piątek, 24 czerwca 2016

Rozdział 5

Nigdy się nie spodziewałam, że czyjś ryj może mnie tak wkurzyć.
Patrząc na Tracy Morell mam ochotę ją zamordować. Teraz, gołymi rękami. Swoim złośliwym uśmieszkiem jeszcze dolewa oliwy do ognia. Tak samo uśmiechała się wtedy w kuchni, kiedy ona i Louis... Nienawidzę tej suki.
- Och, kochanie - słyszę jej piskliwy głos i krew mnie zalewa - Masz tyle pieniędzy i naprawdę nie mogłeś kupić tej dziewczynie czegoś ładnego? Wygląda jak szkarada.
Zabije ją.
Może nie tyle za to, że nazwała mnie szkaradą, jak za zwracanie się do Louisa kochanie. On jest moim chłopakiem, a ta dziewczyna chyba nie może tego zrozumieć. Już chcę do niej ruszyć i wszystko jej dokładnie wytłumaczyć, kiedy czuję silne ramiona Tomlinsona. Trzyma mnie mocno, bym nie zrobiła nic głupiego.
Patrze na niego spode łba.
- Naprawdę musicie ją wytresować. Jest bardzo... niewyżyta - na twarzy Tracy maluje się grymas.
Poczułam, że Louis napina mięśnie. Również jest zdenerwowany.
- Czego chcesz? - warknął.
Widzę, że dziewczyna jest urażona jego niemiłym tonem. Kompletnie mi jej nie żal.
- Muszę pilnie porozmawiać z Colinem Ralphy'm.
Już chcę jej powiedzieć, żeby się wypchała, jednak Tomlinson jest szybszy.
- Colina nie ma.
- Z chęcią zaczekam.
- I nie wiemy kiedy wróci.
- Tym lepiej, niech wasza gosposia przygotuje jakieś dietetyczne przekąski. Już dawno powinna to zaproponować - mówiąc to spojrzała z pogardą na czerwoną z wściekłości Meg - Naprawdę musicie uważać kogo zatrudniacie.
Louis puścił moje ręce i podszedł szybko do Tracy. Teraz to ja się przestraszyłam. Wiem, że Louis nigdy nie uderzyłby kobiety, ale z tej Morrel jest taka suka, że nie wiem czego się spodziewać. Idę więc za nim, będąc gotową na ochronę dziewczyny.
Louis jednak gwałtownie staje i nachyla się nad dziewczyną,
- Nigdy więcej nie krytykuj Alex, Meg ani nikogo innego w tym domu. Nie mam pojęcia co chcesz od Colina i szczerze mówiąc mam to w dupie. Masz w tej chwili opuścić to miejsce, bo inaczej wyprowadzi cię ochrona. Rozumiesz?
Tracy uśmiechnęła się w niewiadomy sposób.
- Jesteś słodki - przyznała. Nagle ujęła twarz Louisa w sposób jakby próbowała go pocałować. Chłopak szybko się uwolnił, ale i tak widać było zaskoczenie na jego twarzy. Na mojej również.
- Czy tobie oprócz tłuszczu odessali też resztki mózgu? - usłyszałam nagle.
Spojrzałam na Harry'ego, który też najwidoczniej miał dosyć Tracy. Zapomniałam całkowicie o jego obecności.
Tracy była widocznie oburzona.
- Bardzo śmieszne. Zajmij się lepiej swoimi sprawami. Na przykład Kate pieprzącą się z każdym po kolei.
Harry zbladł. Chyba chciał coś powiedzieć, lecz zabrakło mu słów. Wyglądał jakby słowa Tracy odnowiły dopiero co zasklepione rany. Kate go zdradzała? Dlaczego Harry nic mi nie powiedział, tylko dusił to w sobie? Louis też wygląda na zaskoczonego i jakby oczekuje, że Styles zacznie zaprzeczać. Jednak nic takiego nie ma miejsca. Czyli to prawda.
Mam ochotę przytulić Harry'ego i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Kiedy napotykam jego zbolały wzrok, nie wytrzymuję i idę do niego, jednak ten kręci głową i omijając mnie, wychodzi z pomieszczenia. Odprowadzam go wzrokiem.
- Wynoś się stąd Tracy - powiedziałam cicho, czując pieczenie pod powiekami.
- Żadna prostaczka twojego pokroju nie będzie mi mówiła, co mam robić!
- Ochrona! - głos Louisa był twardy. Po jego twarzy widziałam, że on również myśli o Harrym. Oboje chcemy być teraz przy przyjacielu.
Do pomieszczeni wchodzi dwóch umięśnionych mężczyzn w ciemnych strojach. Na ich widok Tracy podnosi się gwałtownie.
- To co mam do powiedzenia, dotyczy również ciebie Louis.
- Mam to w dupie Morrel - spojrzał na strażników - Proszę ją wyprowadzić.
Mężczyźni pokiwali głowami i ruszyli do dziewczyny.
- Sama wyjdę - wyprzedziła - A ty - wskazała na mnie - Nie przyzwyczajaj się do tego miejsca.
Po chwili wyszła z eskortą ochroniarzy.
Przez moment zastanawiam się co miała na myśli. Szybko jednak przestaje zaprzątać sobie tym głowę. To wariatka, nie ma co się nią przejmować. Przypominam sobie za to o Harrym. Jego zielonych oczach w których kryła się rozpacz.
- Chodźmy do niego - mówię do mojego chłopaka.
Louis patrzy na mnie dłuższą chwilę.
- Nie - odzywa się w końcu - On teraz musi być sam.
- Ale...
- Przyjdzie, kiedy będzie chciał rozmawiać - zapewnił, uśmiechając się lekko - Faceci inaczej znoszą takie rzeczy niż kobiety.
Chcę się z nim kłócić, ale potem odpuszczam. Louis zdecydowanie zna się lepiej na logice mężczyzn niż ja. Ostatecznie więc kiwam głową.
Brunet obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie. Składa długi pocałunek na moim czole.

Muzyka
Przez kilka następnych dni nie dzieje się nic szczególnego. Colin gdzieś zniknął, nikt nie wie gdzie się podziewa. Podejrzewamy, że załatwia jakieś ważne sprawy i dlatego nie daje znaku życia. I chociaż chłopaki mówili, że już nie raz tak znikał, to z każdym dniem jestem coraz bardziej zaniepokojona.
Odgarnęłam włosy z czoła i nachyleniłam się nad kartką. Przyjrzałam się szkicowi, który przed chwilą narysowałam i nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Znów rysowałam. I na dodatek podobało mi się to co stworzyłam, co zdarzało się bardzo rzadko.
Dzisiaj rano pierwsze co zrobiłam to wyciągnęłam kartkę i zaczęłam szkicować. Nawet się nie ubrałam,więc nadal siedzę w bieliźnie. Kosmyki włosów wypadają mi z luźnego koka. Zupełnie jednak na to nie zważam, cała pogrążona w rysowaniu.
- Tutaj jesteś - usłyszałam dobrze znany mi głos - Śniadanie gotowe, Meg woła wszystkich na dół.
Podniosłam wzrok na swojego chłopaka. Nie miał na sobie koszulki, przez co mogłam oglądać pięknie wyrzeźbione mięśnie. Z trudem powstrzymałam się, aby nie przejechać po nich palcami.
- No to chodźmy - uśmiechnęłam się i wstałam. Wzrok Louisa padła na moje nagie ciało. Lustrował je całe, od dołu do góry. Zatrzymał się na moich niezbyt dużych piersiach uwięzionych w czerwonym staniku. Przygryzł wargę, przez co z trudem powstrzymałam śmiech. Spojrzał mi w oczy, zobaczyłam zarówno zachwyt jak i pożądanie. Już wiem na co on ma ochotę. Pokręciłam głową.
- Idziemy na dół - powiedziałam, po czym wzięłam z krzesła jedną z bluzek Louisa. Chciałam ją na siebie włożyć, lecz została mi ona wyrwana z ręki, a sama nie wiem kiedy wylądowałam na łóżku. Tomlinson znajdował się na mnie i zaczął składać lekkie pocałunki na szyi i obojczyku. Czułam przyjemne ciepło i coś w rodzaju łaskotek. Bardzo mi się podobało.
- Louis... - głośne jęknięcie wyrwało mi się z ust - Musimy zejść na śniadanie.
Chłopak oderwał się od mojej szyi i przeszył mnie swoimi szaro-niebieskimi tęczówkami.
- Nie musimy - zaprzeczył z łobuzerskim uśmiechem.
W porządku, stwierdziłam w myślach, wcale nie byłam głodna.
Przyłożyłam rękę do nagiego ciała Louisa, penetrując każdy jego skrawek. On w tym czasie pozbył się mojego stanika i rzucił go gdzieś na podłogę. Leżałam więc przed nim w samych majtkach i wcale nie odczuwałam skrępowania. Wręcz przeciwnie - chciałam przejąć inicjatywę. Szybkim ruchem przewróciłam Louisa na plecy i usiadłam na nim w rozkroku. Był lekko zdziwiony, ale po chwili uśmiechnął się szeroko pozwalając abym kontynuowała. Przyłożyłam usta to jego ust łącząc je w początkowo delikatnym a później mocno namiętnym i pełnym pożądania pocałunku. Wplątałam ręce w jego brązowe włosy, cały czas - niby przypadkiem - poruszając tyłkiem i drażniąc tym samym krocze Louisa. Jego dłonie zajęły się moimi piersiami. Oboje coraz ciężej oddychaliśmy. Zeszłam pocałunkami niżej, po jego szczęce, szyi, ramionach do klatki piersiowej. Tam się dłużej zatrzymałam pieszcząc jego sutki. Moja ręka powędrowała do jego spodni.
I w tym momencie zostałam gwałtownie przewrócona na plecy. Nade mną pojawił się uśmiechnięty Louis.
- Nie tak szybko - szepnął po czym zatopił usta w mojej szyi. Odchyliłam głowę do tyłu ułatwiając mu do niej dostęp. Znów plątałam palce w jego włosy, bo wiedziałam, że to jeszcze bardziej go nakręca. Jego ręka bawiła się zadziornie gumką od moich majtek. Potem zszedł pocałunkami w dół i zaczął pieścić moje piersi. Louis znał mnie na wylot i wiedział, że właśnie tym może doprowadzić mnie do szaleństwa. Moje ciało wygięło się w łuk, kiedy zaczęły go przeszywać intensywne odczucia. Przymknęłam powieki oddając się w całości rozkoszy, jaką zapewniał mi mój chłopak. Uśmiech napłynął na moją twarz. Tak, to mój chłopak. Louis znów jest moim chłopakiem. W zasadzie nadal w to nie wierzę. Mimo, że zaraz będziemy uprawiali seks.
Nagle zęby Louisa zacisnęły się na moim sutku, przez co z mojego gardła wyrwało się głośne jęknięcie, Chłopakowi widocznie się to spodobało, bo ponowił swoją pieszczotę. Wiłam się pod nim jak wąż, szalejąc z przyjemności. Nie wiem nawet kiedy Louis pozbawił mnie ostatniej części garderoby. Leżałam pod nim całkiem naga. Tomlinson przerwał na chwile pieszczoty oglądając mnie jak jakiś drogocenny okaz. Nie czułam się jednak skrępowana, w oczach Louisa widziałam coś, co zawsze chciałam dostrzec w oczach mężczyzny.
Miłość.
Ręka Louisa znalazła się na moim kroczu. Na początku jedynie gładził łagodniej to niezwykle czułe miejsce, jednak z czasem jego ruchy stawały coraz bardziej zdecydowane sprawiając mi jeszcze większą przyjemność. Miałam przyspieszony oddech i nie panowałam już na mruknięciami i stęknięciami, które z siebie wydawałam. Cała byłam skupiona na tym, co robi Louis. Serce biło mi szybko i czułam, że nadchodzi kulminacyjny moment. Zanim jednak to nastąpiło zobaczyłam głowę Lou między moimi nogami i poznałam niesamowite zdolności jego języka. Zacisnęłam ręce na pościeli i z chwilą kiedy przyszedł orgazm nie wytrzymałam i krzyknęłam głośno. Louis dał mi chwilę, abym doszła do siebie, widocznie z siebie zadowolony. Nie chciałam mu pozostawać dłużna, więc bez zbędnych ceregieli ściągnęłam mu spodnie razem z majtkami, odsłaniając jego przyrodzenie. Trzeba przyznać, że Matka Natura hojnie go obdarowała. Złapałam jego członka w dłoń, przesuwając po nim ręką w górę i w dół. Louis oparł się o oparcie łóżka, pozwalając mi kontynuować zabawę. Widząc to trochę przyśpieszyłam, a następnie złożyłam lekki pocałunek na jego główce. Potem całowałam go już całego, robiąc to w coraz bardziej erotyczny sposób. W końcu włożyłam go do ust. Początkowo poruszałam nim minimalnie. Z czasem powiększałam skalę ruchów, aż w końcu włożyłam go całego. Słyszałam syk nabieranego powietrza prze Louisa, co powiedziało mi że sprawiam mu przyjemność. Poczułam jego rękę na moich włosach.
- Przestań - mruknął.
Chwycił mnie w talii i przewrócił na plecy.
- Trzeba to skończyć.
Czułam jego napierającego członka między nogami. Serce waliło mi jak głupie z ekscytacji. Ja też chciałam już to zakończyć.
Louis znów mnie pocałował w naprawdę namiętny sposób. Jego język łaskotał mnie w podniebienie. W między czasie łagodnie we mnie wszedł przez co z gardła wyrwał mi się głośny jęk. Zaczął się poruszać zapewniając nam obojgu wspaniałe doznania. Napięłam wszystkie mięśnie do granic możliwości. Lou przyspieszył. Uniosłam biodra w górę, chcąc być jeszcze bliżej niego. Czułam jego oddech na mojej skórze. Pokój wypełniały jęki. Wbiłam paznokcie w plecy Louisa. Pchnięcia były bardzo szybkie i mocne, ale teraz to nie miało znaczenia. Zbliżał się szczyt. Jeszcze tylko kilka szybkich ruchów i... Doszliśmy równocześnie. To było coś niesamowitego. Jeden z najcudowniejszych orgazmów jakie mi kiedykolwiek zafundował. Położyłam rękę na jego policzku.
- To było wspaniałe - powiedziałam, nadal dysząc jak po przebiegnięciu maratonu. Louis uśmiechnął się i złożył czuły pocałunek na moich ustach.
Nagle drzwi pokoju otworzyły się na oścież.
- Macie zejść na dół, bo Meg zaraz... O kurwa! Moje oczy!
Louis szybko zszedł ze mnie i zaczął szukać bokserek. Ja chwyciłam za skotłowaną kołdrę, zwinęłam się w kulkę i okryłam się cała łącznie z głową. Zostawiłam jedynie mały otwór na oczy. Lou w tym czasie zdążył założyć spodnie dresowe.
- Mogę już patrzeć? - Niall stał w progu z rękami zasłaniającymi oczy. Wyglądał jak dziecko, które liczyło do zabawy w chowanego.
- Moglibyście zamykać drzwi na klucz kiedy zamierzacie uprawiać seks i oszczędzać innym widoków dupy Louisa - stwierdził odsłaniając oczy i wchodząc do sypialni.
- I tak wiem, że ci się podoba - droczył się Louis.
Niall poruszył śmiesznie brwiami.
- Cicho cukiereczku, nie przy twojej dziewczynie.
Wybuchłam śmiechem, wyłaniając się z ciemnej pościeli. Owinęłam ją sobie na piersiach, tak by zasłaniała wszystko do łydek.
- Calineczka się wykluła, w tej kołdrze wyglądałaś jak otyła muzułmanka.
Teraz wszyscy się śmialiśmy. Trzeba było przyznać, że sytuacja była naprawdę komiczna.
- Czego ty od nas chciałeś? - zapytał w końcu Louis.
- Meg od godziny woła was na śniadanie, ale teraz wcale się nie dziwię, że wam się nie śpieszyło.
Spojrzeliśmy z Louisem na siebie w tym samym momencie, śmiejąc się cicho.
- Zejdziemy za pięć minut - zapewniłam.
Niall pokiwał głową rozbawiony i opuścił pokój. Chociaż miałam wrażenie, że chętnie by został i jeszcze sobie z nas pożartował. Cały Niall.
Zeszłam z łóżka i podeszłam do szafy Louisa - bo to w jego sypialni się znajdowaliśmy. Wyciągnęłam jakiś tshirt i szorty. Odnalazłam na podłodze moją bieliznę i założyłam wszystko na siebie. Odwróciłam się do Louisa, aby mu powiedzieć, że możemy iść, gdy zobaczyłam jego zamyśloną twarz.
- Coś się stało? - zapytałam podchodząc bliżej.
Spojrzał na mnie z niezwykłą powagą.
- Wiesz, że kochaliśmy się bez zabezpieczenia?
Pokiwałam głową.
- Wiem, ale mam teraz dni niepłodne, więc malutkich Tomlinsonków nie będzie.
Na twarzy Louisa pojawił się uśmiech i coś w rodzaju ulgi.
Niesamowicie mnie to zabolało.
- Na szczęście.
Auć.
- Chodź, Meg na nas czeka - powiedział, po czym splatając nasze palce wyprowadził mnie z sypialni.
W mojej głowie siedziała tylko jedna myśl.
Louis nie chce mieć ze mną dziecka.


