona.
- Narze... Co? - Drina pomachała mi pierścionkiem przed twarzą - O mój boże to wspaniałe!
Przytulam ich oboje. Teraz wszystkie troski odeszły w niepamięć. Mam swoich przyjaciół obok siebie. Znowu. Dawno nie czułam się tak szczęśliwa.
- Ciszej tam! Jest dopiero siódma rano, ludzie próbują spać!
Wszędzie poznałabym ten głos. Podchodzę do schodów i patrzę na ich szczyt.
- Tom?
- Alex? - chłopak od razu zbiega na dół i biorąc mnie w objęcia kręci się kilka razy wokół osi. - Cudownie, że żyjesz!
- Tez się cieszę - śmieje się - A teraz mnie puść, bo zaraz puszcze pawia.
Chłopak odstawia mnie na ziemie i odskakuje jak poparzony.
- No tak bo ty jesteś w ciąży! Zapomniałem! Nadal masz poranne mdłości? Przynieść ci miskę? Chociaż nie, szkoda miski. Tu po lewo jest toaleta a na piętrze druga. Korzystaj z której chcesz tylko błagam, nie każ mi tego sprzątać.
Mówił tak szybko, że ledwo go zrozumiałam. To sprawiło, że śmieję się jeszcze bardziej. Nic się nie zmienił.
- Nawet nie wiecie jak się cieszę, że was widzę.
- Też miło cię widzieć.
Dreszcz przeszywa moje ciało, gdy słyszę jego głos. Odwracam się i widzę go. Stoi w drzwiach do salonu oparty o futrynę. Olśniewający jak zawsze z tymi małymi iskierkami tańczącymi w jego oczach. Moje serce przyśpieszyło. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się w jego ramionach. Na pewno nie zamierzam ich opuszczać. Tak długo na to czekałam.
- Martwiłam się o ciebie - wyszeptałam w jego tors.
- Przepraszam, uprzedziłbym cię gdybym wiedział, że twoi przyjaciele zamierzają mnie porwać. - przyznał z uśmiechem.
Spojrzałam z zaskoczeniem najpierw na niego, a potem na pozostałych.
- To byliście wy? Myślałam, że dopadł cię Maretti, że cię torturuje!
- Nie spoko, to tylko ja i Jack - Tom uśmiechnął się łobuzersko - Ale na pomysł z torturami nie wpadliśmy. Szkoda, widziałem kiedyś fajny film...
- Tom! - upominał go Drina.
- Oj no żartuje. Harry'emu głos by z głowy nie spadł, to równy gość.
Nie rozumiem o co tu chodzi i jakim cudem moi znajomi są w to zamieszani. Jednak teraz ma to małe znaczenie. Odwracam się z powrotem do Harry'ego. Nie potrafię opisać radości, gdy widzę że nic mu nie jest.
- Dobra koniec tego sterczenia w holu - odzywa się nagle Vicky. - Harry pokaż Alex jej pokój a my w tym czasie przygotujemy śniadanie. Obgadamy wszystko przy stole.
- Z miłą chęcią-  stwierdził Styles i chwycił mnie za rękę.

Sypialnia nie była duża. Przypominała trochę mój pokój w Doncaster. Najzwyklejsza w świecie sypialnia w najzwyklejszym w świecie domu. Idealna kryjówka. Usiadłam na niedużym łóżku. Może to głupie, ale w takich warunkach czuje się dużo bezpieczniej niż w willi chłopaków. Zupełnie jakbym była w domu.
- Jak się czujesz? - zapytał Harry siadając obok. Słyszałam troskę w jego głosie.
- Jest lepiej - przyznaję szczerze - choć może nie wyglądam.
Harry uśmiecha się łagodnie. Zdaje sobie sprawę, że przypominam siedem nieszczęść.
- Wszystko wróci do normy. Już nie długo.
Nie potrafię mu nie uwierzyć. Harry stał się czymś w rodzaju kotwicy mojego bezpieczeństwa. Zawsze gdy jest obok wiem, że nic mi się nie stanie.
Nie potrafię nie zapytać.
- Uważasz, że dobrze zrobiłam, ufając Vicky? Wczoraj była u mnie moja matka i...
- O wszystkim wiem - przerwał mi - I uważam, że podjęłaś bardzo dobrą decyzję.
Patrzę na niego zaskoczona. W mojej głowie rodzi się coraz więcej pytań. Skąd on to wszystko wie? W jakim właściwie celu ci wszyscy ludzie się tutaj znajdują?
- Wszystkiego dowiesz się przy śniadaniu - mówi jakby czytał mi w myślach - Jesteś bardzo zmęczona?
- Trochę, ale to nic. Wezmę tylko szybki prysznic i będę gotowa.
Kiwa głową. Coś mi się tu nie podoba.
- Łazienka jest na korytarzu po prawej stronie. Jak skończysz to zejdź na dół - wstaje i kieruje się do drzwi- Nie musisz się śmieszyć - dodaje z uśmiechem.