Wieczorem pomogłam Meg sprzątać po kolacji. Lubię jej pomagać, bo czuję wtedy, że chociaż w minimalnym stopniu odwdzięczam się im za to co dla mnie robią. Jest mi głupio, że zapłacili za tyle rzeczy, utrzymują mnie a ja nic w zasadzie nie robię.
Na koniec Meg zrobiła nam herbaty, więc usiadłyśmy w jadalni pogrążając się w babskich pogaduchach. W tym domu byłyśmy tylko my dwie, więc bardzo się do siebie zbliżyłyśmy.
- Moja córka strasznie lubi te ciastka - powiedziała wyjmując z komody paczkę - Mieszka w Holandii i zawsze gdy przyjeżdża zwozi mi ich całe torby. Są naprawdę bajeczne. Spróbuj skarbie.
Położyła je na stole i usiadła naprzeciw mnie. Posłusznie wzięłam jedno ciastko i ugryzłam kawałek. - Pyszne - przyznałam zgodnie z prawdą.
Meg przyjrzała mi się przenikliwie.
- Dobra skarbie, chłopcy już poszli. Możesz mi powiedzieć co cię gryzie.
Ciastko stanęło mi w gardle. Skąd ona wie? Czy naprawdę aż tak widać o czym myślę? Że zastanawiam się, czy mój chłopak myśli o mnie poważnie? Albo czy zostawiłby mnie, gdybym zaszła w ciążę? Nie mogę zapomnieć o powadze i strachu w jego oczach gdy przypomniał sobie, że nie użyliśmy zabezpieczenia. Nie podoba mi się to.
Meg zupełnie jakby czytała mi w myślach.
- Jeżeli chodzi o Louisa, to pamiętaj, że on często szybciej robi niż myśli. To dobry chłopak ale bardzo... lekkomyślny.
To prawda. Louis zawsze był bardzo impulsywny i mówił wszystko bez zastanowienia. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że on dobrze wie co powiedział. Nie rozumiem tylko dlaczego tak uważa.
- Nie chodzi o Louisa - kłamię. Nie chcę opowiadać tej historii Meg, wydaje mi się to takie niezręczne.
- Więc o kogo?
Postanawiam dalej brnąć w to kłamstwo.
- Martwię się o Drinę. Ona jest w zaawansowanej ciąży, a ja odkąd wróciłam z Paryża w zasadzie się z nią nie kontaktowałam.
Meg przyjrzała mi się uważnie. Jestem niemal pewna, że wyczuła kłamstwo, jednak widziała, że nie mam ochoty o tym mówić.
- Zadzwoń do niej. Na pewno nie ma ci tego za złe.
Pokiwałam głową.
- Mam nadzieję.
Nagle rozległ się głośny huk w kuchni i dźwięk rozbitego szkła. Spojrzałyśmy z Meg po sobie  zerwaliśmy się z miejsca w tym samym momencie. Wbiegłyśmy do pomieszczenia i zastałyśmy tam Harry'ego, zbierającego kawałki talerza. Podniósł na nas wzrok. Poczułam ukłucie bólu. Było tak przepełnione smutkiem, że miałam ochotę podejść i mocno go przytulić.
- Przepraszam, wyślizgnął mi się - powiedział cicho.
Meg pokręciła głową.
- Zostaw, ja to pozbieram - westchnęła.
Harry wyprostował się i unikając mojego wzroku, opuścił kuchnie. Spojrzałam na miejsce w którym znikł. Nie, tym razem nie pozwolę aby przeżywał to wszystko sam. Nie mogę stać bezczynnie, jeżeli jestem w stanie jakkolwiek mu pomóc.
Biegnę za nim.
- Harry zaczekaj!
Chłopak zatrzymał się i wolno odwrócił w moją stronę.
- Alex, nie mam ochoty o tym rozmawiać - powiedział prosto z mostu. Tym mnie zaskoczył. Może Louis miał rację, chłopaki inaczej znoszą tego typu sytuacje. Muszę wymyślić coś innego.
- Nie o to chodzi - zaczynam - Pamiętasz, mieliśmy o czymś porozmawiać?
Zanim zaprowadził mnie do Tracy chciał mi coś bardzo powiedzieć. Nie wiem co to było, ale wydawało się że to ważne. A teraz może odwrócić jego uwagę od tej suki Kate.
Harry patrzył na mnie dłuższą chwilę. Potem rozejrzał się po strażnikach poustawianych na korytarzu. Podszedł bliżej, tak że niemal czułam jego oddech.
- Przyjdę do ciebie w nocy. Prześlizgnę się w czasie zmiany warty - widząc moje zdziwienie dodał - Tutaj dzieje się coś bardzo dziwnego Alex. Lepiej, żeby żaden z nich nie słyszał naszej rozmowy.
Zielone tęczówki Harry'ego były utkwione w moich. Zrobiło mi się gorąco. Nie wiem czy przez to co powiedział, czy w jaki sposób na mnie patrzył. Jedno i drugie mocno mnie intrygowało.
- Będę czekać detektywie Styles.
Harry uśmiechnął się odsłaniając białe zęby. Nareszcie się uśmiechnął. Byłam dumna, że to mi udało się to spowodować. Nawet takim kiepskim żartem.
A może to coś innego go wywołało?


***
Wracam z rozdziałem po długiej przerwie. Dziękuję wszystkim za miłe komentarze ( za groźby również), to daje ogromnego kopa do pracy.
Powyżej pierwszy i chyba ostatni raz opisałam scenę +18. Nie potrafię tego robić, ale się starałam!
Bez przedłużania, postaram się aby rozdział 6 pojawił się jak najszybciej. Miłego czytania! 

sobota, 18 czerwca 2016

Wyjaśnienia

Od dawna nie pojawił się tu nowy rozdział za co was mocno przepraszam. Bardzo dużo się ostatnio u mnie dzieje przez co nie miałam czasu ani nawet ochoty na pisanie Look. Teraz jednak postaram się to wszystko nadrobić i piąty rozdział pojawi się już w piątek!
Dodatkowo szykuję nowe opowiadanie, trochę inne niż te dotychczas.
Pozdrawiam, Rouse xoxo

niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 4

Muzyka

W pomieszczeniu było bardzo zimno. Każde wypuszczenie powietrza z ust równało się małej chmurze pary. Masywne mury piwnicy nie przepuszczały żadnego ciepła. Czułam się jakbym była w lodówce. Z drugiej strony zimno sprawiało, że lepiej mi się myślało. Mogłam całkowicie skupić się na Westonie.
Mężczyzna siedział naprzeciw. Wpatrywał się we mnie z taką intensywnością, że w normalnych okolicznościach pewnie bym się zarumieniła i spuściła wzrok. Ale to nie były normalne okoliczności. Dzisiaj zginął człowiek i prawdopodobnie mam przed sobą morderce. Nie pozwolę, aby ominęła go sprawiedliwość.
O Richardzie Westonie opowiedział mi pokrótce Tobias, kiedy razem pokonywaliśmy schody do piwnicy. Byłam tak wściekła, że nie jestem pewna jak to się właściwie stało, że ominęłam strażników i znalazłam się w tym pokoju. Wcale jednak nie żałuję.
- Niesamowite - zawołał Weston - Czyli to tak działa? Wystarczy, że powiem czego chce i od razu mi to dajecie? - przyłożył palec do brody, udając, że się zastanawia - Szczerze mówiąc jestem głodny, co dzisiaj w menu?
Mój śmiech wypełnił całe pomieszczenie.
- Och Weston, masz wspaniałe poczucie humoru - przyznałam z wyczuwalną ironią - To będzie urozmaicenie, biorąc pod uwagę długość twojego pobytu tutaj. Bałam się o naszych strażników, przecież zanudziliby się, gdybyś był kompletnym sknerą.
Rozbawienie zniknęło z jego twarzy, zastąpił je chytry uśmieszek.
- Gdzie jest twój kochaś? Chciałbym zobaczyć was razem. Muszę przyznać, że wasza dwójka jest naprawdę ciekawa.
- Mój kochaś, jak go nazwałeś, nie ma czasu na przejmowanie się takimi gnidami jak ty - warknęłam.
- Uu ostra jesteś, lubię takie. Po co jednak te niegrzeczności? Jest tak miło.
- Będzie miło, jeżeli będziesz współpracował.
- To jest szantaż?
- Szantaż? O nie, to była tylko porada - wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do Westona. Widziałam kątem oka, że ochroniarze zaciskają palce na broni. To dodało mi pewności siebie. Pochyliłam się nad mężczyzną - I dam ci jeszcze jedną. Nie prowokuj mnie, bo ja nie mam anielskiej cierpliwości Colina.
Sama byłam zaskoczona spokojem w moim głosie.
- Zaczynasz mi się podobać dziewczyno.
Puściłam jego komentarz mimo uszu. Wyprostowałam się i wróciłam na swoje miejsce.
- Dlatego chciałeś rozmawiać właśnie ze mną?
Weston patrzył na mnie dłuższą chwilę. Potem przejechał wzrokiem po strażnikach. Mogę przysiąc, że przeszedł go dreszcz. Pokręcił głową.
- Jesteś zagadką.
Marszczę brwi, trochę zniecierpliwiona.
- Co to ma znaczyć?
- Każdy w mediach marzy o wywiadzie z tajemniczą dziewczyną członka najpopularniejszego boysbandu naszych czasów. Dostajecie tysiące najróżniejszych propozycji dziennie - zmierzył mnie wzrokiem - Ale ty o niczym nie wiedziałaś.
Bo Colin nie chce mi nic mówić. Dlaczego muszę się dowiadywać o wszystkim ostatnia?
- Nie interesuje mnie to - skłamałam - Chcę znać powód, dla którego włamałeś się na teren One Direction?
- Przecież powiedziałem, chciałem...
- Prawdziwy powód.
Weston wyglądał na zaskoczonego, chociaż bardzo starał się to ukryć.
- Nie mam pojęcia, co masz na myśli.
Zmierzyłam go lodowatym spojrzeniem.
- Szkoda.
Gestem pokazałam ochroniarzom, aby go zabierali.
- Może coś ci przyjdzie do głowy w czasie pobytu w celi. Podobno to bardzo odświeża pamięć.
Weston uśmiechnął się drwiąco.
- Nic mi nie zrobicie, bo niczego na mnie nie macie.
Uśmiechnęłam się teatralnie.
- Oh mój drogi, zgrywanie niewiniątka w niczym ci nie pomoże. Im szybciej przyznasz się do winy, tym dla ciebie lepiej.
- Jakiej winy? O czym ty mówisz? - wyglądał na naprawdę zdezorientowanego.
- O zamordowaniu naszego ochroniarza. Oprócz tego dojdzie ci jeszcze włamanie i próba zabójstwa - spojrzałam na niego z góry - Czuję, że długo się nie zobaczymy.
Przez krótką chwilę napawałam się przerażeniem na twarzy Westona, a następnie opuściłam pomieszczenie.

Kiedy tylko drzwi się za mną zamknęły, poczułam że opuszcza mnie cała adrenalina. Mięśnie zaczynają mi ciążyć, a głowa pulsować tępym bólem. Opieram się ramieniem o ścianę, nie rozumiejąc co się dzieje. Mam ochotę wymiotować.
Słyszę podniesione głosy, ale nie z pokoju przesłuchań, tylko pomieszczenia obok. Prostuję się i idę w tamtym kierunku. Coraz wyraźniej słyszę kłótnie.
- Kto ją tam, kurwa, wpuścił?!
To Louis. Poczułam ukłucie bólu na myśl, że on musiał to wszystko oglądać. Stanęłam po cichu w progu, chcąc dokładnie przyjrzeć się scenie, która się tutaj odgrywa. Louis stał do mnie tyłem. Widziałam jego napięte ramiona. Mój żołądek ścisnął się jeszcze bardziej, gdy spod koszulki dostrzegłam wystający kawałek bandaża. Holly miała wypieki na twarzy. Piorunowała Louisa wzrokiem.
- Nie denerwuj się, nic jej się nie stało. Masz rację moi ochroniarze zrobili ogromną głupotę pozwalając jej tam wejść.
- Okazali się całkowicie niekompetentni, ich głównym zadaniem jest chronienie Alex...
- Nie - widać było, że cierpliwość Holly się kończy - Ich głównym zadaniem jest chronienie was wszystkich.
Louis przeczesał palcami włosy. Zawsze uginały mi się kolana na ten gest, teraz byłam zbyt zagubiona, aby cokolwiek zrobić.
- Posłuchaj Holly, gdyby cokolwiek jej się stało, ja...
- Alex?
Mój wzrok spotkał się z oczami Harry'ego. Po chwili już wszyscy się we mnie wpatrywali z dezaprobatą. Serce mocniej mi zabiło. Opuściłam głowę, czując się niekomfortowo. Widzę, że wszyscy są na mnie źli za to co zrobiłam. Nie powinnam tam wchodzić, niepotrzebnie się narażałam.
Z drugiej strony to moje życie i mogę robić co chcę, a oni nie powinni mieć do mnie pretensji.
Nie licząc Louisa, dla którego wiem, że jestem ważna. On ma prawo się na mnie wściekać.
Gdyby to on wywinął mi taki numer, to bym go chyba zamordowała.
- Zamierzasz coś powiedzieć? - głos Tomlinsona wyrwał mnie z zamyśleń. Wciąż słychać w nim było gniew.
Podniosłam na niego wzrok.
Jest mi głupio, bo przeze mnie się tak zdenerwował. Coś jednak w jego tonie i nastawieniu tak mnie irytuje, że nie ma mowy o przeprosinach.
Przybieram wrogi wyraz twarzy.
- Nie.
Louis aż czerwienieje. Czuję satysfakcję pomieszaną z poczuciem winy. Co ja robię?
- Moglibyście nas na chwilę zostawić? - chociaż jego prośba skierowana była do zgromadzonych, to jego oczy były utkwione we mnie. Wiem, co się zaraz stanie i najchętniej też bym opuściła pokój.
Chłopcy wychodząc unikali mojego wzroku. Jedynie Harry lekko się do mnie uśmiechnął, przez co wiedziałam że jest po mojej stronie. Trochę mnie podniósł na duchu, bo to oznaczało, że nie zrobiłam aż takiej głupoty.
Kiedy drzwi się za mną zatrzaskują serce wali mi jak oszalałe. Przed Westonem byłam twardzielką, ale to jest Louis. Przed nim nie umiem udawać.
- Więc?
Ciarki przeszły mi po plecach słysząc jego szorstki głos.
- Co więc?
- Nie zgrywaj głupiej, Alex. Dlaczego tam weszłaś? Nie powinienem cię zostawiać samej w sypialni, mogłem się spodziewać, że coś odpierdolisz - zabolało - Powinienem cię pilnować.
Zacisnęłam pięści.
- Nie jestem dzieckiem.
- Ale tak się zachowujesz!
- Teraz to ty się zachowujesz jak gówniarz. Nic się nie stało. Stoję przed tobą w jednym kawałku - mówię z naciskiem - Nic mi nie jest.
- Mogło być - usłyszałam taki ból, że momentalnie zmiękło mi serce - Nie mogę cię znowu stracić, Aly.
Znów zobaczyłam go z czerwoną plamą na koszulce, powiększającą się z każdą sekundą. Jego zamykające się oczy i gasnący blask z twarzy. Nigdy nie pozwolę, aby Louis przeżył coś takiego.
- I nie stracisz.
Zawiązał ręce na klatce piersiowej i oparł się tyłem o stolik. Czułam rosnące między nami napięcie. Dlaczego on się tak denerwuje? Ja też byłabym zła. Ale nie aż tak. W końcu nic się nie stało.
- Louis - zaczęłam niepewnie - Jest coś o czy chciałbyś mi powiedzieć?
Zmierzył mnie krótkim spojrzeniem. Moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Rozpływałam się w szarościach i błękitach oczu Louisa. Nagle poczułam ciepłe palce podnoszące moją brodę do góry i usta przyciśnięte do czoła.
- Przepraszam - wyszeptałam - Nie pomyślałam o tobie. Nie planowałam tego, po prostu gdy zobaczyłam Westona na ekranie... W zasadzie nie wiem dlaczego to zrobiłam.
Louis uśmiechnął się łagodnie.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz - poprosił - Zgoda?
Pokiwałam głową. Uśmiech chłopaka się powiększył, a na twarzy nie było śladu po wściekłości. Przymknęłam powieki rozkoszując się chwilą.
- Wyjedźmy stąd, Aly - wyszeptał mi prosto do ucha - Gdzieś daleko, bardzo daleko.
Oderwałam się od niego zdziwiona.
- Żartujesz?
- Mówię śmiertelnie poważnie. Wyjedziemy, tylko we dwoje. Nikt nie będzie wiedział gdzie jesteśmy, nawet chłopaki. Zaszyjemy się w jakiejś małej mieścinie na końcu świata. Albo kupimy ogromny dwupiętrowy dom z drewna na wsi, tak jak zawsze marzyłaś. Znajdziemy sobie kryjówkę i będziemy żyli w spokoju. Założymy rodzinę, nikt nas nie znajdzie. Będziemy bezpieczni i szczęśliwi.
Wiedziałam, że ten pomysł to absurd, ale mimo tego na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Takie życie byłoby idealne.
Lecz nie jest możliwe.
- A co z zespołem? Chłopakami? Mamy tak po prostu ich wszystkich zostawić?
- Odejdę z zespołu, chłopaki zrozumieją. Widzą, co się dzieje i myślę, że spodziewają się mojej rezygnacji - przejechał palcem po moim policzku - Ale nie zostawimy ich, kiedy wszystko się uspokoi odezwiemy się i wszystko będzie po staremu.
Pokręciłam głową.
- Colin się w życiu na to nie zgodzi.
- Już się zgodził - widząc moje zdziwienie, zrobił niewinną minę - Rozmawiałem z nim o tym, też uważa to za dobry pomysł. Wystarczy jedno twoje słowo, Aly. I już nas tutaj nie będzie.
Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Chciałabym wyjechać z Louisem. Zostawić to wszystko i żyć w ciszy i spokoju. Założyć rodzinę. Czy Louis naprawdę to powiedział?
W mojej głowie pojawiła się wizja pięknego, wielkiego domu. Po salonie w którego centrum stała długa kanapa biegały roześmiane dzieci. Przy schodach stał Louis, który z uśmiechem pomagał małej dziewczyne wchodzić po schodkach, trzymając ją za drobniutkie rączki. Ja opierałam się o futryne drzwi kuchennych z ścierką w ręce. Obserwowałam wszystko z czułością. Poczułam ciepło rozchodzące się w moim brzuchu. To jest moje największe marzenie. I chociaż z chęcią bym się teraz zgodziła na wszystko co zaoferuje Louis, to wiem , że nie moge.
Nie wyjadę, dopóki nie dowiem się kto zabił strażnika.
Ani kto jest odpowiedzialny za postrzelenie Louisa.
Nie mogę mu jednak odmówić, widząc na jego twarzy, ile to dla niego znaczy. Czeka na odpowiedź, ale ja kompletnie nie wiem, co mam powiedzieć. Znajduje się pomiędzy młotem, a kowadłem.
Nagle rozlega się pukanie do drzwi i stają w nich Harry i Liam. Z jednej strony dziękuję im w duchu, za to, że wybawili mnie z tej całej sytuacji, a z drugiej wzdrygam się na widok Payne'a.
- Colin chce was widzieć - jego wzrok jest zimny jak lód - Oboje.

Siedząc na kanapie w gabinecie Colina zastanawiałam się do czego właściwie ten człowiek jest zdolny. Za to, co zrobiłam zdecydowanie zostanę ukarana, nie wiem jednak w jaki sposób. Chłopaki opowiadali, że kiedyś musieli umyć wszystkie okna w willi, a Meg cały czas na nich krzyczała, bo zostawiali smugi. Wtedy się z nim śmiałam, ale teraz się boję. Nie wiem, co może być w głowie Colina.
Właśnie mierzył mnie dokładnie wzrokiem. Jego oczy wydawały się malutkie zza grubych okularów.
- Cieszę się, że znaleźliśmy się tutaj w komplecie. Zgodnie z Holly ustaliliśmy, że będą organizowane spotkania, na których będziemy planować nasze kolejne poczynania. Zaczynamy teraz.
- Gdzie ona jest? - zapytał Niall.
Spojrzałam na niego podejrzliwie. Chłopaki są poruszeni nagłą decyzją o spotkaniach, a jego jedynie obchodzi gdzie jest Holly. Ciekawe.
- Zaraz o tym powiem - odpowiedział rzeczowym tonem - A teraz.
Zatrzymał się przy mnie, przyglądając dokładnie z góry. Przełknęłam głośno ślinę.
Zaczyna się.
- Wstań proszę Alexandro.
Zrobiłam to, co kazał. Wyprostowałam się, ale mimo to byłam sporo od niego niższa. Miałam złe przeczucia, ale mimo to starałam się zachować kamienny wyraz twarzy. Dałam sobie radę z Westonem, dam i z Colinem. Chociaż wiem, że ten drugi jest sto razy gorszy.
- Twoje dzisiejsze zachowanie było skrajnie nieodpowiedzialne. Szczególnie, że Richard Weston jest podejrzany o zabójstwo naszego ochroniarza. Niepotrzebnie naraziłaś swoje życie i mogłaś zepsuć naszą pracę, którą włożyliśmy w uzyskanie zeznań Westona. Wykazałaś się lekkomyślnością i nieposłuszeństwem.
Poczułam krew napływającą do policzków. Spuściłam głowę nie mogąc już dłużej wytrzymać jego przeszywającego na wskroś wzroku.
- Mimo to, dzięki twojej impulsywności i przekonaniu w swoje możliwości Weston zaczął mówić. Od razu po twoim wyjściu zgodził się zeznawać. Teraz rozmawia z nim Holly.
Słychać było tylko trzask drzwi i już nie było Nialla w pokoju. Colin spojrzał za nim i jedynie lekko się uśmiechając pokręcił głową. Bardzo ciekawe.
- Wracając, dobra robota Alexandro. Jednak następnym razem staraj się powstrzymać swoją rządzę sprawiedliwości. Zgoda?
- Zgoda - również się uśmiechnęłam.
- Możesz usiąść - odwrócił się do pozostałych - Przejdźmy do omawiania innych spraw.
- Czy to Weston stoi za wybuchem? - głos Harry'ego był lekko zachrypnięty, co wywołało u mnie miłe dreszcze. Kurcze, co ja mówię?
- Jest zdecydowanie za wcześnie, aby znaleźć już winowajcę. Oczywiście Weston jest podejrzanym, lecz aby mu to udowodnić potrzebujemy czasu.
- Nie mamy czasu - zauważył Louis - Nie wiadomo, czy nie szykują kolejnego ataku. Nie możemy czekać, musimy działać.
- Tak, masz rację. Najpierw jednak trzeba mieć plan, aby to działanie nie było bezsensowne. Jakieś propozycje?
Nastała chwila ciszy. Chłopaki patrzyli po sobie, jakby szukali dobrego pomysłu. W końcu odezwał się Liam.
- Ja nadal uważam, że jest jedno rozwiązaniem, które już wielokrotnie wam przedstawiałem. Naprawdę wy...
- Morda! - warknął Louis.
- Zamknij się - w tym samym momencie powiedział Harry.
Chłopaki patrzyli na Liama z takim gniewem, że niemal było widać pioruny. Jak to możliwe, że najlepsi przyjaciele mają nagle takie zgrzyty? Wiem, że to moja wina. I tego tez nie mogę tak zostawić.
- Myślę, że każdy powinien to przemyśleć na spokojnie - mówię - I zaplanujemy dalsze kroki jutro.
Colin przez chwilę patrzył na mnie w skupieniu.
- Masz rację - przyznał - W porządku, zważywszy na bardzo późną porę, wszyscy do swoich pokoi.
Wrócimy do tego.


Przez parę następnych dni panował spokój. Dalej jednak nie wiedzieliśmy co robić. Weston zaczął zeznawać, lecz zdaniem Colina wciąż nie mówi nam wszystkiego. Podobno to kwestia czasu. Mam taką nadzieję.
Dom to teraz mrowisko ochroniarzy. Są wszędzie, a termin taki jak ,,prywatność'' nie istnieje. Gdyby teraz ktoś wdarł się do domu, nie miałby szans na ucieczkę.
Bardzo dużo czasu spędzam z Louisem i jeśli to możliwe, to zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej. Na razie nie wspomina o wyjeździe i jestem mu za to wdzięczna. Nie podjęłam jeszcze decyzji, nie wiem co mam o tym myśleć.
Nagły ból brzucha wyrwał mnie zamyśleń. Od rana mam okropne mdłości. Nie mam siły nawet, aby się ubrać i leżę w piżamie. Dobrze, że Louis pojechał z Niallem i Zaynem na jakiś wywiad. Nie chcę, aby mnie widział w takim stanie. Znów czuję ścisk i już po chwili zrywam się z łóżka. Biegnę do sedesu, zwracając dzisiejsze śniadanie. Musiałam zjeść coś nieświeżego. Siadam chwilę na posadzce, aby nabrać oddechu. Parę minut później czuję się już normalnie, więc podnoszę się i pierwsze co robię to myję zęby. Patrzę na siebie w lustrze i mam wrażenie, że to wcale nie jestem ja. Zupełnie jakby ostatnie wydarzenia dodały mi lat. W prawdzie mogły się do tego przyczynić też nieprzestane noce. Mimo, że śpię u boku Louisa to cały czas budzę się z krzykiem, lub cicho płaczę do poduszki tak, aby Tomlinson tego nie widział. Nie chcę, aby wiedział jaka jestem słaba. Za dnia się trzymam, ale nocą daję upust emocjom. To co się tu dzieje, zaczyna mnie powoli przerastać. Ale wiem, że nie mogę się poddać, ze względu na Lou. To on daje mi siłę.
Nagle słyszę pukanie do drzwi. Krzyczę, aby wejść, po czym wycieram usta ręcznikiem i opuszczam łazienkę. W progu stoi Harry, na którego widok serce lekko mi przyspiesza. Chłopak od dłuższego czasu umyślnie mnie unika. Widzę, jak przy kolacjach unika mojego wzroku, kiedy pojawiam się w pomieszczeniu, on zaraz wychodzi. Rozmawia ze mną tylko, gdy musi. Czuję, że coś się zepsuło w naszej przyjaźni. To już nie jest ten sam Harry, on coś ukrywa. Mam tylko nadzieję, że to nic związanego z tamtym incydentem w kuchni... Chociaż, nic się przecież nie stało. Nie wiem dlaczego to wciąż rozpamiętuje.
- Chodź na dół, ktoś na ciebie czeka.
Był widocznie spięty. Oszczędziłam mu więc rozmowy i kiwając głową wyminęłam go w drzwiach. Nagle jednak poczułam, że chwyta mnie za rękę i zatrzymuje. Odwracam się, napotykając zieleń jego tęczówek.
- Jest coś ważnego - był zdecydowanie za blisko - O czym muszę ci powiedzieć.
Stałam sztywno, a on trzymał mój nadgarstek. Miał ciepłe palce. Nie mogłam przestać patrzeć w jego oczy, wyrażały taki... smutek.
- Więc mów.
Między nami była przerwa, lecz mimo to czułam się nieswojo. Nie potrafiłam się jednak odsunąć.
Harry pokręcił głową i przygryzł dolną wargę.
- Nie teraz, to sprawa na dłuższą rozmowę.
 Nie wiem dlaczego, ale miałam złe przeczucia. A pozycja, w jakiej się aktualnie znajdujemy, tylko je pogłębia. Mimo to się zgodziłam i już po chwili szliśmy na dół. Ja jednak cały czas myślałam o jego zielonych oczach i delikatnym dotyku. Co on może chcieć mi powiedzieć? Dlaczego nie zrobił tego teraz? I na miłość boską, co powiedziałby Louis, gdyby nas wtedy zobaczył.
Jesteś idiotką, Alex. Przecież nic się nie stało. Rozmawialiście i tyle. Złapał cię za nadgarstek, wcześniej łapał cię za gorsze rzeczy i nie widziałaś w tym nic nadzwyczajnego. Teraz sobie coś ubzdurałaś. Oby tak było.
Zeszliśmy po schodach i weszliśmy do salonu. Spojrzałam ukradkiem na Harry'ego. Przybrał normalny, lekko znudzony wyraz twarzy. Tak, to na pewno tylko wyobrażenia. To mój przyjaciel, może ma jakieś kłopoty z Kate i chce o nich porozmawiać. Tak, to na pewno o to chodzi. Bo przecież, o co innego.
- Witaj, Alex.
Stanęłam jak wryta, słysząc ten zjadliwy i za razem piskliwy głos. Odwróciłam się i nie wierzyłam temu, co widzę. Siedziała jakby nigdy nic w fotelu z filiżanką herbaty w ręce.
Tracy Morell.



***
Przede wszystkim należą wam się przeprosiny! Niestety bardzo opuściłam się z pisaniem rozdziału. Jest to częściowo spowodowane brakiem weny, jak i czasu oraz chęci. W mojej głowie ta historia cały czas się toczy i mam pomysły już na kolejną część. Takie cofanie się i przelewanie tego na słowa niestety zajmuje sporo czasu i sił. Ale koniec narzekania. Dodaję ten rozdział i szybko biorę się za następny.
Wesołych świąt! xoxo

sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 3

Zamknęłam oczy i odliczałam w myślach do dziesięciu. Nic nie słyszę, ale mam świadomość, że stoi przy mnie Tobias nieustannie coś tłumacząc. Czuję jak szybko bije moje serce, zupełnie jakby chciało się wydostać z mojej piersi i uciec. Szczerze mówiąc ja również mam ochotę zniknąć. Zaszyć się gdzieś, z dala od tego wszystkiego. Po prostu rozpłynąć się w powietrzu.
Do mojego nosa doszedł zapach spalenizny. Zamrugałam gwałtownie a spod moich powiek popłynął potok łez. Nie mogłam znieść widoku zmasakrowanej sypialni. Ciemny osad pokrywał ściany i podłogę, a szarawy dym przyćmiewał całe wnętrze. Zasłoniłam usta ręką, gdy zobaczyłam spalone meble i wciąż jarzące się książki. Zabrakło mi powietrza.
- Alex!
Nagle pojawił się przy mnie Louis. Odpychając Tobiasa podbiegł do mnie i mocno do siebie przytulił. Byłam tak oszołomiona tym co się stało, że nie potrafiłam nawet na niego spojrzeć. Czując jego przyśpieszony oddech w moich włosach, ulżyło mi.
- Trzeba ją stąd wyprowadzić.
Mam wrażenie jakby głos Louisa pochodził gdzieś zza ściany, a on stoi tuż obok.
- Zgłosiłem wszytko do centrum, zaraz pojawi się sztab medyczny. Trzeba sprawdzić czy nic jej się nie stało.
Tobias patrzył na mnie ze współczuciem, kiedy Louis wziął mnie na ręce i wyniósł ze zgliszczy mojej sypialni. Mężczyzna uratował mi życie. Gdyby nie on, wybuch by mnie zabił.