- Harry?
Chłopak zatrzymuję się a ja do niego podchodzę. Patrzę na niego badawczo.
- Coś nie tak? - pyta.
Zastanawiam się czy znowu sobie czegoś nie uroiłam. Decyduję się jednak zaryzykować widząc przerwę miedzy nami.
- Mam wrażenie, że podchodzisz do mnie z dystansem - mowię nieśmiało.
Początkowo boje się na niego spojrzeć, ale widząc jego uśmiech łączę nasze spojrzenia. Ciepło jakie bije z jego oczu zapiera mi dech w piersiach. Harry unosi rękę i wkłada mi koszyk włosów za ucho. W naprawdę delikatny i przyjemny sposób.
- Dałaś mi szansę Al - mówi - Ale wiem, że teraz potrzebujesz czasu, aby sobie wszystko poukładać. Nie chcę abyś była nieobiektywna w swojej decyzji.
Zastanawiam się, kiedy sobie zasłużyłam na takie dobro w postaci tego człowieka. Czasami mam wrażenie, że to aż nierealne aby mężczyzna aż tak dobrze rozumiał kobietę. I darzył ja tak ogromnym szacunkiem.
- A co z twoją decyzją?
Nie musiał właściwie odpowiadać. Jego oczy zdradziły wszystko. A mimo to serce mi przyspiesza słysząc jego słowa.
- Nigdy nie byłem tak nikogo pewny.
I w tym momencie każda normalna dziewczyna cieszyłaby się jak wariatka. W końcu taki facet to naprawdę skarb. Ale nie Alex. Ja jak zwykle widzę kolejne przeciwności.
- Ale - zaczynam i mam ochotę dać sobie w twarz za to, że psuję tak piękną chwilę - Nie możesz być tego pewny. Za kilka miesięcy urodzę dziecko. Moje i Louisa. Nie wiesz co wtedy zrobisz.
- Zrobię to, co robię przez cały czas odkąd się poznaliśmy. Będę przy tobie Alex. Będę cię wspierał i pomagał. Niezależnie co postanowisz. Zawsze.
Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy. Nie mogę już się powstrzymać i wtulam się w jego ciepłe ciało. Harry zamyka mnie w mocnym uścisku. Czuję jego oddech w moich włosach. Nie potrafię opisać uczuć jakimi go darzę. Wiem, że naprawdę mocno mi na nim zależy. I czuję, że z czasem może to się przerodzić w coś naprawdę wielkiego.


Po dwudziestu minutach schodzę na dół w dobrym nastroju. Zmieniam ubrania na świeże i umyłam włosy. Nareszcie zmyłam z siebie ten szpitalny zapach. Czuję się o wiele lepiej. Możliwe, że to za sprawą moich przyjaciół. Niewiarygodnie za nimi tęskniłam, a widząc ich tu wszystkich bezpiecznych jestem zmotywowana do dalszej walki z Marettim.
Kiedy wchodzę do salonu połączonego z jadalnią wszystko jest już gotowe. Każdy zajął już swoje miejsce przy stole. Brakowało wyłącznie mnie.
- Może to nie jest pałacowe jedzenie do jakiego ostatnio przywykłaś - zaczyna Drina, gdy zajmuję miejsce obok niej - Ale jest naprawdę dobre.
- Jest świetne, umieram z głodu.
Jemy jajka na bekonie i popijamy sokiem pomarańczowym. Każdy jest w świetnym nastroju. Drina i Jack opowiadają mi o swoich zaręczynach i przygotowaniach do narodzin dziecka. Tom jak zwykle robi z siebie błazna, tym razem demonstrując wszystkim swoja sztuczkę z przyklejeniem łyżeczki do nosa. Towarzyszy nam mnóstwo śmiechu i żartów. Jest tak jak było kiedyś. Zanim rozpętało się to piekło. Spoglądam przez stół na Harry'ego. On rozumie mnie bez słów. Właśnie taka chwila beztroski była mi potrzebna.
- Po południu przyjedzie Colin. Chce się z tobą widzieć - zwraca się do mnie Vicky.
Patrzę na nią dłuższą chwilę. Colin? On tez jest w to zamieszany? W tym momencie przypominam sobie słowa siostry zanim weszłyśmy do tego domu. Colin jest wielkim fanem Harry'ego Pottera. No tak. To jego dom.
- Śniadanie było genialne, ale chciałabym w końcu wiedzieć o co tu chodzi. To sprawka Colina?
Drina patrzy znacząco na Vicky. Nagle wszyscy poważnieją.
- Colina i Victorii.
Odwracam się do siostry, która cicho wzdycha.
- Colin okazał się naprawdę w porządku, biorąc pod uwagę, że to brat naszej matki.
- Zebrał nas tu bojąc się o nasze bezpieczeństwo - dodał Jack - Zaraz po strzelaninie w Paryżu.