Niecierpliwie stukałem nogą o podłogę przyglądając się ratownikowi medycznemu, który właśnie zajmował się Alex. Brunetka była całkowicie oszołomiona, sprawiała wrażenie jakby nie miała pojęcia co się wokół niej dzieje. Wpatrywała się tępo w przeciwległą ścianę, bez żadnych emocji wymalowanych na twarzy. Jedynie od czasu do czasu po jej policzku spłynie pojedyncza łza, którą natychmiast ścieram. Chcę jej pomóc i dałbym wszystko aby wiedzieć teraz jak to zrobić. Pragnę znaleźć się w jej umyśle, szukać w nim rozwiązania. Boli mnie, że mimo szczerych chęci nie mogę nic uczynić. A ona nawet nie chce na mnie spojrzeć.
- Nie ma obrażeń wewnętrznych - mówi w końcu mężczyzna przyglądając jej się z niepokojem - Jest trochę posiniaczona i obolała, ale to zniknie w ciągu kilku dni. Bardziej martwi mnie jej stan psychiczny. Doznała ogromnego szoku przez co zamknęła się w sobie. Nie wiem ile to potrwa, ani jak jej pomóc.
Jego słowa wywołały we mnie niepohamowany gniew.
- Jak to nie wiesz? - zapytałem ostro - Jesteś lekarzem do kurwy nędzy, powinieneś pomagać pacjentom!
Mężczyzna spojrzał na mnie chłodno.
- Jestem ratownikiem medycznym, nie lekarzem. To jest różnica. Nie jestem tym bardziej psychiatrą, który teraz będzie niezbędny do dalszego leczenia panny Collins.
Spojrzałem odruchowo na Alex, mając nadzieję, że nie usłyszała tego co powiedział ten idiota. Potem wróciłem do tego gościa i widząc jego uniesioną wysoko głowę nie wytrzymałem i pchnąłem go na ścianę. Facet wyglądał na mocno zdziwionego, przez co miałem ochotę się roześmiać. Zamiast tego jednak chwyciłem jego koszulkę i uniosłem go do góry, napinając mocno mięśnie. Na jego twarzy malował się strach, co jeszcze bardziej mnie nakręcało.
- Louis, przestań - usłyszałem cichy głos za sobą - To nic nie da.
Odwróciłem się puszczając mężczyznę, który z hukiem spadł na ziemię. Niebieskie oczy Alex utkwione były we mnie. Serce mnie zakuło, gdy dostrzegłem kryjącą się w nich pustkę.
- Zabierz mnie stąd - niemal błagała.
Bez zbędnych pytań pomogłem jej wstać, a następnie wziąłem ją ręce. Normalnie Alex by protestowała, ale wiem, że teraz była tak przerażona, że nie miała na to siły. Wtuliła jedynie twarz w moją koszulkę.
Zaniosłem ją do mojej sypialni i położyłem delikatnie na łóżku. Okryłem ją szczelnie kocem i poprawiłem poduszkę. Z bólem zauważyłem, że Alex znów jest w innym świecie wpatrując się bez wyrazu w sufit. Odgarnąłem włosy z jej czoła i założyłem je za ucho. Dziewczyna nawet tego nie zauważyła.
Przyszło mi na myśl, że może ochroniarze już się czegoś dowiedzieli o wybuchu. Wstaję z łóżka, poprawiając jeszcze koc i idę w stronę drzwi.
- Louis, połóż się ze mną - słyszę nagle - Nie chcę zostać sama.
Gdy spojrzałem na dziewczynę dosłownie wszystko w środku mnie bolało. Nie ma nic gorszego niż bezsilność w czasie cierpienia ukochanej osoby. Szybko kładę się obok niej i otulam mocno ramieniem.

Po paru godzinach Alex zasnęła, a ja wymknąłem się cicho z pokoju. Od razu po otworzeniu drzwi, dostrzegłem trzech ubranych na czarno ochroniarzy pilnujących mojej dziewczyny. Trochę za późno, pomyślałem zirytowany. Mimo to kiwnąłem mężczyznom na powitanie i ruszyłem korytarzem na dół. Wciąż w domu unosił się zapach spalenizny, przez co nie mogę przestać myśleć o spalonym pokoju Alex. Jak do tego mogło w ogóle dojść? Dlaczego ochrona niczego nie zauważyła? Czułem jak narasta we mnie irytacja. Gdyby coś stało się Aly, nie mam pojęcia co bym zrobił.
Wszedłem do kuchni, gdzie zastałem Zayna, Nialla i Liama siedzących przy stole. Widząc mnie od razu zaprzestali rozmowy, a po ich minach mogłem łatwo wywnioskować o kim ona była.
- Jak ona się czuje? - zapytał Niall, w jego oczach kryło się współczucie.
Usiadłem na wolnym miejscu i wzruszyłem ramionami.
- Tak jak każdy po drugim zamachu na swoje życie w ciągu tygodnia - przetarłem dłonią zmęczoną twarz - Jest źle. Boję się, że to wszystko ją przerośnie i zrobi coś głupiego.
Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Nie wyobrażam sobie życia bez Aly, to tak jakbym pozbawił się części siebie. Zrobię wszystko, aby została przy mnie na zawsze.
- Wiadomo co tam się w ogóle stało? - zapytałem.
Chłopaki wymienili wymownie spojrzenia.
- Wybuch był spowodowany przez bombę - powiedział w końcu Horan. Spojrzałem na niego jak na skończonego debila. Jakim cudem w jej sypialni znalazła się bomba? Wtedy przypomniał mi się Colin, mówiący o intruzie. Zapewniał, że ten człowiek nie ma szans, aby dostać się do domu. Grubo się pomylił. Znów czuję jak zbiera się we mnie fala złości. Gdyby Colin zaostrzył ochronę żaden zamach nie miałby miejsca. Robi mi się niedobrze na samą myśl, że jakiś nieobliczalny człowiek chodził niezauważony po naszym domu. Być może nadal w nim jest.
- Tą bombę - zaczął niepewnie Malik - Zostawiono pod łóżkiem. Siła wybuchy była na tyle duża, że nikt obecny w pokoju by nie przeżył. Alex spała, gdyby Tobias się w porę nie zorientował, to wiesz jak by to się skończyło.
Zacisnąłem mocniej szczękę.
Nie chce wiedzieć, jakby się to skończyło. Jestem jednak cholernie wdzięczny Tobiasowi za to co zrobił. Chociaż jest on ochroniarzem Alex, więc to leży w jego zakresie obowiązków. Nie jestem jednak pewny, czy każdy miał by na tyle odwagi, aby w takiej sytuacji ratować kogoś zamiast siebie.
- Oboje mieli dużo szczęścia - odezwał się nieoczekiwanie Liam. Wpatrywał się w stół z dziwnym, napięciem na twarzy.
- Coś nie tak? - pytam, zdziwiony jego zachowaniem. Liam był naprawdę szczerym człowiekiem, a teraz gołym okiem było widać, że coś w sobie dusił.
- Myślę... - urwał, starając się dobrać odpowiednie słowa - Że trzeba to skończyć.
W kuchni zapanowała grobowa cisza. Niall i Zayn wpatrywali się w Liama z wyrzutem. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc co się dzieje.
- Co skończyć? - zapytałem.
- To wszystko z Collins. Stary ona miała jedynie naprawić twój medialny wizerunek, a następnie wylecieć na zbity pysk. Coś ta druga część się przydłuża.
Poczułem jak moje mięśnie się napinają.
- Ciebie jakoś trzymamy do tej pory - warknąłem.
- Posłuchaj - głos Payna złagodniał - Rozumiem, że ci na niej zależy, ale naprawdę nie mam ochoty kupować garnituru na twój pogrzeb. Już raz zostałeś przez tą dziewczynę postrzelony i cudem przeżyłeś, następnym razem możesz nie mieć takiego szczęścia.
- To co się tutaj dzieje nie jest winą Alex - musiałem użyć dużych nakładów silnej woli, aby nie podnieść głosu - A nawet jakby było, to nie wyrzuciłbym jej narażając na niebezpieczeństwo.
Spojrzenie Liama skrzyżowało się z moim i niemal było widać spięcie między nami. Wiem, że Alex i Payne za sobą nie przepadają, ale chłopak naprawdę przesadził proponując coś takiego.
Moje spojrzenie padło na Horana i Malika.
- Zgadzacie się z nim? - pytam ostro.
Niall przeczesuje palcami włosy.
- Niezupełnie - mówi w końcu - Uważam, że powinniśmy ją gdzieś ukryć do wyjaśnienia sprawy. Tutaj już nie jest bezpiecznie.
Pomyślałem o Aly, leżącej teraz w mojej sypialni. Jej puste spojrzenie i błagalny ton głosu, gdy prosiła o zostanie z nią. Jest przerażona, potrzebuje zapewnienia bezpieczeństwa. Zaszycie się w jakimś miejscu jest dobrym pomysłem.
- Masz racje - mówię kiwając głową - Porozmawiam z Colinem i Holly.
Wstałem i ku mojemu zdziwieniu to samo zrobił Liam.
- Pójdę z tobą.
Nie brzmiało to jak propozycja tylko podjęta decyzja. Nie chciałem tracić czasu na niepotrzebne kłótnie więc kiwnąłem głową na zgodę. Czegokolwiek nie próbowałby Liam i tak pomogę Aly.
Niespodziewanie do kuchni wbiegł Harry. Oddychał ciężko a jego oczy były szeroko otwarte.
- Złapali intruza - powiedział cicho.
Całą piątką wypadliśmy z pomieszczenia.

Harry zaprowadził nas do piwnicy. Od kąt się wprowadziliśmy, mieliśmy kategoryczny zakaz chodzenia po podziemiach. Nigdy jakoś żadnego nie ciągnęło to sprawdzenia co tutaj się znajduje. Jednak idąc teraz ciemnym kamiennym korytarzem, rozumiem dlaczego nie mieliśmy tutaj wstępu. To miejsce przypominało lochy średniowiecznego zamczyska. Ściany wyłożone były ciemnym, ciężkim kamieniem o nierównej powierzchni. Podłoga była klepiskiem ziemi i gliny, która zostawiała jasne ślady na naszych butach. W wielu miejscach wychodziła wilgoć. Szczególnie na suficie widać było mokre plamy i zacieki. Jedynym źródłem światła były stare, zniszczone, podłużne lampy zawieszone nad naszymi głowami. Patrząc na ich stan, zastanawiało mnie jakim cudem wciąż działają. Każdy kąt przyozdabiały pajęczyny i tony kurzu.
- Klimatycznie - mruknąłem cicho.
Szliśmy dłużej niż się spodziewałem. Nie wiedziałem, że nasze podziemia są aż tak rozległe. Przez całą drogę panowała cisza. Miałem wrażenie, że chłopaki milczą z mojego powodu. Wiedzą, że jestem zdenerwowany i nie chcieli jeszcze pogarszać sprawy. Właściwie byłem im za to wdzięczny.
- To tutaj - powiedział Harry i skręcił w lewo.
Zrobiliśmy to co chłopak i już po chwili zobaczyliśmy Colina i Holly. Oboje nie wyglądali na zdziwionych.
- Dobrze, że jesteście - przywitał nas Colin.
Chciałem od razu przejść do konkretów.
- Gdzie on jest?
Musiałem zobaczyć tego człowieka. Dowiedzieć się dlaczego chciał skrzywdzić Aly. Moją Aly.
- W pokoju przesłuchań - głos Colina był opanowany - Pilnują go ochroniarze.
- Wiadomo kim jest? - zapytał Harry.
- To Richard Weston, dziennikarz z popularnego magazynu o gwiazdach - wyjaśniła Holly - Twierdzi, że włamał się żeby zrobić wam zdjęcia, ale nie dostał się do domu.
- Musi kłamać - wtrącił Zayn - Nie możliwe aby był tu ktoś jeszcze i obszedł cały system bezpieczeństwa.
Na twarzy Holly pojawił się słaby uśmiech.
- Właśnie - otworzyła jakieś metalowe drzwi - Wchodźcie, cała rozmowa Colina z Westonem będzie nagrywana. Obejrzymy ją na ekranie.
Zatrzymałem się gwałtownie patrząc na nią jak na wariatkę.
- Nie ma mowy, ja chcę z nim rozmawiać.
Holly spojrzała na mnie przepraszająco. To jeszcze mocniej mnie zirytowało. Odwróciłem się do Colina, mając nadzieję na wsparcie. Widząc jednak jego surową minę, wiedziałem, że sprawa jest już przesądzona.
- Jesteś zbyt blisko związany z Alexandrą, abym cię tam wpuścił. Ten człowiek jest nam potrzebny, nie pozwolę, abyś przekreślił naszą szansę na posunięcie się dalej w tej sprawie.
Niechętnie musiałem przyznać, że miał rację. Nie wiem czy potrafiłbym trzymać nerwy na wodzy, mógłbym się rzucić na Westona za najmniejszą zniewagę, rzuconą w stronę Alex.
W końcu z rezygnacją kiwam głową i wyprzedzając Holly, pierwszy siadam przed wielkim ekranem. Po drugiej stronie widzę już szyderczy uśmieszek Richarda Westona. Wszystkie moje mięśnie automatycznie się napinają.
Zachowaj spokój - mówię sobie - Dla niej.

Strzał.
Drugi.
Trzeci.
Głucha cisza.
Słyszałam jedynie swój nierówny oddech. Ciemność otulała całe pomieszczenie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że leżę na podłodze.
W kałuży krwi.
Nie mogę się ruszyć. Czuję okropne pieczenie w dolnej części brzucha, lecz nie mogę unieść głowsy aby tam spojrzeć. Coś mnie blokuje. Albo ktoś.
Po moich policzkach spływają łzy. Zdaje sobie sprawę, że to już koniec. Nic nie  mogę zrobić, jestem bezsilna. Coś zimnego jeździ po moim obojczyku. Czuję gładką powierzchnię metalu i zaokrągloną końcówkę. Zamarłam, gdy zrozumiałam co to jest.
W tamtym momencie w mojej głowie gościła tylko jedna osoba. Brunet o szaro-niebieskich oczach i czarującym uśmiechu. Oddałabym wszystko, aby zobaczyć Louisa przed ostatecznym pociągnięciem za spust. Znów zaczęłam płakać. 

Wtedy ciemna postać, najwidoczniej zniesmaczona moim zachowaniem, przeklęła głośno i przyłożyła pistolet do mojego czoła. Kaptur zsunął mu się z głowy, a moje oczy szerzej się otworzyły.
Strzelił. 


Obudziłam się z krzykiem. Znów miałam koszmary. Przerażona rozejrzałam się po ciemnym pokoju i znów krzyknęłam, gdy zobaczyłam, że to nie moje sypialnia. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i wpadło przez nich dwóch mężczyzn w czarnych, ochroniarskich ubraniach. Automatycznie zasłoniłam się bardziej kołdrą.
- Wszystko w porządku? - zapytał jeden, dokładnie przyglądając się pomieszczeniu.
Dopiero po chwili udaje mi się opanować głos.
- Tak -  robi mi się głupio - To był tylko zły sen.
Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Ku mojemu zdziwieniu na twarzy ochroniarza nie widzę politowania, tylko zrozumienie.
- W razie jakiś problemów jesteśmy na korytarzu.
Po tych słowach obaj opuścili sypialnie, zostawiając mnie samą. Przygryzłam dolną wargę próbując zebrać myśli. Dopiero teraz zorientowałam się, że jestem w pokoju Louisa. Pamiętam jak mnie tu przyprowadził po wybuchu. Na samo wspomnienie robi mi się słabo. Gdyby Tobias spóźnił się kilka sekund, to już byłabym trupem. Szybko odpycham od siebie tą myśl i wstaje z łóżka. Z niezadowoleniem stwierdzam, że mam na sobie tylko w podkoszulkę i koronkowe majtki, w które ubrałam się przed wybuchem. Nie wyjdę tak z pokoju, szybciej bym umarła. Podeszłam do szafy Louisa i wyciągnęłam z niej białą koszulkę z krótkim rękawem i szare. dresowe spodnie. Szybko założyłam na siebie ubrania i wyszłam na korytarz. Moim oczom ukazali się trzej mężczyźni w ciemnych strojach. Wysłałam im słaby uśmiech, po czym poszłam szukać Louisa. Po chwili zorientowałam się, że jeden z nich idzie za mną. Teraz nie będą mnie spuszczać z oka. Boją się kolejnego ataku.
Schodząc po schodach usłyszałam dziwne odgłosy. Zaciekawiona przeskakiwałam co dwa schodki, chcąc jak najszybciej sprawdzić ich źródło. Moje tętno przyspieszyło, gdy zobaczyłam Meg trzymającą się za pierś. Szybko podbiegłam do kobiety. Jej oczy się rozszerzyły gdy mnie zobaczyła.
- Nie... Nie powinno cię tu być, idź na górę skarbie.
Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia. Dlaczego Meg chciała się mnie pozbyć? Przez to moje złe przeczucia jedynie się pogłębiły.
- Alex!
Przez ramię Meg dostrzegłam Tobiasa. Uśmiechał się, ale jego oczy były smutne. Zupełnie jakby ktoś zestawił niepasujące do siebie dwa obrazki.
- Nic ci nie jest? - zapytałam gdy chłopak do nas podszedł. Dostrzegłam cienie pod jego oczami, o wiele wyraźniejsze niż wcześniej.
- To ja powinienem cię o to zapytać - zauważył - Chodź może do kuchni.
Złapał mnie za ramię, ale skutecznie się wyrwałam. Nie zamierzałam nigdzie iść bez wyjaśnień ich dziwnego zachowania.
- Dlaczego? - zapytałam - Co się stało?
Tobias chyba chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie podszedł do nas jakiś inny ochroniarz. Na rękach miał gumowe rękawiczki.
- String, chodź, jesteś potrzebny.
Tobias przeprosił mnie na chwilę i poszedł za mężczyzną do pokoju obok. Patrzyłam jak obaj znikają za ścianami innego pokoju.
Odezwała się moja ciekawska strona. Chciałam wiedzieć, co tam jest i dlaczego wezwali tam Tobiasa. Wiem, że jest czymś w rodzaju przełożonego. Kiedy przed wybuchem przyszedł mi się przedstawić, wszystko mi dokładnie wytłumaczył. Byłam jednak tak zmęczona, że właściwie nie słuchałam. Zrozumiałam jedynie, że ma na imię Tobias, dla przyjaciół Tobi i jest moim ochroniarzem. Potem się wyłączyłam.
Znów spojrzałam na drzwi i niewiele myśląc, poszłam w tamtym kierunku.
- Alex, to nie jest dobry pomysł - słyszałam głos Meg, ale celowo ją ignorowałam. Pobiegłam przed siebie, zanim kobieta zdążyła coś jeszcze dodać.
Z każym krokiem hałąsy stawały się coraz wyraźniejsze, dlatego chodząc do pokoju spodziewałam się tłumu ludzi, a zastałam jedynie kilka osób. Nie zwróciłam jednak uwagi na nikogo konkretnego. Całą moją uwagę pochłoną czarny worek, wokół którego wszyscy byli zebrani.
Serce mi stanęło.
Ktoś został zamordowany.
- Alex.
Na twarzy Tobiasa widzę współczucie i ból. Z trudem sama powstrzymuję łzy. Muszę się jednak dowiedzieć więcej.
- Kto to jest? - pytam patrząc, jak ochroniarze zasuwają czarny, plastikowy worek.
- To Miles, jeden z ochroniarzy.
Może na początku nie dostrzegałam jak bardzo odczuwa do Tobias, ale gdy usłyszałam jego drżący głos, poczułam ukłucie w sercu. To mógł być jego przyjaciel. Nie ośmielę się jednak o to zapytać.
- Zrobił to ten sam człowiek, który... - słowa ugrzęsły mi w gradle. Nie chciałam znów myśleć o wybuchu i zapachu śmierci unoszącym się teraz w mojej sypialni.
Tobias ostrożnie skinął głową.
- Najprawdopodobniej.
To było już dla mnie za dużo. Strzelanina, ranny Louis, intruz, bomba w mojej sypialni, niewinna ofiara. Zrobiło mi się słabu, przez co musiałam przytszymać się ściany. Po chwili jednak sama siebie skraciłam za słabość. Muszę być twarda chociażby dla Milesa, który zginął z mojego powodu.
- Tobias - zwróciłam się do mężczyzny - Zaprowadź mnie do Colina.

- Nazwisko - głos Colina był chłodny. Miałem wrażenie, że sam ma ochotę rzucić się na mężczyznę za to, że go ośmieszył. Włamał się na jego teren, nikomu jak dotąd się to nie udało. Wyobrażam sobie jak to musiało zdenerwować Colina.
- Richard Weston.
Mężczyzna był niski, o sportowej sylwetce. Jego głowę zdobiły kasztanowe loki, podobne do tych Harry'ego, tyle że bardziej zaniedbane. Na twarzy miał kilkudniowy zarost i okulary w plastikowych oprawkach. Jedno szkło było pęknięte.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu wyobrażając sobie jak facet obrywa od ochrony.
- Weston - zazwyczaj spokojny Colin teraz wyglądał na rozgniewanego - Wczoraj po południu nasze kamery zarejestrowały osobę niepożądaną. Byłeś nią ty, w jakim celu wdarłeś się na tą posesję?
Colin dosłownie mordował Westona wzrokiem. Ten jednak nic sobie z tego nie robił, a nawet był rozbawiony.
- Jestem ogromnym fanem Nialla Horana. To chyba te błękitne oczy tak na mnie działają.
Automatyczne wzrok wszystkich padł na Horana, który trochę się zmieszał. Szybko jednak odzyskał pewność siebie, jego oczy były utkwione w Holly. Nie patrzyli jednak na siebie jak szef ochrony i klient.
Wróciłem do podglądu. Colin był wściekły.
- Powtórzę moje pytanie, w jakim celu włamałeś się na posesję?
- Musiałem zobaczyć z bliska tego słodziutkiego blondynka. Myślisz że podpisze mi się w pamiętniku?
Widząc jego obrzydliwy uśmiech zrobiło mi się niedobrze.
- Naprawdę na twoim miejscu wolałbym współpracować. Chyba, że chcesz spędzić całą noc w jednym pomieszczeniu z Owenem Morrisonem, którego już miałeś okazję poznać.
Rozbawienie zniknęło w mgnieniu oka. Weston niespokojnie poprawił się na krześle i przeczesał ręką włosy. Chyba się spocił. Uśmiechnąłem się złośliwie. Nie wiem, co to za koleś ten Owen, ale naprawdę podoba mi się, że budzi taki strach w tym dupku.
- Więc - Colin był widocznie z siebie zadowolony - Będziesz rozmawiał?
Mężczyzna pokiwał głową, mocno zaciskając szczękę.
- Świetnie - Colin wstał z krzesła i podszedł do przesłuchiwanego, opierając ręce o stół - Kto jest twoim zleceniodawcą?
Weston zbladł. Zupełnie jakby od udzielenia tej informacji zależało jego życie.
Może faktycznie tak było.
- Alex? - głos Holly wyrwał mnie zamyśleń.
Podążyłem za wzrokiem dziewczyny i zesztywniałem.
Stała tam. W moich za dużych ubraniach. Wyglądała trochę jak dziecko. Jak mała dziewczynka, która prosi swojego tatę o wygonienie potworów spod łóżka. Patrząc teraz na nią jestem przekonany, że wystarczyłoby jedno jej słowo abym ruszył na wojnę z każdym czającym się na nią potworem.
- Będę rozmawiał jedynie z dziewczyną. Z panną Alexandrą Collins, do nikogo innego nie odezwę się słowem.
W oczach Alex można było zobaczyć błysk w chwili gdy spojrzała na ekran. Gdy zrozumiałem co chce zrobić było już za późno, bo dziewczyna zniknęła.
- Alex, nie! - krzyknąłem wybiegając na korytarz. Wciąż tak samo przerażający i nadal pusty. Spóźniłem się.
Usłyszałem szczęknięcie ciężkich metalowych drzwi.
- Więc rozmawiajmy.
Niemiły dreszcz przeszedł moje ciało, gdy uświadomiłem sobie, że naprawdę to zrobiła. Wróciłem do pokoju i było tak jak myślałem. Na ekranie dostrzegłem zdziwionego Westona, czerwonego z wściekłości Colina i małą brunetkę, zajmującą miejsce na przeciwko przesłuchiwanego. W jej ruchach nie było grama zawahania i niepewności. Za to gdy zrobiono zbliżenie na jej twarz, coś ścisnęło mnie w żołądku. Jej niebieskie oczy... Były całkowicie puste.

***
Miłego czytania, pozdrawiam xoxo
                                         

sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 2

Muzyka

Przymknęłam na chwilę zmęczone powieki, ale potem niemal od razu je otworzyłam. Nie mogę zasnąć. Spojrzałam na Louisa i jego klatkę piersiową, która miarowo unosiła się i opadała. Na szczęście po operacji oddychał samodzielnie, więc można go było odłączyć od maszyny. Wciąż wzdrygam się, gdy przypominam sobie w jakim stanie go wczoraj zobaczyłam. Poprzypinano do niego milion różnych rurek i kabli, co wyglądało przerażająco. Dopiero po dobie od operacji stopniowo się tego pozbywają, dzięki czemu wygląda bardziej jak człowiek.
Odrzuciłam książkę na stolik obok łóżka Louisa. Myślałam, że dzięki niej czymś się zajmę i nie zasnę, ale jedynie stałam się bardziej zmęczona. Chwyciłam dłoń Tomlinsona i zaczęłam kreślić na niej kciukiem kółka. W każdej chwili mógł się obudzić. Nie chciałam przegapić tej chwili. Dlatego od skończenia operacji nie opuszczam jego pokoju. Jedynie kiedy idę do toalety lub po jedzenie, ale i te czynności staram się robić w ekspresowym tempie.
Oparłam się na łokciu o ramię fotela, nie jestem pewna czy chcę aby się obudził. Oczywiście poczułabym ulgę, kiedy jego oczy się otworzą, ale nie mam pojęcia co mu powiedzieć. Przeze mnie prawie umarł. Liam miał rację, kiedy jesteśmy razem, Lou nie jest bezpieczny. Nie jestem jednak przekonana do wyjazdu. Zwyczajnie się boję. Wiem jednak, że w końcu będę musiała podjąć decyzję.
- Wyglądasz okropnie.
Aż podskoczyłam zaskoczona męskim głosem. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Zayna opierającego się o framugę drzwi. Jego włosy były gładko zaczesane do tyłu. Wyglądał bardzo ładnie.
- Dzięki - rzuciłam z ironią - Każda kobieta marzy, aby usłyszeć coś takiego.
Zayn uśmiechnął się lekko.
- Mówię serio, źle wyglądasz. Kiedy ostatnio coś jadłaś lub spałaś?
Wzruszyłam ramionami.
- Czuję się dobrze - skłamałam - I uprzedzając twoje kolejne słowa, nigdzie się stąd nie ruszę.
Patrząc na Zayna miałam wrażenie, że się tego spodziewał. Usiadł na jednym z foteli ustawionych pod ścianą i przyjrzał mi się uważnie. Jego oczy świeciły w półcieniu.
Nie mogłam się powstrzymać.
- Meg cię przysłała, prawda?
Zayn wolno skinął głową. Widząc jednak moją minę szybko dodał.
- Ona się o ciebie martwi, Al. Nie złość się na nią.
- To nie o mnie powinna się martwić - przypomniałam znów patrząc na Louisa. Zawsze lubiłam obserwować go w czasie snu. Wyglądał wtedy tak spokojnie i pięknie.
- Z Louisem jest wszystko w porządku, lekarz powiedział, że szansa na jakiekolwiek powikłania jest minimalna.
Ale jest, dodałam w myślach. Nie chcę zakładać czarnych scenariuszy. Powinnam myśleć pozytywnie, ale mogę się wyzbyć złych myśli. Są jak zaciśnięte szpony. Nie chcą mnie wypuścić.
- Powinnaś pójść do psychologa - Zayn ciągnął łagodnym głosem - Nie codziennie widzi się takie rzeczy, to normalne, że potrzebujesz pomocy.
Mocniej zacisnęłam szczękę. Nie zliczę, który raz słyszę tą samą gadaninę. Miałam tego serdecznie dość. Kiedy oni zrozumieją, że nie potrzebuję ich pomocy? To o Louisa trzeba się martwić. Nie o mnie.
- Alex, wizyta u specjalisty po takim przeżyciu, to nic, czego powinnaś się wstydzić.
- Nie zamierzam nigdzie iść.
Czułam na sobie przeszywający wzrok Malika.
- Jesteś cholernie uparta - westchnął.
Wzruszyłam ramionami na jego komentarz.
Nastąpiła chwila ciszy. Przez cały czas miziałam rękę Louisa, zupełnie jakbym przez ten mały gest, próbowała dodać mu otuchy. Wiedziałam jednak, że on raczej nic nie czuje. Chociaż kto wie?
- Colin dowiedział się czegoś o strzelaninie? - zapytałam.
Zayn pokręcił głową.
- Niewiele. Strzały najprawdopodobniej padły z budynku na przeciwko. Nie znaleziono tam jednak żadnych śladów. Ludzie Colina jednak dalej szukają.
Czyli nie wiemy nic. Westchnęłam głośno i opadłam na oparcie fotela. Komu może tak zależeć na rozdzieleniu mnie i Louisa? I to za pomocą broni. To co się tutaj dzieje, jest bardzo dziwne. Liam powiedział, że może być tego więcej. Jeśli szykowany jest kolejny atak, to nie mogę już więcej narażać Louisa. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby znowu z mojego powodu coś mu się stało. Muszę coś zrobić, aby był bezpieczny.

Dorosły mężczyzna o brązowych włosach i ciemnych okularach na nosie przewracał właśnie stronę jednej z gazet z wiadomościami. Był tak pochłonięty lekturą, że nie zauważył wzroku swojej żony, która śmiała się cicho. Znali się tyle lat, a on jest nadal taki sam. Brunetka odwróciła głowę i z uśmiechem na twarzy wróciła do zupy, która gotowała się na kuchence. Kobieta zdjęła pokrywę, mieszając wrzątek.
- Louis kochanie - powiedziała wesołym tonem - Zawołaj dzieciaki do jadalni, obiad gotowy.
Mężczyzna oderwał wzrok od czarnobiałego druku i pokierował do na żonę. W jego oczach było widać miłość.
- Już idę - wstał od stołu, ale zamiast do wyjścia, podszedł do małżonki, kładąc ręce na jej talii - Wedle życzenia, królowo.
Złożył krótki pocałunek na jej szyi, na co ona zachichotała. Potem Louis wyszedł i już po chwili słyszała jak nawołuje dzieci. Westchnęła z rosnącym uśmiechem. Czasami po prostu nie wierzyła, jaką jest szczęściarą. Ma najwspanialszą rodzinę pod słońcem.
Wyłączyła palnik i wzięła garnek z kuchenki, gdy usłyszała okropny huk. Zmarszczyła brwi, znała ten dźwięk. Potem usłyszała kolejny i jeszcze jeden. Z bijącym sercem wbiegła do jadalni. Wszystko wyglądało jak zawsze. Krzesła stały na swoim miejsca, stół również. Już chciała na nim postawić garnek z zupą, gdy kątem oka coś dostrzegła. Wstrzymując oddech spojrzała na małą rączkę, na podłodze. Obeszła stół i wtedy zobaczyła. Krew, Louis, dzieci. Cała trójka była martwa.
Garnek huknął po podłogę, rozlewając swoją zawartość po całej podłodze.
I wtedy Alex usłyszała czwarty, ostatni strzał.