- Zapewnił Jackowi opiekę medyczną po wypadku i dał pieniądze, abyśmy tu spokojnie żyli przez jakiś czas - przyznała Drina z uśmiechem - To bardzo miły facet. I naprawdę zależy mu na twoim dobru Alex.
Zdążyłam to zauważyć. Colin stał po mojej stronie od samego początku. Mimo, że znaliśmy się krótko, wiedziałam, że mogę na niego liczyć. Nie sądziłam jednak, że okaże się moim wujkiem. Sądziłam, że nie mam już rodziny oprócz mojej matki i Victorii. A tu proszę, miła niespodzianka.
- O tym domu wiemy wyłącznie my i Colin - kontynuuje moja siostra - Wszystko po to, aby chronić nas przed Morettim i naszą matką.
- Chociaż Colin zamierza niedługo wtajemniczyć więcej osób - dodaje Harry - Potrzebujemy pomocy Holly i Tobiasa, są najlepsi.
- Zaraz - przerywam, marszcząc brwi - Chowamy się przed Elizabeth?
Wszyscy cicho potakują widocznie zmieszani. Jedynie Victoria uśmiecha się smutno. No tak, dla pozostałych nie ufanie własnej mamie było czymś okropnym. Dla mnie i Vicky stało się już normalnością.
- Nie mamy pewności, czy Elizabeth nie współpracuje z Morettim - mówi Jack.
Mimo, że mogłam się tego spodziewać poczułam ból. Nawet nie próbowałam się kłócić i jej usprawiedliwiać. Po prostu przyjęłam to do wiadomości, bo wiedziałam do czego jest zdolna. I to dopiero było okropne.
- Miło wiedzieć, że własna matka chce się mnie pozbyć - mówię bez rama emocji w głosie.
Czuję na sobie wzrok innych. Nie chce jednak widzieć litości, bo to tylko pogorszyło by sytuację. Ja już po prostu nie mam matki. To obca osoba. Koniec tematu.
Daję Vicky znak aby kontynuowała.
- Elizabeth kłamała z tą całą historią o swoim pierwszym mężu - westchnęła - Znaczy miała męża, ale on wcale nie umarł.
Podnoszę głowę i patrzę na nią zaskoczona. Wszystko w mojej głowie zaczyna się układać, ale nie chcę tego dopuścić do wiadomości. To po prostu niemożliwe.
- Nie było żadnego Roberta. Jej mężem był Brian i prawdopodobnie również on jest moim biologicznym ojcem. Elizabeth uciekła od niego razem z naszym tatą, który swoją drogą był ich szoferem.
- To dlatego tak cię nienawidzi - dodała łagodnie Drina.
- Nie chodzi wcale o pieniądze, tylko zemstę - mruczę, gdy to wszystko do mnie dociera.
- Zemstę na dziecku, które zabrało mu ukochaną. Elizabeth uciekła, bo była wtedy z tobą w ciąży. Brian już wtedy był mocno stuknięty i zobaczyła szansę normalnego życia u boku naszego taty.
Dotknęło mnie jak mocno Vicky trzymała się terminu: ,,naszego taty''. Wiem, że trudno jej się pogodzić z faktem, że jej ojcem jest jakiś psychol. I cieszę się, że potrafi zaakceptować swojego przebranego tatę, tak samo jak za życia on akceptował ją. Zupełnie nie dawał znać, że nie są spokrewnieni. Była jego córeczką i kochał ją całym sercem. To był naprawdę dobry człowiek.
- I co teraz? - pytam, bo jedynie to przychodzi mi do głowy.
- Czekamy - mówi Vicky - Colin przyjedzie wieczorem i powie co się dzieje. Podobno Holly odszyfrowała nagranie.
Kiwnęłam głową na znak, że wszystko rozumiem. Zdziwiło mnie, że przyjęłam wszystko z takim spokojem. Myślałam, że będzie o wiele gorzej.
- To wszystko? - pytam, aby się upewnić.
Jednak widząc twarz mojej siostry wiedziałam, że jest coś jeszcze. Coś, co zdecydowanie może mnie zdenerwować.
Rozejrzałam się po pozostałych. Byli widocznie zmieszani i tylko spoglądali ponaglająco na Victorię, która spuściła głowę. Miałam złe przeczucia.
- Jest jeszcze jedna osoba, która o wszystkim wie - powiedział w końcu Harry, najwidoczniej nie chcąc trzymać mnie w niepewności - I jest naszym łącznikiem z willą One Direction.
Marszczę brwi.
- Kto?
Pierwsza moja myśl to Louis, ale tak szybko jak pojawił się w mojej głowie tak szybko ją opuścił. Miał układy z moją matką, niemożliwe, że mianowali go najbardziej zaufaną osobą, żeby przekazywać nam informację. Holly, Niall i Tobias odpadają, nie wierzę, że tak by się bali mi o tym powiedzieć. Meg również nie widzę w roli tajnego agenta. Pozostaje jedynie...
- Liam - mówi w końcu moja siostra, a mi opada szczęka.