Obudziłam się dysząc głośno. Serce biło mi jak oszalałe. Rozejrzałam się gorączkowo po pomieszczeniu i z ulgą stwierdziła, że nadal jestem w pokoju Louisa. To był tylko koszmar. W głowie jednak cały czas miałam obraz dzieci, leżących na podłodze w kałuży krwi. Chłopiec i dziewczynka. Tak, jak zawsze chciałam.
Starłam łzę z policzka. Nie wiem nawet kiedy zaczęłam płakać. To był jedynie sen, muszę się uspokoić. Wstałam z fotela. Malik zniknął, a Louis wciąż spał. Ominęłam jego łóżko i po cicho wyszłam z sypialni. Przetarłam zmęczoną twarz i ruszyłam do kuchni. W domu panowała cisza. Co trochę mnie zdziwiło, bo za oknami świeciło słońce. Może chłopcy pojechali na jakiś wywiad czy coś w tym rodzaju. Wzruszyłam ramionami, jak dla mnie to nawet lepiej. Mam chwilę spokoju.
Kiedy znalazłam się już w kuchni, podeszłam do lodówki. Wyciągnęłam z niej naleśniki ze śniadania i miskę z bitą śmietaną. Meg codziennie odkłada dla mnie porcję, wiedząc, że raczej nie pojawię się rano na wspólnym posiłku. Umiejętnie unikam kontaktu z Liamem. Cały dom już wie, co Payne chciał zrobić. Colin dostał szału i zakazał mu się do mnie zbliżać. Chciał też na nim wymusić przeprosiny, ale na to już ja się nie zgodziłam. To byłoby torturą i dla mnie i dla Payne'a. Jednogłośnie jednak uzgodniliśmy, że Louis o niczym się nie dowie. W końcu nic się nie stało.
Włożyłam naleśniki do mikrofalówki i nastawiłam na odpowiedni czas. Następnie czekając usiadłam na blacie, patrząc przez okno na piękny ogród.
- Meg by cię zabiła, gdyby zobaczyła, że bezcześcisz swoim zgrabnym tyłkiem jej święta kuchnię - usłyszałam rozbawiony głos.
Harry stał w futrynie z rękami zawiązanymi na piersiach. Miał na sobie jasną koszulę, która seksownie opinała się na jego mięśniach.
Wzruszyłam ramionami.
- Zawsze to jakaś rozrywka - automatycznie moje ręce powędrowały do pośladków - Naprawdę mam zgrabny tyłek?
Harry ze śmiechem pokręcił głową. Podszedł bliżej, wpatrując się we mnie swoimi zielonymi oczami tak intensywnie, że poczułam miłe ciepło w brzuchu. Styles miał w sobie coś niesamowitego. Jestem pewna, że potrafiłby każdą dziewczynę doprowadzić do szaleństwa.
Jednak dopiero po chwili dostrzegłam ciemną plamę na jego kości policzkowej. Zmarszczyłam brwi i nieświadomie wyciągnęłam rękę aby dotknąć siniaka.
- Co ci się stało?
Przejechałam delikatnie palcami po jego policzku, oglądając obrażenie.
- Liam trochę się rzucał, gdy...
Moja ręka zastygła w bezruchu, kiedy spojrzałam zatroskana na Harry'ego. Nie chciałam aby i jemu coś się stało. Czuję wyrzuty sumienia przez tego głupiego siniaka. Chociaż są one nieporównywalne z tymi, które ściskają mnie bezlitośnie od środka za każdym razem gdy widzę Louisa. Dlaczego oni muszą przeze mnie cierpieć?
Chcę zabrać dłoń i dać już chłopakowi spokój, niespodziewanie jednak Harry chwyta swoją ręką moją i przykłada z powrotem do policzka. Patrzę na niego zaskoczona i przez chwilę aż brakuje mi tchu. W oczach Stylesa widzę coś, czego nigdy wcześniej nie dostrzegałam. Zapiera mi dech w piersiach, czas jakby zwalnia. Zupełnie jakby otworzył przede mną drzwi do swojego umysłu. Zachęcał abym poznała go w całości, została jego częścią. Nie jestem w stanie nic powiedzieć. W zasadzie nic nie rozumiem, czuję jedynie jego ciepłą dłoń i gładką skórę policzka. Jestem w stanie tylko patrzeć.
Wtedy w całej kuchni rozległ się pikający dźwięk mikrofalówki.
Dopiero to wybudziło Harry'ego z transu. Puścił szybko moją rękę i odwrócił wzrok. Poczułam, że robię się czerwona jak burak. Po chwili mrucząc coś pod nosem brunet opuścił kuchnię. Widziałam napięcie w jego ruchach, kiedy znikał za drzwiami.
Widząc jego zmieszanie zrozumiałam, że mi się nie wydawało. Naprawdę zaszło między nami coś intymnego i niesamowitego. Wiem, że to nie powinno mieć miejsca, ale nie mam wyrzutów sumienia. Przecież nie zrobiliśmy nic złego.
Spojrzałam na swoje dłonie.
Właściwie co to było?

Kilka godzin później, kiedy już prawie przysypiałam czuwając nad Louisem, Niall powiadomił mnie o wezwaniu Colina. Od razu pomknęłam do jego gabinetu, mając nadzieję, że wreszcie dowiedział się czegoś nowego. Tak bardzo chciałam, aby ci, przez których Louis został postrzelony, dostali należną im karę.
Szybko znalazłam się na miejscu.
- Chciałeś mnie widzieć? - zapytałam wchodząc bez pukania do gabinetu Colina. Dopiero po chwili zorientowałam się, że rozmawia przez telefon. Gestem pokazał mi bym weszła. Zamykam więc za sobą drzwi i siadam na krześle przed wielkim biurkiem.
- Nie obchodzi mnie, że stracisz klientów. Zapłacę trzy razy tyle, ile zarobiłbyś od nich wszystkich razem, ale chcę za godzinę widzieć tutaj twoich wszystkich ludzi. Co do jednego! - krzyknął, po czym dosłownie rzucił słuchawką.
Nigdy nie widziałam Colina w takim stanie. Był niemal czerwony z wściekłości. Miałam wrażenie, że może mnie zabić samym spojrzeniem. Przełknęłam głośno ślinę.
- Dobrze, że przyszłaś Alexandro. Musimy porozmawiać - jego głos nadal był ostry, ale nie aż tak, jak przed chwilą.
- Coś się stało? - zapytałam niepewnie.
Może w ogóle nie powinnam się odzywać, aby go nie drażnić.
- Tak i jest to związane z tobą, dlatego razem z Holly uważamy, że powinnaś o tym wiedzieć.
Zmarszczyłam brwi.
To nie wróży nic dobrego. Staram się zachować spokój, lecz nie jest do łatwe. Spojrzałam na Colina w milczeniu, czekając na kontynuację.
- Parę minut temu nasz system bezpieczeństwa dostrzegł intruza. Nie udało mu się dostać do domu, ale znajduje się gdzieś na placu. Ochroniarze go szukają, ale potrzebujemy posiłków.
Jak to możliwe, że ktoś się tu przedarł? Willa One Direction jest strzeżony niczym biały dom. Najgorsze jest jednak to, że nie mogą tego kogoś znaleźć. Może być wszędzie.
- Czy myślisz, że to jeden z ludzi, którzy do nas strzelali? - pytam ostrożnie.
- Sądzę, że tamtych ludzi i tego człowieka łączy ten sam zleceniodawca. Nie wiemy do czego jest zdolny, ani jakie są jego plany. Musimy zachować szczególną ostrożność, dlatego masz nie wychodzić na zewnątrz, nawet się nie wychylać. Omijać okna, nie zbliżać się do nich. Najlepiej cały czas z kimś przebywać. Nie zostawaj sama Alexandro.
Zamarłam.
Wiedziałam, że sprawa jest poważna. W końcu to szaleńcy z bronią w rękach. Nie sądziłam jednak, że do tego stopnia. Wystarczy, że stanę zbyt blisko okna i mogą mnie zastrzelić jak kaczkę.
Kiwam głową, patrząc z powagą na Colina. Na jego twarzy widzę ledwo dostrzegalną ulgę.
Nagle bez ostrzeżenia drzwi gabinetu gwałtownie się otwierają. Stoi w nich Niall.
- Do diabła, czy ktoś w tym domu potrafi pukać? - zapytał Colin, wysyłając blondynowi karcące spojrzenie. Chłopak puścił to mimo uszu.
- Louis się obudził.

Biegnę przez korytarz jak szalona. Serce szybko mi bije. Muszę jak najszybciej znaleźć się przy jego boku. Porozmawiać z nim. Przypadkowo wpadam na wielką drewnianą szafkę i moją lewą stopę przeszywa ból. Krzywię się lekko i klnę pod nosem. Idę jednak dalej, aż w końcu znajduję odpowiednie drzwi. Wpadam do środka jak burza, niestety potykając się o próg. Zamykam oczy przygotowując się na upadek, ale nic takiego nie ma miejsca. Czuję silne ręce wokół mojej talii i ciepły oddech pieszczący moje ucho. Spoglądam w górę i widzę szaro-niebieskie tęczówki dla mnie zdecydowanie najpiękniejsze.
- Zawsze miałaś mocne wejścia - Louis śmieje się cicho, a ja razem z nim.
Pomaga mi wstać i niemal od razu przyciąga do siebie, zamykając w mocnym uścisku. Pachnie szpitalem, ale w tym momencie mi to nie przeszkadza. W końcu ze mną jest. Dopiero po chwili orientuję się, gdzie jesteśmy.
- Chwila - mówię, wychodząc z jego objęć - Dlaczego ty nie leżysz? Nie powinieneś wstawać!
- Też tak uważam.
Dopiero teraz zauważam Harry'ego. Siedzi w fotelu przysuniętym do łóżka. Tym samym, który wcześniej ja zajmowałam. Nasze spojrzenia się spotykają, dosłownie na ułamek sekundy. Tyle mi wystarcza, aby zrozumieć, że to co się wydarzyło w kuchni już należy do przeszłości. Nie ma co do tego wracać.
- Przesadzacie - stwierdził Louis - Czuję się dobrze.
- I nawet tak wyglądasz - niespodziewanie w pomieszczeniu znalazł się Colin - Radzę ci jednak posłuchać mądrzejszych. Usiądź, musimy porozmawiać.
Marszczę zaskoczona brwi.
- Dopiero się obudził, niech nabierze sił...
- W normalnych okolicznościach tak by właśnie było, Alexandro - powiedział spokojnie - Nas niestety goni czas, więc muszę go jak najszybciej wtajemniczyć we wszystko. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Patrzę na Colina z wyrzutem, ale ostatecznie kiwam głową. Ma rację, Louis musi się szybko dowiedzieć, co tu się dzieje. Siadam więc na wolnym fotelu, chcąc nie przeszkadzać mężczyznom w rozmowie. Słyszę jak Colin opowiada o strzelaninie w Paryżu. O tym, że Louis miał dużo szczęścia, że kula nie uszkodziła żadnego narządu. Potem znów słyszę, że to ja miałam być celem ataku. Poczułam lekką irytację. Moje sumienie przypomina mi o tym dostatecznie często. Jeszcze gorsze jest to, że Colin ucichł i cała trójka utkwiła we mnie wzrok. Ja jednak milczę, podkulając kolana do klatki piersiowej. Widząc mój brak chęci przyłączenia się do rozmowy, Colin kontynuuje. Potem usłyszałam już o wiele ciekawsze informacje. Dowiedziałam się, że Holly bardzo aktywnie działa. Jej informatorzy rozmawiają z różnymi ludźmi w właściwie każdym większym mieście na wyspach i nie tylko, szukając śladów. Dodatkowo Colin ściąga tu wybitnych informatyków, którzy będą mieli za zadanie zdobyć nagrania z monitoringu w godzinach strzelaniny. Myślałam, że stoimy ze wszystkim w miejscu, ale wychodzi na to, że cały czas się coś dzieje. Nie rozumiem jednak dlaczego ja o niczym nie wiedziałam.
- Kazałem, aby ci nic nie mówiono - wyjaśnił Colin, zupełnie jakby czytał mi w myślach - Miałaś wystarczająco zszargane nerwy.
Dalej mówi o intruzie, który jest gdzieś na posesji. Na twarzach chłopaków widzę takie samo zdziwienie jakie malowało się na mojej, gdy pierwszy raz o tym usłyszałam.
- Kolejni ochroniarze właśnie do nas jadą. Powinni tu być lada chwila i gwarantuję wam, że szybko złapiemy tego człowieka.
Bawiłam się cienką nitką wystającą z nogawek moich spodni. Zapewnienia Colina wcale mnie nie uspokoiły. A co jeśli nie uda im się go złapać? Poderżnie mi gardło w czasie snu? Na samą myśl robiło mi się niedobrze.
- A jeśli wedrze się do domu? - pyta Louis chłodnym tonem. Widzę, że jest zdenerwowany. U mnie złość już dawno zastąpił strach.
- Nie zakładamy takiej możliwości, budynek jest bardzo dobrze zabezpieczony.
- Plac też, a mimo to udało się tu komuś włamać - zauważa - Myślę, że Alex powinna mieć własnego ochroniarza.
Podnoszę głowę, wysyłając Louisowi zaskoczone spojrzenie.
- Też się nad tym zastanawiałem - przyznał Colin ze stoickim spokojem.
- Nie ma się nad czym zastanawiać, Louis ma rację. Tu głównie chodzi o Alex, nie możemy pozwolić, aby coś jej się stało - dodaje Harry.
Patrzę na nich zdumiona, nic nie rozumiejąc.
- Zaraz. Skąd pewność, że temu psycholowi zależy wyłącznie na mnie? - pytam - Jeden strzał o niczym nie świadczy.
Mężczyźni wysyłają między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Czegoś mi nie powiedzieli. Czuję narastającą złość. Dlaczego, do cholery jasnej, każdy o wszystkim wie tylko nie ja?
Colin w końcu wzdycha i zdejmuje na chwilę okulary. Pocierając obolały nos, wyjaśnia.
- Dzień przed strzelaniną dostałem anonimowy list. Były to groźby, ale nie pod moim adresem, tylko twoim. Ktoś bardzo chce się ciebie pozbyć. Normalnie bym to zignorował, w końcu ludzie piszą masę obraźliwych wiadomości. Zaniepokoiło mnie jednak twoje zdjęcie. Było zrobione z ukrycia na jednej z paryskich uliczek. Z tyłu widniała data z przed tygodnia - spojrzał na mnie ze współczuciem - Ktoś cię śledził, Alexandro. I to przez dłuższy okres czasu.
Miałam wrażenie, jakby wszystko uderzyło we mnie z siłą rozpędzonej ciężarówki. W czasie kiedy radosna biegałam po Paryżu, ciesząc się, że sprawy z Louisem wreszcie zaczynają mi się układać, jakiś nienormalny człowiek śledził mój każdy krok. W dzień i w nocy. Możliwe, że codziennie bez przerwy.
Nagle robi mi się bardzo gorąco i dostaję okropnych mdłości. Zeskakuję z fotela i wpadam do łazienki Louisa, od razu wymiotując do sedesu. Nie wiem co się ze mną dzieje. Nie mam jednak czasu na myślenie, bo kolejne porcje jedzenia chcą wrócić na wolność. Czuję na karku ciepłe palce odgarniające mi włosy. Kątem oka dostrzegam zmartwionego Louisa.
- Nie patrz na to - proszę, zakrywając czerwoną twarz dłonią.
- Przestań - ujmuje mnie w pasie i pomaga stanąć na nogi - Jesteś wyczerpana. Powinnaś się przespać, Aly.
Kiedy to Louis z poszkodowanego stał się ratującym? Na pierwszy rzut oka wygląda dobrze. Pewna postawa, lekko rozczochrane włosy i uśmiech przyklejony do twarzy. Dopiero gdy mu się dokładniej przyjrzy, można dostrzec cienie pod oczami i napięte mięśnie ramion. Tyle wystarcza, abym zrozumiała, że go boli.
- Nie tylko ja - uśmiecham się lekko - Dopiero się wybudziłeś, musisz odpoczywać.
Louis włożył mi pasmo włosów za ucho, uśmiechając się urzekająco.
- Widzimy się rano - powiedział cicho.
- Zgoda.

Alex poszła do swojego pokoju, a zaraz a nią wyszedł Colin, tłumacząc, że musi pilnie porozmawiać z ochroniarzami. Zostałem jedynie ja i Harry, rozwalony na fotelu. Od razu widać, że coś go gryzie i chociaż jestem strasznie ciekawy co, to wiem, że pytania jedynie pogorszą jego stan. Siadam więc na łóżku, oddychając z ulgą. Nie czuję się najlepiej. Na początku było nieźle ale z czasem mój stan się pogarszał. Nie chciałem jednak martwić Alex, więc nic nie mówiłem. Teraz marzę jedynie o śnie.
- Co o tym myślisz? - słyszę nagle Harry'ego.
Patrzę na niego przez dłuższą chwilę, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- O czym?
- O tej całej sprawie. Myślisz, że to wszystko ma na celu wystraszyć Alex, czy naprawdę ktoś chce ją zabić?
Przypominam sobie czarny błysk za oknem, a następnie serię strzałów, niszczących wszystko na swojej drodze. Bardzo chciałbym, aby to było tylko straszenie, a nie nic więcej. Wiem jednak, że jest inaczej.
- Obawiam się, że to drugie - mówię beznamiętnie - Ale nie rozmawiajmy o tym przy Alex. Ona już teraz to wszystko źle znosi.
Harry uśmiechnął się ze współczuciem.
- Gdybyś ją widział, kiedy was tu przywieźli. Była w totalnej rozsypce. Potem cały czas spędziła przy twoim łóżku. Nie dało się jej odciągnąć.
Poczułem się źle słysząc, że doprowadziłem Alex do takiego stanu. Chociaż to nie było specjalnie. Jednak jakaś malutka część mnie cieszyła się, że dziewczynie tak bardzo zależy.
- Chcieliśmy, aby poszła do psychologa, ale ona... Jest uparta jak osioł.
Mimowolnie się uśmiecham. Alex zawsze broniła swojego zdania, nawet kiedy miała wątpliwości czy było właściwe. Z resztą teraz już wiem, że przez ostatnie dwa lata często chodziła do psychologa. I pewnie ma go już po dziurki w nosie.
- Jutro z nią porozmawiam - zapewniłem, choć wcale nie zamierzałem tego zrobić. To decyzja Alex, nie mogę jej do niczego zmusić.
Harry kiwnął głową.
- A jak z Kate? Pogodziliście się w końcu? - zapytałem.
Pamiętam, jak jeszcze będąc w Paryżu pomagałem Stylesowi z problemami z dziewczyną. Bardzo dużo się kłócili i ich związek stał po wielkim znakiem zapytania.
- Stwierdziliśmy, że to nie ma sensu i rozstaliśmy się w przyjaźni - uśmiechnął się ironicznie - Mam na myśli to, że zwyzywała mnie od sukinsynów, rzuciła krzesłem i stwierdziła, że zmarnowałem jej rok życia.
Z trudem powstrzymałem parsknięcie. Kate zawsze była impulsywna i mówiła głośno to, co myślała. Mimo to Harry był w niej bardzo zakochany i wystarczyła najmniejsza sprzeczka, aby chodził przybity. Dlatego zdziwiło mnie to, że mówi to z taką lekkością.
- Jakoś bardzo nie przeżywasz - zauważyłem.
Harry wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział. Wpatrywał się w brzeg materaca, omijając mój wzrok.
Tyle mi wystarczyło, abym wysnuł wnioski.
- Masz kogoś - powiedziałem.
Kąciki ust Stylesa powędrowały łagodnie ku górze. Dalej milczał.
- Dowiem się, kim jest ta biedna dziewczyna?
- Na pewno nie ode mnie - jego to był poważny, ale już po chwili uśmiechał się od ucha do ucha.
Już miałem mu odpowiedź uszczypliwą uwagą, gdy nagle rozległ się straszny hałas. Coś huknęło na górze z taką siłą, że poczułem lekkie wibracje na podłodze. Usłyszałem przerażający kobiecy krzyk, potem bieganie po schodach. Patrzę przerażony na Harry'ego. Obaj wiemy co się stało.
- Alex - powiedziałem cicho.
Zerwałem się gwałtownie z łóżka i pobiegłem do jej pokoju.




***
Oto i drugi rozdział, mam nadzieję, że nie wyszedł najgorzej. Boję się jednak o trójkę, ponieważ złamałam palec w prawej ręce, przez co jest mi naprawdę niewygodnie pisać. Robię to w ślimaczym tempie, przez gips wciskam nie te przyciski co trzeba, potem z pięć razy usuwam aż w końcu się irytuje i rzucam laptopa na łóżko. To naprawdę duży sprawdzian cierpliwości i chęci do pisania. Mimo wszystko staram się codziennie napisać chociaż kawałek i liczę na to, że do soboty skończę. Mam też nadzieję, że we wtorek pożegnam się z tym cholernym gipsem.
Pozdrawiam, Rouse xoxo

sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 1

Muzyka

Chciałam krzyczeć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
Cały czas było słychać strzały. Na ścianach pojawiały się coraz nowsze ślady po pociskach. Leżałam z twarzą przyciśniętą do podłogi. Louis okrywał mnie własnym ciałem. Zacisnęłam mocno powieki, modląc się w duchu aby to się już skończyło. Moje serce wali jak oszalałe. Co tu się dzieje?
Czuję przyspieszony oddech Louisa. On również się boi, kto by się nie bał? Ale tutaj nie chodziło o strach.
Strzały ucichły, ale i tak nie mieliśmy odwagi się poruszyć. Dopiero po kilku minutach Louis usiadł na swoich kolanach, uwalniając mnie ze swojego uścisku. Dźwignęłam się na łokcie jęcząc cicho.  Odwróciłam się do Louisa, aby zapytać czy nic mu nie jest. Otworzyłam usta i... Zobaczyłam wielką czerwoną plamę na jego koszulce.
Teraz miało to sens. Czerwona kropka na ścianie zniknęła zanim rozległy się strzały. Najpierw padł jeden, dopiero potem rozległy się kolejne. To miał być śmiertelny strzał. Kropka była na mojej bluzce, celowano we mnie. A Louis przyjął pocisk na siebie. Uratował mi życie.
Szybko się do niego przyczołgałam. Krew leciała bardzo obwicie. Jeśli zaraz nie zatoruję krwotoku, to Louis się wykrwawi na moich oczach. Nie mogę do tego dopuścić. Rozejrzałam się gorączkowo wokół i chwyciłam pierwszą lepszą koszulkę leżącą na podłodze. W duchu przeklinałam to, że nie uważałam na zajęciach pierwszej pomocy. Spojrzałam na zbolałą twarz Louisa.
- Nic mi nie jest - wychrypiał.
Popatrzyłam na niego wymownie.
- Właśnie widzę.
Uniosłam jego klejący się tshirt do góry odsłaniając ranę. Strużka krwi popłynęła na podłogę. Starałam się zamaskować grymas na mojej twarzy. Nie przepadam za krwią, właściwie się jej boję. Nie mogę jednak teraz stchórzyć. Louis mnie potrzebuje.
Przyłożyłam koszulkę do rany i zaczęłam ją uciskać, żeby zatrzymać krwawienie. Właściwie nie miałam pojęcia co trzeba robić w takich sytuacjach, ale ta czynność często była pokazywana na filmach akcji, które z Louisem tak często oglądaliśmy. Daj Boże, abyśmy po raz setny obejrzeli Jamesa Bonda albo Szklaną Pułapkę.
Szybko odsunęłam od siebie złe myśli. Wszystko będzie w porządku. Musi być. Nie dam odejść Louisowi.
- Gdzie masz komórkę? - zapytałam łagodnie. Dopiero gdy uniosłam wzrok dostrzegłam, że niebiesko-szare tęczówki chłopaka są utkwione w mojej twarzy. Jeździł od włosów, przez oczy do ust i na nich się zatrzymał. Zupełnie jakby uczył się jej na pamięć, co ani trochę mi się nie podobało. Nigdzie go nie puszczę, nie musi tego robić.
Poczułam pod palcami coś lepkiego. To krew przesiąkła już moją koszulkę. Muszę coś robić nie tak, bo Louis krwawi zbyt mocno. Przygryzłam wargę. Zaczęła mnie ogarniać panika.
- Lou gdzie jest komórka? - powtórzyłam. W moim głosie było słychać napięcie.
Brunet zacisnął mocniej szczękę. Co on wyprawia? Zaraz umrze na moich oczach!
W końcu zdenerwowana zaczęłam przeszukiwać jego kieszenie. Znalazłam jego smartfona w dżinsach i niemal od razu wybrałam numer na pogotowie.
- Zadzwoń go Colina - wychrypiał.
Pokręciłam głową i przyłożyłam telefon do ucha.
- Nie ma czasu - rzuciłam.
Jeden sygnał, drugi.
- Aly - niemal szeptał - zadzwoń do Colina. Wytłumacz mu wszystko, on będzie wiedział...
Był śmiertelnie poważny. I blady. Zaczynał powoli tracić kontakt z rzeczywistością i widziałam jak walczył, aby nie stracić przytomności. Po drugiej stronie słuchawki już słyszałam kobiecy głos. Jeśli nie zawiadomię teraz pogotowia, to Louis umrze. Wykrwawi się. Z drugiej strony prosił, abym zadzwoniła do Colina. Byłam rozdarta. Postąpić rozsądnie, czy spełnić jego żądanie?
Przygryzałam wargę tak mocno, że poczułam metaliczny smak krwi kiedy rozłączyłam połączenie z pogotowiem i zadzwoniłam do Colina. Z każdym sygnałem mój niepokój narastał. Louis wciąż na mnie patrzył, jakby mój widok pozwalałam mu zachować świadomość. A może chodziło o coś innego. Nie miałam czasu się teraz nad tym zastanawiać.
- Halo? - usłyszałam niski głos Colina.
Szybko powiedziałam mu o strzelaninie i o ranie Louisa. Mój głos drgał gdy opisywałam jego stan i nawet nie wiem, kiedy na policzkach pojawiły mi się łzy. Z Tomlinsonem było coraz gorzej.
- Za parę minut pojawią się ratownicy. Przez cały czas rozmawiaj z Louisem, nie daj mu zasnąć, rozumiesz?
Odruchowo pokiwałam głową i dopiero po chwili zorientowałam się, że przecież Colin mnie nie widzi. Szybko przytaknęłam.
- Mocno uciskaj, zaraz przybędzie pomoc.
Nawet nie zdążyła odpowiedzieć, bo Colin się rozłączył. Rzuciłam komórkę na bok, nie zważając czy jest w całości. Skupiłam się na ranie Louisa. Koszulka była już cała we krwi, więc rzuciłam ją na bok i wzięłam jakąś koszulę z podłogi. Starałam się mocno przycisnąć ją do rany, bojąc się równocześnie, aby nie pogorszyć jego stanu.
Nagle jego powieki zaczęły opadać. O nie.
Wolną rękę przyłożyłam do jego policzka.
- Louis otwórz oczy - poprosiłam - Nie zostawiaj mnie, słyszysz.
Widziałam jak próbował się rozbudzić, jednak powoli się poddawał. Zaczęłam głośniej płakać. Nie, on nie mogę umrzeć. Po prostu nie może.
- Otwórz oczy!
To już nawet nie był płacz, tylko wycie. Głowa chłopaka opadła bezwładnie na bok. Zaczęłam krzyczeć, lecz nic to nie dawało. Oderwałam jedną rękę od rany i przyłożyłam do jego szyi, aby pilnować pulsu. Bogu dzięki serce wciąż biło. Błagałam w duchu aby pomoc już nadeszła. Niech mu ktoś pomoże, do jasnej cholery.
Odgarnęłam palcami włosy z jego czoła, zostawiając przy tym smugę krwi na jego skórze. Oddałabym wszystko aby te szaro-niebieskie tęczówki znów świdrowały mnie na wylot. Jeszcze tylu rzeczy nie zdążyliśmy sobie powiedzieć. Przypomniałam sobie, jak szeptał, że mnie kocha a ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Pamiętałam sposób w jaki wtedy na mnie popatrzył. Na samą myśl brakowało mi tchu.
Kiedyś oglądałam film o ludziach w śpiączce, które słyszały wszystko co działo się przy ich łóżku szpitalnym. Nie miałam pojęcia, że dotyczy to osób nieprzytomnych, ale warto było spróbować.
Kolejne łzy popłynęły mi po policzkach.
- Ja też cię kocham - wyłkałam, niemal szeptem.
Wtedy drzwi do apartamentu zostały wyważone z taką siłą, że wylądowały przy łóżku. Po pomieszczenia wbiegli mężczyźni w czarnych strojach i bezlitośnie odciągnęli mnie od Louisa. Zaczęłam krzyczeć, wierzgać się kopać. Nie chciałam odstępować go na krok, ale byłam zbyt wyczerpana aby walczyć. Wpadłam w histerie. Płakałam, wyłam, wyklinałam. Nie potrafiłam nad sobą zapanować.
- Alexandro! - ktoś złapał mnie za nadgarstki. Wpadłam w panikę i próbowałam się wyrwać. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to młoda kobieta. Szatynka z włosami związanymi w ciasny kucyk. Ładna. Miała niebieskie oczy i małą bliznę nad łukiem brwiowym.
- Oni wiedzą co robią, pomogą mu - mówiła opanowanym głosem, tak aby pokazać, że panuje nad sytuacją - Wiemy co tutaj się stało i jeszcze dzisiaj zabieramy ciebie i Louisa do Londynu.
Starałam się skupić na jej słowach, lecz zaczynało mi się kręcić w głowie. Zbyt dużo zdarzeń i informacji uderzało na mnie z każdej strony. Przez jej ramię widziałam kilku ratowników, przenoszących Louisa na profesjonalne nosze. Miał na sobie maskę tlenową. Wyglądało to koszmarnie. Dalej stało kilka osób z bronią w ręce i ubraniem podobnym to antyterrorystów. Jeden z nich cały czas wykrzykiwał coś do słuchawki w swoim uchu. Kiedy jego surowy wzrok spotkał się z moim, przeszedł mnie niemiły chłód.
Znów spojrzałam na kobietę.
- Wracamy do domu - powiedziałam bardziej dla siebie niż dla niej. Mimo to, pokiwała głową i lekko uniosła kąciki ust.
- Tak - powiedziała - Do domu.

Kiedy zobaczyłam wille chłopaków, poczułam dziwną ulgę. Chciałam wbiec do swojego starego pokoju i skryć się w kącie przed całym światem. Zapomnieć o dzisiejszym dniu.
Samochody zatrzymały się na podjeździe. Nie zważając na słowa ochroniarzy otwieram drzwi i staję na mokrej kostce. Zaraz obok mnie przebiegają ratownicy ciągnąc nosze z Louisem. W drzwiach budynku widzę już Meg i mężczyznę w stroju podobnym, jak te do operacji.
Stoję osłupiała. Czy oni zamierzają go operować w domu?
Szybko biegnę do środka kompletnie ignorując nawoływania Holly. Czyli ochroniarz, która wyprowadziła mnie z apartamentu w Paryżu. Kobieta przez całą podróż nie odstępowała mnie na krok i chociaż nie starała się narzucać pytaniami, to irytowała mnie samym spojrzeniem.
Wpadłam do holu i pierwszą osobą na której zaczepiam wzrok jest Harry. Chłopak stoi do mnie tyłem, jedną rękę ma zaczepiona na karku a drugą opiera o ścianę. Od razu do niego podbiegam, wymawiając cicho jego imię. Kiedy zielone tęczówki spotykają moje, czuję, że znowu się rozklejam. Szybko wtulam się w ciało Harry'ego, a on zamyka mnie w mocnym uścisku.
- Już w porządku - szepcze w moje włosy - Jesteście bezpieczni.
Pokręciłam głową, nie odrywając twarzy od jego ramienia.
- To moja wina, Harry.
- Przestań - powiedział stanowczo i wziął moją twarz w dłonie, abym widziała jego oczy. Robił to jednak inaczej niż Louis - W niczym nie zawiniłaś, rozumiesz? Jesteś bardzo dzielna, dzięki tobie nie wykrwawił się na miejscu.
Wiedziałam, że próbuje dodać mi otuchy, ale w tym momencie to mnie niewiarygodnie irytowało. Harry'ego tam nie było. Nie wiedział co tam zaszło. Nie widział tej cholernej czerwonej kropki. Ani Louisa osłaniającego mnie własnym ciałem.
Zacisnęłam mocniej zęby. Myślałam, że ja i Harry jesteśmy identyczni. Jednak teraz widzę, że w ogóle mnie nie rozumie.
- Gdyby nie ja, w ogóle by nie krwawił - powiedziałam trochę ostrzej niż zamierzałam i wyrwałam się z objęć Harry'ego - Zostaw mnie w spokoju.
 Odwróciłam się na pięcie, nie chcąc widzieć zaskoczenia malującego się na jego twarzy i wbiegłam po schodach na górę. Miałam ograniczoną widoczność przez ciemność i łzy. Znałam jednak drogę do mojego dawnego pokoju na pamięć, więc trafiłam do niego bez problemu. Zatrzasnęłam mocno drzwi za sobą i przywarłam do nich plecami. Potem zsunęłam się powoli na podłogę chowając twarz w dłonie.
Niewiarygodne, że jeszcze rano leżałam w objęciach Louisa w błogiej nieświadomości wszystkiego. Niemal parsknęłam nerwowym głosem, kiedy przypomniałam sobie o zdradzie Louisa, która teraz wydawała się zupełnie nieistotna. Co mnie obchodzi co działo się dwa lata temu, ważne jest tu i teraz. A teraz Louis jest operowany.
Muszę wziąć się w garść, nie jestem tu przecież najważniejsza. Nabrałam głośno powietrza, a następnie wypuściłam je przez nos. Wstałam opierając się o ścianę i wytarłam łzy z policzków. Rozejrzałam się po saloniku. Wszystko wyglądało tak, jak przed moim wyjazdem. Tyle, że jest tu czyściej. Pewnie Meg regularnie go sprzątała.
Nagle kątem oka dostrzegłam ruch. Przerażona spojrzałam w tamtą stronę, cofając się odruchowo o krok. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to lustro, stojące w kącie. Pokręciłam głową, wstydząc się mojej głupoty. Nie uszło jednak mojej uwadze, że wyglądam okropnie. Byłam cała brudna, włosy kleiły mi się do czoła od potu i krwi Louisa. Oczy miałam czerwone i podkrążone, a na policzku niewielką ranę. Musiałam się skaleczyć odłamkiem szła, gdy leżałam na podłodze w czasie strzelaniny. Kiedy to wszystko doda się do siebie, wychodzi naprawdę okropna mieszanka. I tak właśnie wyglądałam.
Szybko ruszyłam do łazienki.


Długo nie odrywałem wzroku od miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stała. Czułem złość wypełniającą mnie od środka. Rozumiem, że Alex jest zdenerwowana tymi wszystkimi wydarzeniami, ale to nie jest powód aby się na mnie wyżywać. Chociaż nie jestem pewny, czy to to mi przeszkadzało. Może chodziło o to, że nie lubię być bezsilny, gdy ona jest w tym stanie. Nie cierpię patrzeć jak jest smutna, zagubiona lub wkurzona. Chciałbym jej pomóc, sprawić aby na jej twarzy zawitał uśmiech. Ale nie mam pojęcia jak. 
Zganiłem się w myślach za to co robię. Zamiast martwić się o rannego przyjaciela, przejmowałem się jego dziewczyną. Muszę się opanować.
Ostatni raz spojrzałem na schody, skrycie mając nadzieję, że dziewczyna jednak zejdzie po czym poszedłem do salonu, dołączając to reszty. Liam zajmował miejsce w fotelu, pogrążony we własnych myślach. Niall pocieszał płaczącą Meg. Kobieta traktowała nas jak własnych synów, była też bardzo wrażliwa, więc bardzo przeżywa to co się dzieje. Colin siedział na jednej z kanap rozmawiając przyciszonym głosem z Holly. Blondynka, chociaż nie wyglądała, jest młodą policjantką z naprawdę dużymi sukcesami detektywistycznymi. Oprócz tego jest naprawdę ładna i seksowna. Wydaje mi się też, że spodobał jej się Niall. Na przeciwko zobaczyłem Zayna skupionego całkowicie na swojej komórce. Przewróciłem oczami.
- Nawet teraz musisz esemesować z Perrie? - zapytałem siadając obok niego.
Chłopak oderwał oczy od ekranu.
- Ona też się martwi - powiedział, po czym wrócił to telefonu. Wzruszyłem ramionami, opierając głowę o oparcie.
Ratownicy mówili, że Louis utracił dużo krwi i miał szczęście, że Alex zatamowała krwotok, bo wykrwawiłby się na miejscu. Zastanawia mnie, o czym myśli człowiek bliski śmierci. Co było ostatnią rzeczą w głowie Louisa, zanim stracił przytomność. Potem pomyślałem o zaschniętej krwi na czole Alex i jestem prawie pewien, że to ona w całości wypełniała jego myśli. Nie wiem dlaczego, ale poczułem niemiłe ukłucie zazdrości.
- Harry? - z zamyśleń wyrwał mnie głos Colina - Przynieś, proszę, czarną teczkę z mojego gabinetu. Leży na biurku.
Westchnąłem głośno po czym kiwnąłem głową. Niechętnie wstałem z kanapy i wyszedłem z salonu. Gabinet Colina znajduje się w prawym skrzydle na samym końcu korytarza na parterze. Zanim tam dotrę minie trochę czasu. Postanawiam iść jednak najpierw do swojego pokoju w sąsiednim skrzydle po telefon. Wbiegłem po drewnianych schodach na górę, echo moich kroków niosło się po całym pomieszczeniu. Wystukiwałem palcami rytm piosenki o mijające ściany. Oglądałem po kolei wszystkie drzwi, ale dopiero przy jednym pozostałem wzrokiem na dłużej. Zastanawiałem się, czy zajrzeć do Alex. Wybiegła nagle, a jeśli coś głupiego wpadło jej go głowy? Szybko jednak odtrąciłem tą myśl i ruszyłem do swojego pokoju. Już miałem chwycić za klamkę, gdy nagle usłyszałem trzask drzwi. Odwróciłem się, ale korytarz świecił pustkami.
Zmarszczyłem brwi. Może się przesłyszałem? Jednak dźwięk był tak wyraźny, że nie mogłem sobie tego zmyślić. Już miałem sprawdzić jego źródło, kiedy usłyszałem dzwonek komórki zza moich drzwi. Ostatni raz obiegłem spojrzeniem korytarz i ruszyłem odebrać połączenie.

Wzięłam długi, gorący prysznic. Zupełnie jakbym wodą chciała zmyć z siebie wspomnienia dzisiejszego dnia. Starałam się jednak już o tym nie myśleć, ale w uszach wciąż dźwięczały mi odgłosy strzałów. Nie mogłam zrozumieć, jak do tego wszystkiego doszło. Jak to się stało, że Louis walczy teraz o życie?
A co gorsza.
Dlaczego do jasnej cholery, mnie przy nim nie ma?
Wytarłam twarz miękkim ręcznikiem i przejrzałam się w lustrze. Byłam naprawdę zmęczona, co podkreślały podkrążone oczy. Rana na policzku była lekko opuchnięta, ale wyglądała lepiej niż się spodziewałam.
Chciałam założyć znów ubrania w których przyjechałam, jednak dopiero teraz dostrzegłam, że są całe we krwi. Odrzuciłam je więc do kosza na pranie i owinęłam się szczelnie ręcznikiem. Czułam jak z moich mokrych włosów skapuje woda.
Opuściłam łazienkę, mając nadzieję, że gdzieś w szafie znajdę jeszcze jakieś ubrania. Jednak kiedy tylko zapaliłam światło w pokoju, stanęłam jak wryta.


Wracając z gabinetu Colina, postanowiłem skorzystać z okazji i przejrzałem zawartość czarnej teczki. Początkowo myślałem, że to nic ciekawego, same potwierdzenia sprzedaży. Dopiero pod koniec dostrzegłem coś, co przykuło moją uwagę. Na jednej z faktur widniało dobrze znane mi imię i nazwisko. Tranzakcji dokonała pani Elizabeth Collins. Dlaczego matka Alex miałaby cokolwiek kupować od Colina? Wydało mi się to podejrzane i zamierzałem dowiedzieć się więcej, kiedy usłyszałem kroki na korytarzu.
Szybko zamknąłem teczkę i ruszyłem jakby nigdy nic. Okazało się, że to Niall.
- No nareszcie, Colin już się nie może doczekać - oznajmił.
- Mógł sam sobie iść po tą cholerną teczkę - burknąłem.
Razem z blondynem weszliśmy do salonu, w którym panowała absolutna cisza. Nawet Meg już nie płakała, tylko wpatrywała się tępo w stolik.
- Oh, dziękuję Harry - powiedział Colin, a jego głos wydawał się wyprzyzwoicie głośny przy ciszy, która aż dzwoniła w uszach - Lepiej późno niż wcale.
Kiwnąłem głową, po czym rozejrzałem się po salonie. Kogoś mi brakowało.
- Gdzie Liam?
- Wyszedł zaraz za tobą - powiedział mężczyzna, nie odrywając wzroku od dokumentów z teczki.
Zmarszczyłem brwi. Nigdzie nie widziałem Payne'a. Gdzie mógł się znów włóczyć?
Nagle w mojej głowie ponownie rozległ się trzask drzwi. Pokój Alex. Otworzyłem szerzej oczy. Wiem gdzie on jest.
Bez zastanowienia wybiegłem z salonu.

- Długo kazałaś na siebie czekać - Liam opierał się o szafkę po drugiej stronie pokoju - Zaczynałem się niecierpliwić.
- Zostaw mnie w spokoju - powiedziałam zrezygnowana.
Liam był ostatnią osobą, jaką miałam ochotę teraz oglądać. Chłopak jak nikt inny potrafił działać mi na nerwy.
- Ależ kochanie, ja cię nie trzymam - na jego twarzy pojawił się ohydny uśmieszek.
- Chcesz czegoś? - warknęłam już mocno poirytowana - Nie ukrywam, że nie przepadam za twoimi wizytami.
- Ja nie ukrywam, że nie przepadam za tobą.
- Więc co tu robisz?
Nawet z tej odległości dostrzegłam błysk w jego oku. Wcale mi się to nie podobało, czułam że zaraz stanie się coś niedobrego.
- Louis jest moim przyjacielem - powiedział wreszcie - Nie chce, żeby coś mu się stało.
- Przynajmniej w jednym się zgadzamy - przerwałam mu - Ale jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to coś się właśnie stało. Jest ranny i operowany. Naprawdę wolałabym teraz być przy nim, niż tracić z tobą czas na rozmowy o niczym.
Podeszłam do szafy, odwracając się tyłem do tego dupka. Zaczęłam przeglądać półki, jedną ręką mocno ściskając ręcznik. Onieśmielał mnie fakt, że jestem z Liamem w jednym pomieszczeniu niemal całkowicie naga. To krępujące. Starałam się jednak tego nie okazywać, mając świadomość, że chłopaka jedynie cieszą moje słabości i brak komfortu.
Nagle poczułam mocną dłoń zaciskającą się na moim nadgarstku. Nagle Liam wykręcił mi go w bardzo bolesny sposób i odwrócił twarzą do siebie. Jego oczy były ciemne, pozbawione emocji. Przełknęłam cicho ślinę. Pchnął mnie mocno na szafę z taką siłą, że aż się zakołysała, a ślady półek z pewnością zostały na moich plecach. Przyparł mnie swoim ciałem z taką siłą, że nie mogłam się ruszyć, a nawet oddychać. Ogarniała mnie panika, a w myślach znów pojawił się James, który zrobił dokładnie to samo. Cała zesztywniałam, byłam bliska płaczu.
Nie mogłam jednak płakać. To jest Payne, nie okażę przy nim słabości. Nie dam mu tej satysfakcji.
Liam nachylił się tak, że niemal muskał moje ucho.
- Chciałem się ciebie pozbyć na samym początku, bo wiedziałem, że będą z tobą same kłopoty - zaczął uśmiechając się jak szaleniec, niepokoiło mnie, że jego twarz jest tak blisko mojej - Wszystkim powtarzałem, że jesteś nic nie warta i nie opłaca się na ciebie tracić czasu. Udało ci się jednak wszystkich owinąć sobie wokół palca, przez co żyłaś niemal jak księżniczka.
Przypomniałam sobie pierwsze noce w tym domu. Bezsenne, wypełnione łzami. Ciągnące się uczucie odosobnienia od innych i ciągłe wątpliwości. Nienawiść ze strony Liama, negatywne nastawienie Louisa i unikanie Zayna i Nialla, bojąc się aby mnie nie wykorzystali. Na początku miałam jedynie Harry'ego. Jednak chłopaka często nie było, bo jeździł do swojej dziewczyny. Byłam sama. Nie nazwałabym tego królewskim życiem.
- Problem w tym, że nie jesteś księżniczką - dokończył dokładnie badając mnie wzrokiem - Możesz mi wytłumaczyć, co jest w tobie tak wyjątkowe? Co oni wszyscy w tobie widzą?
Zmarszczyłam brwi. Myślałam, że przyszedł tutaj z powodu Louisa, dlaczego więc wypytuje o mnie? Stawałam się coraz bardziej zdezorientowana.
- Nie rozumiem - wychrypiałam.
- Bo ty mało rozumiesz, zdążyłem się przyzwyczaić - westchnął - Nie wiem co w tobie jest, ale działasz mi tak niesamowicie na nerwy, że... Nie ważne. Nie po to tutaj przyszedłem.
- Więc może w końcu mnie oświecisz, bo naprawdę chciałabym się ubrać.
Liam zmierzył mnie od stóp do głów, przez co przeszedł mnie niemiły dreszcz. Niech on mnie nie ogląda.
- Jeszcze bardziej denerwuje mnie to, że to ty powinnaś teraz leżeć na dole, a nie Louis.
Spojrzałam na niego niewzruszona. Miałam dość czasu, aby to wszystko przeanalizować.
- Powiesz mi coś, czego nie wiem?
Dopiero gdy to powiedziałam, zdałam sobie sprawę ile poczucia winy w sobie noszę. Boję się o Louisa, wiem, że jeśli coś pójdzie nie tak, to będzie to wyłącznie moja wina.
Po twarzy Liama przemknął cień zaskoczenia. Szybko jednak przybrał beznamiętną minę.
- Moja propozycja jest wciąż aktualna. Pomogę ci stąd odejść i ulokuję w bezpiecznym miejscu. Może i się nie cierpimy, ale nie wyrzucę cię na bruk.
Nagle zrobił krok do tyłu, lecz nie puścił mojej ręki. Czułam jak pulsuje w niej ból.
- Ależ ty miły - prychnęłam.
- Mówię poważnie Collins - syknął - Tu nie chodzi o mnie, tylko o Louisa. Oboje chcemy dla niego jak najlepiej. Kiedy jesteście razem wam obojgu grozi niebezpieczeństwo.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Jak to? Czyli takich ataków może być więcej?
Brunet pokiwał głową.
- Powiem ci jedynie tyle, że komuś bardzo się nie spodobał wasz związek. Nie wiemy komu, ale jest to człowiek o dużych wpływach. W środku Paryża padły strzały i dosłownie nikt tego nie zauważył. To musiało być planowane działanie z dopracowanymi wszystkimi szczegółami.
- Z wyjątkiem jednego, to nie Lou miał być ranny.
- Właśnie - na jego twarzy nie było grama współczucia, ale nie jestem pewna czy na nie zasłużyłam - Dlatego uważam, że powinniście się rozdzielić. I jestem pewien, że ty też tak myślisz.
Ja wolałabym przy nim zostać. Znaleźć się w jego ramionach i nigdy ich nie opuszczać. Rozsądek jednak mi podpowiada, że Liam ma racje.
Nie cierpię, gdy ma racje.
- Problem w tym, że ja ci nie ufam. Nie ma mowy, że gdzieś się ruszę mając wyłącznie twoje słowo.
Wiem, że tymi słowami go obraziłam, że miałam to gdzieś.
- Więc porozmawiamy z Colinem, na pewno się zgodzi.
Musze przyznać, że te słowa mnie zabolały. I pewnie o to chodziło Liamowi.
- A Louis?
- Faktycznie on może mieć z tym problem, bo w końcu tak bardzo cię kocha, ale myślę, że jeśli się dowie, jak uwiodłaś jego przyjaciela - w tym momencie jego ręce wylądowały na moich biodrach i udach. Poczułam jak jego palce wsuwają się pod mój ręcznik. Nie wiem nawet kiedy z mojego gardła wydarł się głośny wrzask. Byłam przerażona. Próbowałam odsunąć od siebie Liama, ale miałam za mało siły. Krzyczałam jak oszalała.
- Pojebało cię - warknęłam - Puszczaj mnie zboczeńcu!
Wróciły wszystkie wspomnienia z Jamesem z tamtej imprezy. Jak się na mnie rzucił, a następnie rozbierał. Nie zważał kompletnie na moje krzyki, a w razie nieposłuszeństwa po prostu zdzielił po twarzy. Po moich policzkach zaczęły lecieć gorące łzy, a ciało drżało, gdy przypomniałam sobie chłód dotyku Jamesa.
Kiedy otworzyłam oczy dostrzegłam niewzruszonego, rozmazanego od łez Payna. Wyłam cicho, przewidując już jak to dalej się potoczy.
I w tym momencie nie wiadomo skąd wyrósł za Liamem Harry. Brunet złapał bruneta i oderwał ode mnie w niezwykle brutalny sposób. Na jego twarzy malowała się wściekłość, gdy pchnął Payna do tyłu. Słyszałam, że coś do niego mówił, ale byłam tak zaskoczona, że nic nie zrozumiałam. Po chwili obaj zniknęli za drzwiami mojego pokoju, zostawiając mnie samą.
Osunęłam się wolno na podłogę i schowałam twarz w dłoniach. Początkowo próbowałam się uspokoić i wyrównać oddech, ale potem dałam sobie spokój i płakałam dalej. Bolało mnie całe ciało, a w myślach cały czas był tamten ciemny pokój i James. Wszystko odżyło we mnie, jakbym cofnęła się w czasie i znów przez do przeszła. Ogarnęło mnie przerażenie, na samą myśl o tym.
Nienawidzę Payna.
Nienawidzę go za to, co zrobił. Odnowił stare rany, udowadniając mi, ze tak naprawdę nigdy się nie zagoiły. Miałam ochotę zwymiotować.
Nagle drzwi się otworzyły. Początkowo myślałam, że wrócił Payne i już chciałam krzyczeć, gdy dostrzegłam burzę ciemnych loków. Harry bez zbędnych wstępów podszedł do mnie i zamknął w mocnym uścisku. Oparłam czoło o jego klatkę piersiową. Dziękowałam Bogu, że Harry znalazł się tutaj w odpowiedniej chwili.
- Nic ci nie jest? - zapytał ściszonym głosem.
W jego oczach widziałam troskę i przerażenie.
Pokręciłam głową.
- Dziękuję - wychrypiałam, bardziej zatapiając się w jego koszulkę - Bardzo dziękuję.



***
Witam wszystkich serdecznie! Pierwsza notka, więc nie będę się niepotrzebnie rozwodzić. Rozdziały zamierzam dodawać raz w tygodniu, mam nadzieję, że mi się uda. Proszę po przeczytaniu a wyrażenie swojej opinii w komentarzu. Miłego czytania :)